DRUKUJ

 

S.P.O.D. V - Ostatni wiejski dzień

Publikacja:

 13-05-02

Autor:

 Madzia_Rozpruwacz
Tydzień zleciał mi niewiarygodnie szybko. Podobno, gdy się na coś czeka, to czas się dłuży. Tylko, że połowa mnie chciała zostać w starej wsi, gdzie można hasać beztrosko na łonie natury.

Uwielbiam chodzić po polach zbóż albo dzikich traw. Tak, najbardziej po łąkach, po których nikt dawno nie stąpał. Daleko od wszystkich, od wszystkiego. Żeby szalony świat mnie nie popędzał. Istnieje tylko to, co mam w zasięgu wzroku. Czuję się jak dziecko, co nie musi się niczym przejmować. Za każdym razem, kiedy nie widzi mnie żaden człowiek, mam wrażenie, że razem z przyrodą chowamy jakąś tajemnicę. Wiem, że ona nigdy jej nie zdradzi. Chwila trwa wieczność. Czas właściwie nie istnieje. To jest to, co kocham.

Ale czasem trzeba wrócić na ziemię z tego nieba. Choćby po to, żeby posprzątać dom. Zanim wyszła do pracy, mama zdążyła mi jeszcze powiedzieć, żebym to zrobiła. Lecz niedługo po tym, jak się za to zabrałam, przyszli do mnie znajomi.

- Cześć Julka! - krzyknęli całą trójką.

- No cześć - odpowiedziałam ubrana w znoszone dresy i dziurawą bluzkę z miotłą w ręku. Czułam się jak stara gospodyni.

- Idziesz z nami pobiegać?

- Gdzie?

- Po zagajniku starego Janiuka.

Otworzyłam szeroko oczy. Proponowała to bojaźliwa Marysia. Zawsze to ona odciągała resztę od zbyt śmiałych pomysłów.

- Wiesz, że on się nieźle wkurzy, jak nas tam zobaczy.

- Oczywiście - odpowiedziała zabójczo pewnie.

Popatrzyłam pytająco na Alberta i Jankę, ale oni milczeli. Już chyba dawno się nie spotykałam z tą paczką i zaszła zmiana, o której nic mi nie wiadomo.

- Dobra, pójdę - wzruszyłam ramionami. - Tylko się przebiorę.

Tak też zrobiłam. Za chwilę byliśmy już wszyscy na podwórzu.

Do zagajnika pana Stanisława Janiuka prowadziła ubita szeroka droga. Mieściliśmy się na niej wszerz. Mijaliśmy ubogie domy. W tym także posiadłość właściciela lasku, do którego zmierzaliśmy. Słońce w ciszy nagrzewało mi ramiona i policzki. Janina i Marysia szły z przodu. Alek człapał sobie wesoło tuż za nimi. Skorzystałam z tego, że nie rozmawiał z nikim i zagadnęłam.

- Albercik?

- Słucham.

- Dawno się z wami nie widziałam.

- No. Już prawie zapomnieliśmy, jak wyglądasz.

Jego uśmiech i wesołość były zaraźliwe. Ja również stałam się jakaś radośniejsza.

- Kiedy Marysia się tak zmieniła?

Pomyślał chwilę i odparł:

- Pewnie wtedy, jak starała się, żeby ją przyjęli do klubu.

- Jakiego klubu?

- Nie słyszałaś o Klubie Wyspiańskich?

Zaprzeczyłam zupełnie zaskoczona.

- Kilka dziewczyn zrobiło sobie bazę na wyspie na jeziorze. Potem chłopaki do nich dołączyli i tak spotykali się tam wieczorami w 10 osób.

- To sporo. Kto tam był?

- Radek, Jasiek, Henio... chyba jeszcze Jacek... I jeszcze ktoś tam. Chłopaków jest w sumie więcej. Marysia chciała tam dołączyć.

- A był tam Jędrek?

Pokiwał głową i spojrzał niebieskimi oczami na mnie.

- Aha... To nic dziwnego, że Marysia chciała się tam dostać.

- Tak, ona leciała na Jędrka wtedy. Pytała ich, czy może tam z nimi się spotykać, ale musiała za to zrobić coś, jakieś zadanie.

- Taki chrzest bojowy?

- Tak, coś w tym rodzaju.

Na chwilę zamilkł, zbierając myśli. Skręciliśmy w tym czasie w mniejszą dróżkę. Z obu stron chciały mnie dosięgnąć kłosy pszenicy.

- To zadanie... - kontynuował. - Nie pamiętam go dokładnie. Ale chyba miała wejść bodajże na topolę.

- Serio? I co zgodziła się?

- Tak. Weszła i przyjęli ją.

Oczy powiększyły mi się do rozmiarów 5-złotówek. Nigdy nie sądziłam, że Maryśka będzie zdolna do czegoś takiego.

- A nic jej się nie stało?

- O dziwo, nie... - odpowiedział, tak samo nie pojmując poświęcenia koleżanki. - No i potem w tym klubie bliżej poznała Jędrka. Chyba się nawet polubili.

- I co? Są razem? - zapytałam z zaciekawieniem jak fanka jakiegoś serialu.

- Nie.

Mina mi zrzedła.

- To smutne. Ale dlaczego nie są ze sobą?

- Bo on jej potem, rozumiesz - dla tego klubu - kazał złe rzeczy robić. Była raz taka akcja, że miała podwędzić jabłka dla tej bandy. Z sadu Piotrowicza. Uwierzyłabyś, że się zgodzi? Ukradła te jabłka. Ale ona chyba nie była z tego zadowolona. Ale poczekaj! Z tymi jabłkami to nic! Kazali jej różne głupoty robić, ale najgorsze - przynajmniej ona tak mówiła - to było ukraść fajki ojcu Łucji.

- Wykorzystywali biedną dziewczynę! I co dalej?

- Wtedy już się nie zgodziła. Zrezygnowała z tego klubu.

Milczeliśmy oboje, podziwiając odwagę naszej koleżanki. Czyny nie były godne pochwały. Natomiast zmiany, jake w niej wówczas zaszły, widocznie zostały do dziś. Marysia młodsza ode mnie o 2 lata zmężniała. Stała się bardziej skłonna do umiarkowanych szaleństw. Cieszę się, że znalazła sobie lepszą grupkę - nas. Choć może nie powinnam zaliczać do niej siebie. Mało obcowałam z kimkolwiek z mojej wioski. To byli przyjaźni ludzie. Ale niestety nikt nie był odpowiedni do rozmów o moralności, sensie istnienia, pojęciu szczęścia czy o zgłębianiu zagadki samego siebie.

Przekroczyliśmy granicę zagajnika. Szliśmy gęsiego między wysokimi, smukłymi brzozami. Liście sprawiały, że to miejsce wydawało się przytulne; zasłonięci od świata, ale z dostępem do świeżego powietrza nasyconego zapachem lata.

Podążałam za Alkiem. Chwilę patrzyłam na jego złote włosy, chude ręce i nogi. Był niewiele wyższy ode mnie. Gdy dotarliśmy do przewróconego drzewa i siedzisk ze ściętych pniaków, spoczęliśmy sobie. Albercik usiadł na przeciwko mnie. Miał śliczną, chłopięcą buzię i urocze, zawsze pogodne oczy. Teraz te same błękitne ślepka zerkały na dziewczynę obok - Jankę. Obrazek do oprawienia i powieszenia na ścianie. Wymieniali się coraz milszymi uśmiechami, słowami. Patrzyli na siebie jakby byli zakochani w sobie bez pamięci. Tu pozory nie myliły. Zresztą myślę, że mogą ze sobą być szczęśliwi. Dobrze się dogadują. Są tak samo beztroscy. Niestety - chociaż Alek był ładnym, to bardzo prostym, niemyślącym chłopcem. Tak jak Janka. Obserwowałam jak te dwa gołąbki sobie razem gruchają. I oczywiście, jak zawsze naszła mnie ta sama myśl - zostanę starą panną na wieki wieków amen.

Pamiętam, jak Albert zalecał się do mnie. Zawsze było mu trochę przykro, że nie reaguję emocjonalnie na jego zaczepki. Miałam wtedy wrażenie, że ranię go swoją kamienną twarzą. Czasem ogarniało mnie poczucie winy. Ale przecież wiązanie się z kimś z żalu nie może prowadzić do niczego dobrego. Poza tym w tym związku tylko on mógłby być szczęśliwy. Bardzo go lubiłam, ale nie zaspokajał moich potrzeb duchowych. Gdy wyobrażałam sobie nas za kilkanaście lat, że nadal nie miałabym komu powiedzieć, o moich troskach dotyczących spraw egzystencjalnych, wiem, że byłabym niepocieszona i bliska płaczu. Wolałam być cierpliwa. I rozsądna. Przynajmniej to sobie wmawiałam.

Marysia ściągnęła mnie i tych dwoje na ziemię.

- Jak widzicie, na razie nic się nie dzieje. Janiuk nas nie widzi. Jesteśmy bezpieczni.

- Skąd wiesz, że nie przyjdzie tutaj? - zwątpiłam.

- W środku dnia? Co ty! - machnęła ręką.

Rozejrzała się po otoczeniu. Zatrzymała wzrok na mnie.

- Dawno cię nie widziałam - powiedziała miękko i ciepło, uśmiechając się.

- Tak, wiem. Ostatnio się oddaliłam od wszystkich - odparłam odrobinę zawstydzona.

- To powiedz, co u ciebie słychać - rzekła Janka. - Gdzie ty właściwie byłaś, jak nie było cię z nami.

Westchnęłam. Wszyscy przyglądali mi się z taką samą ciekawością.

- Siedziałam w domu i czytałam różne książki.

- Jakie?

- Lektury szkolne, ale też jakieś książki przygodowe wygrzebane z piwnicy.

- W ogóle nie wychodziłaś z domu?

- Oczywiście, że wychodziłam. Biegałam tu i ówdzie... Po łąkach, lasach. Trochę też zajmowałam się domem.

- O! Wiecie co? - wtrąciła nagle Janka. - Zdobyłam zawód! Zacznę już we wrześniu.

- To gratulujemy - odparliśmy.

- Będę zawodowym rolnikiem - wypięła pierś z dumą.

Alek zaśmiał się.

- Czyli będziesz cały czas tutaj!

- No właśnie. Super, nie? - zatrzepotała rzęsami w stronę chłopaka.

Odwdzięczył jej entuzjazm. Za chwilę spojrzał na najmłodszą koleżankę.

- A ty co będziesz robić, Marysiu?

- Ja? - zdziwiła się. - Ja jeszcze chodzę do szkoły!

Pacnął się w czoło, aż razem się zaśmialiśmy z jego pomyłki.

- Albercik, ona ma jeszcze 2 lata na decyzję - uświadomiła go Janka. - Ale za to Julia chyba już musi się zacząć o to martwić.

Ucichłam. Spojrzałam na nich wszystkich. Wzięłam głęboki wdech.

- Na zaczynanie to już trochę późno. Ale masz rację, że czas najwyższy zdobyć zawód lub iść na studia.

- Więc co wybrałaś?

Znów skoncentrowali na mnie wzrok.

- Pójdę do wojska.

Zapadła głucha cisza. Nawet ptaki przestały śpiewać. Oczy prawie wyszły im na wierzch. Zapomniałam, że ta informacja może ich zszokować. Ja już się z nią oswoiłam. Dopiero Albercik odezwał się po minucie.

- To ty taka cicha woda jesteś... Niby nic się nie dzieje, a ty takie zamairy masz... A dlaczego wybrałaś akurat wojsko?

- Sama nie wiem. Nie znalazłam interesujących studiów. Praca u nas jest nieciekawa. Więc pójdę tam, gdzie będę miała żarcie, spanie i robotę. Inaczej musiałabym dalej być na utrzymaniu mamy. A bardzo tego nie chcę.

Spuściłam wzrok na zieloną trawę. Reszta dalej milczała do momentu, gdy Marysia przerwała ciszę:

- A to gdzie jest to wojsko? Daleko?

- Nie wiem, gdzie jest baza. Ale chyba nie aż tak daleko.

- A kiedy wyjeżdżasz?

- Już jutro.

Przytaknęła. Potem Albercik zagadał ich o swoich planach. Już nie wracali do tematu mojej przyszłości.

Sporo rozmawialiśmy o różnych błahostkach. Przechadzaliśmy się tu i tam. Po zagajniku, a później po polach, byliśmy nad jeziorem. Niespostrzegłam, gdy pora obiadowa już minęła. Musiałam wracać.

Mama była już w domu. Na szczęście, zanim przyszli kumple zdążyłam zaprowadzić względny porządek. Zjadłam obiad z mamą. Znów nadszedł wieczór, by zapakować rzeczy na wyjazd. Widziałam, jak smutne oczy mojego rodzica spozierały ukradkiem na tę czynność. Wkrótce zjadłyśmy kolację. Pooglądałyśmy telewizję. Czas naprawdę mija nieubłaganie szybko...

Słońce wstało. Potem mama. Potem ja. Śniadanie w ciszy. Ostatnie pakowanie kosmetyczki i jakichś drobiażdżków. I znów to samo. Mama żegnała mnie bardzo nieszczęśliwa. Wyobrażam sobie, jak pękało jej serce.

- No nie płacz już, bo i ja zaraz się rozpłaczę - burknęłam.

- Kiedy ja cię znowu zobaczę? - szepnęła przytulając mnie mocno.

- Postaram się, żeby to było jak najszybciej.

Odwróciłam się i zaczęłam iść na przystanek. Przez ramię rzuciłam ostatnie: "Nie martw się o mnie. Kocham cię!".

Data:

 28 kwietnia 2013 r.

Podpis:

 Leszczynianka ^^

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=74922

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl