![]() |
|||||||||
S.P.O.D. II - Ryzyko |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Wysiadłam z autobusu. Wdepnęłam prosto w kałużę. Buty są całe, nie przesiąkły, ale pewnie długo nie przetrwają na tym deszczu. Wiatr wyrywał mi parasolkę z rąk. Do głównego budynku SPODu miałam kawałek drogi. Zza drzew przez mgłę deszczu wyłaniały się jakieś wysokie budynki, duże miasto. Ale mój cel znajdował się na jego obrzeżach. Przywitał mnie napis: System Przechwytu i Ochrony Danych. Weszłam przez szklane drzwi. Obtupałam buty najstaranniej, jak umiałam. Szkoda byłoby brudzić tak schludny obiekt. Aranżacja wnętrza była tak samo nowoczesna i kanciasta jak zewnętrze. Podeszłam do recepcjonistki. Zapytałam, kto i gdzie przyjmuje zgłoszenia do pracy. Odpowiedziała grzecznie. Poszłam we wskazanym kierunku. Do pokoju prowadziło mnóstwo krętych korytarzy. I wszędzie było tak czysto. I mimo, że nie lubię stylu nowoczesnego, to miejsce wywarło na mnie wrażenie. Czułam się tutaj całkiem miło. A może to ta natrętna nadzieja, że mnie przyjmą… W końcu dotarłam do gabinetu nr 207. Na drzwiach wisiała tabliczka z nazwiskiem: Tadeusz Muszyński. Zapukałam drżącą ręką. Miałam tylko nadzieję, że dobrze wypadnę… - Dzień dobry – powiedziałam ładnie, wchodząc do środka. – Czy trafiłam do pokoju rekrutacji? Facet z ugłaskanym wąsem zlustrował mnie zdziwiony, poczym kiwnął głową. - To… chciałam się zgłosić. - A panienka ile ma lat? – zapytał, unosząc brwi. - Mniej więcej szesnaście i pół. Zaczesał rzadkie włosy do tyłu i westchnął głośno, jakby miał ze mną jakiś problem. - Dobrze, siadaj w takim razie. Jak się nazywasz? - Julia Bondar – odpowiedziałam i pokazałam dokumenty na potwierdzenie. - Skąd pochodzisz? Gdzie mieszkasz? - Urodziłam się i mieszkam w Czernyszowie. - Pokaż świadectwa szkolne. Pokazałam świadectwa ukończenia 9-letniej nauki z zakresu podstawowego. Oceny nie były zachwycające. Tylko języki i WF się wybijały. - Interesujesz się sportem czy pani z WFu stawiała szóstki na ładne oczy? – spojrzał na mnie z kpiącym uśmiechem. O ile faceci w mundurach robią na mnie pozytywne wrażenie, to ten był wyjątkiem. - Nasz trener był wymagającym człowiekiem, ale szóstkę mam za III miejsce w biegach długodystansowych na 1000 m. Zdrętwiał. W wodnistych, niebieskich oczach widziałam zaskoczenie. - I piątki masz z języków… - mamrotał pod nosem. - Ale tu jest tylko angielski, francuski i niemiecki, a ja znam jeszcze rosyjski, norweski i węgierski. Szczęka opadła mu do ziemi. Chciałam się triumfalnie uśmiechnąć, ale kamienna twarz była za ciężka. Muszyński przejrzał dokładnie wszystkie papiery, łącznie z certyfikatami potwierdzającymi biegłą mowę w wymienionych językach. „Niestety wszystko się zgadza” – pomyślałam za niego. Znów westchnął przeciągle. Nie był do mnie przekonany. Pewnie dlatego, że wyglądałam, na młodszą i głupszą niż jestem. - No dobrze. Zrobimy testy na sprawność i w twoim przypadku jakieś… – nie usłyszałam końcówki, gdy się podnosił z fotela. Mówił raczej do siebie niż do mnie. Spojrzał na zegarek i coś sobie uświadomił. Włożył moje akta do szuflady i z krzywym uśmiechem odesłał mnie gestem za drzwi. - To już? – zdziwiłam się. – Nie ma nic do wypełnienia? Żadnych formularzy, wniosków? - Ja zrobię, co należy. „Co należy”! Pożegnałam się kulturalnie. Mimo woli, zrobiłam to ze smutnymi oczami. Ktoś w mojej wiosce mówił, że czasem przyjmują od ręki, jak ktoś się wyraźnie nadaje. Ale na co ja liczyłam… Zamknąwszy za sobą drzwi, usłyszałam jak Muszyński telefonuje do kogoś. Miałam nadzieję, że informuje o nowej ochotniczce. Ale to były tylko jakieś pogaduchy. Nie czekałam, czy się rozwinie z moim tematem, czy nie. Zeszłam tymi wszystkimi korytarzami na sam dół. Usiadłam na miejscach dla czekających. Skryłam mokre oczy w dłoniach. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że podjęte ryzyko pewnie się nie opłaci. Nawet nie zostawiłam żadnego telefonu, ani adresu do korespondencji. Pesymistyczna strona mnie mówiła, że nic z tego nie wyjdzie. Optymistyczna kazała czekać, aż znajdą mnie na ulicy(jakby w ogóle chcieli mnie szukać). A realistyczna poinformowała, że nie chciał kontaktu, bo mój temat jest już zamknięty. Myślałam o wszystkim naraz i o niczym jednocześnie. Deszczowe popołudnie przechodziło powoli w wieczór. Nikt nie podszedł do mnie, by zawiadomić, że łaskawy pan Tadeusz Muszyński raczył rozpatrzyć moją kandydaturę. Zmarnowałam ten dzień. Zmarnowałam całe życie. Dlaczego nie urodziłam się bogatsza?! Wyproszono mnie z budynku, gdyż już go zamykano. Nie miałam pojęcia dokąd się udam, co zjem, gdzie spędzę noc. Zaczęłam zmierzać w stronę miasta. Po drodze napotkałam jakiś dom. Zapytałam jak najgrzeczniej, jak najmilej, czy nie znalazłby się kawałek wolnej podłogi dla podróżnej bez pieniędzy. Po odmowie zaproponowałam 10 zł za nocleg. Potem 20 zł. - Przepraszam, więcej już nie mogę zaproponować, bo muszę coś jeść. Drzwi się zamknęły. Ludzie są bezduszni. I chciwi. Udałam się do miasta. Daleko było do pierwszych lokali gastronomicznych. Znalazłam jakiś bar, ale o tej porze był już nieczynny. We wszystkich restauracjach było za drogo. Sklepy spożywcze też żądały niebotycznych cen. „Pal sześć kolacja – pomyślałam. – Trzeba znaleźć miejsce do spania”. Błądziłam po okolicy. Nogi wbijały mi się w tyłek. Stopy paliły. Mięśnie bolały. Powietrze było ciężkie, wilgotne. Poddałam się. Weszłam w jakiś zaułek między ceglanymi blokami. Brudno. Zimno. Smutno. Usiadłam na gratach, żeby nie na mokrej ziemi. Przytuliłam torbę. Próbowałam zasnąć, przeklinając swoją przeszłość, pogodę, ludzi, zwłaszcza tego Muszyńskiego z wyłupiastymi oczyskami. Nadeszła sierpniowa noc. Zimniejsza niż dzień. Ale już nic mnie nie obchodziło. Niech tylko zasnę. Niech stąd ucieknę. Na jedną noc. Na zawsze. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |