DRUKUJ

 

Wyspa Krakena

Publikacja:

 14-01-20

Autor:

 Wojtarro
Tłuste cielsko krakena krążyło powoli wokół niewielkiej wyspy, delikatnie ocierając mackami o wybrzeże. Ruchy jego podobnych do białych gigantycznych węży kończyn mogły wydawać się pieszczotliwe, jednak było w nich coś niepokojącego; coś, co sprawiało, że jednocześnie wszystkie zamieszkujące ten niewielki skrawek lądu istoty zamierały z przerażenia. Serce wyspy przestawało na chwilę bić.
Ciszę przerywał chlupot fal, spod którego, co jakiś czas wydobywał się złowieszczy pomruk bestii.
Rozległ się huk, a po nim oślepiający błysk. Przez moment na rozświetlonym niebie dało się dostrzec ledwo widoczne czarne znaki, tworzące dziwnie znajome wzory.
Czułem muskające wyspę wilgotne macki krakena. Przez chwilę zastanawiałem się, jak ten olbrzymi stwór mógł podpłynąć tak blisko.
Jak mogłem zapomnieć…? Kraken mógł w wodzie niemal wszystko. Był najpotężniejszym z morskich zmiennokształtnych; mógł być każdą zamieszkującą morza istotą jednocześnie, wybierać ich cechy i dostosowywać je do aktualnych potrzeb. Kiedy znajdował się blisko wyspy niekoniecznie musiał posiadać swój tłusty, olbrzymi standardowy kształt; mógł być na przykład dziwnym połączeniem kroczącego wokół wyspy gigantycznego kraba i białej kałamarnicy, której macki błądziły po wybrzeżu.
Ja i wyspa… Nie dość, że znałem ją na pamięć, wiedziałem o wszystkich rozgrywających się na niej wydarzeniach. Widziałem wszystko, czułem niepokój zwierząt i ciężki, wilgotny zapach.
Jednocześnie unosiłem się nad wodą jak jakieś pradawne bóstwo i patrzyłem na swoją wyspę z góry.
Rozległ się ponowny błysk i znowu ujrzałem znaki.
Znajome wzory. Wartość bezwzględna…
Z wody wynurzyła się nowa macka, znacznie większa od pozostałych. Zaczęła sunąć jak wąż w głąb wyspy.
Bestia myślała, że tam jestem i chciała mnie dopaść.

Mój kręgosłup przeszył ostry ból. Zacząłem odnosić wrażenie, że spadam, jednak wyspa stawała się coraz mniejsza w moich oczach. Unosiłem się…

Sunąca powoli gigantyczna macka przewracała drzewa, których głuchy trzask stał się ostatnią pieśnią wyspy. Skądś wiedziałem, że bestia powoli wszystko zabije. Kiedy jej trucizna zacznie działać, z wyspy pozostanie jedynie kawałek martwej, spalonej ziemi. Czułem ból i przerażenie zwierząt, zalał mnie ostry zapach krwi.

Po jakimś czasie to wszystko minęło; straciłem łączność z wyspą.
Moje serce na chwilę wypełniła pustka, lecz nie zmartwiło mnie to, wręcz przeciwnie. Niemal ogarnął mnie spokój, kiedy uświadomiłem sobie, że tutaj jest cieplej i jaśniej…
Prawie zawyłem, gdy mój umysł brutalnie ściągnięto na dół.


Biegł przez las, czując kaleczące jego twarz i dłonie ciernie. Nie zastanawiał się nad tym, co robi; jego myśli zagłuszały trąby apokalipsy. Wiedział tylko, że musi spróbować…


- Wartość bezwzględna… Czy te bzdury mają coś wspólnego z teorią wszechświatów równoległych? – usłyszałem echo własnego głosu.


Bez trudu odnalazł niszczącego wszystko dookoła białego węża, wysokiego i szerokiego jak słoń, ale n razy dłuższego.
Czując ogarniający go gniew, zacisnął dłoń na rękojeści noża. Ale stał w miejscu i patrzył jak bydle posuwa się dalej. Na jego usta cisnęło się pytanie: Jak…?
Kolejna myśl: Przegrałem.
Wypuścił nóż. Uleciały z niego wszystkie siły i miał wrażenie, że zaraz runie na ziemię. Każdy koniec jest tak nieprzyjemny? Czekając na śmierć zastanawiał się nad sensem życia i znaczeniem słowa „zwycięzca”.
Wsłuchany w trzask łamanych drzew i piski konających istot czekał na koniec.


… wynosi x lub –x.


Skąd on się wziął na tej wyspie? Przecież powinienem widzieć wszystko. Myślałem, że widzę…
Eh… Niedbały humanista… Przyznaję to przed samym sobą.
Bez śladu skruchy.

Epilog

W końcu nadszedł weekend, więc mam czas na przeglądania stworzonej przez siebie w trzeciej klasie podstawówki „książkę”, której do tej pory nie nadałem tytułu. Opisałem w niej i narysowałem różne potwory, a także stworzyłem o nich kilka krótkich historyjek obrazkowych. Nie zaglądałem do swego „dzieła” od dawna i prawie o nim zapomniałem, jednak w jakiś sposób te krakeny zakorzeniły się głęboko w mojej podświadomości.
I zastanawiam się, co dalej… Kogo spotkam w chmurach? Wredne gryfy? A może anioły…?
Obawiam się pierwszej opcji. Nie dostałem wyraźnego znaku, że tam będzie wspaniale. Jeśli ten sen był rzeczywiście znakiem…
Cieplej i jaśniej… To mnie całkiem nie przekonało.
Wyspa Krakena… Tak nazwałem wymyślone przez siebie okropne miejsce, które odwiedziłem w swoim koszmarze. Przypominam sobie jak układałem opowieści o rozbitkach, którzy nie wiadomo jak się tam znaleźli i próbowali wrócić do domu. Właśnie patrzę na obrazek z rozerwanym przez krakena ciałem jednego z nich.
Na moich rysunkach nie ma jednak symbolu wartości bezwzględnej.
Przynajmniej wiem, dokąd prowadzi droga, którą zmierzam. Muszę zmienić kurs, póki to możliwe. Inaczej zostanę na Wyspie Krakena, z której nie wypłynę już nigdy.

Data:

 2 listopada 2013 - 16 grudnia 2013

Podpis:

 Wojciech Chajec

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=76311

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl