![]() |
|||||||||
Spotkania |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Spotkania Ludzie mają w zwyczaju się zmieniać, to fakt niezaprzeczalny. Dowodów na jego prawdziwość już w ciągu pierwszych kilku minut dostrzegłem na parkiecie co najmniej kilka. Taka Eliza na przykład. Poznałem ją po oczach, bo resztą ciała w ogóle nie przypominała siebie sprzed zaledwie dziesięciu lat. Kiedyś uchodziła za najładniejszą i najbardziej lubianą dziewczynę w liceum. Posiadała wszystko to, czego brakowało innym koleżankom, pozazdrościć mogła im co najwyżej cnoty. Tymczasem teraz przypominała wiekową mogiłę. Twarz miała bladą i zniszczoną niczym kilkudniowy nieboszczyk, a przy tym pomarszczoną jak podkoszulka. Nadużywane przez nią swego czasu solarium zrobiło swoje. Poza tym przytyła. Ba, rozlała się! Jej niegdyś zgrabne, długie nogi przypominały teraz parówki ugotowane w folii (lato, trzydzieści stopni na dworze, a ona ubrała rajstopy!). Straciła też talię osy, czym wyraźnie się nie przejmowała, wciskając na siebie tego pięknego, lipcowego dnia obcisłą, lateksową, zieloną sukienkę w szare dorsze... Kto to zaprojektował?! Szczęśliwie nie śmierdziała rybą. Wiem, bo się z nią przywitałem. Owszem, Eliza przypominała tego wieczoru polędwicę obwiązaną sznurkiem albo taśmą, ale chyba nieco zmądrzała. Nie zgrywała już niedostępnej gwiazdy, lecz ściskała się serdecznie z każdym, kto do niej podszedł. Z kolei Roberta, dawnego frajera, poznałem jedynie po rudych włosach, chociaż i te zdawały się wyglądać nieco lepiej niż w czasach szkolnych. Nie wystawał już spomiędzy nich połamany grzebień. Co więcej, Robert sprawił sobie całkiem modną tego lata fryzurę. Dawny pajac z wiecznie nieprzystrzyżonym (szczęśliwie nie rudym choć ewidentnie prawiczym) wąsikiem przeobraził się w księcia z bajki. Miał na sobie szykowny i chyba szyty na miarę, zapewne drogi, bo połyskujący w świetle lamp garnitur. Jego stopy zdobiły błyszczące jak psie jaja trzewiczki. Na pierwszy rzut oka widać było, że zapłacił za nie więcej, niż ja razem za wszystkie chodaki jakie przyszło mi i przyjdzie nosić w ciągu całego życia. Robert nie przypominał już niechlujnego wyrzutka. Popijał właśnie wino z kieliszka choć jeszcze dziesięć lat temu haftował na sam widok piwa! Byłem w głębokim szoku. Otaczało go grono zafascynowanych nim dziewczyn, które spijały z jego ust każde słowo. Zapewne opowiadał im jakieś żarty i mimo że doskonale pamiętałem, jak żenującym poczuciem humoru dysponował, dziewczęta śmiały się co chwilę jak na występie najlepszego kabaretu. Szczerze mu w tym momencie zazdrościłem – ja na bal przyszedłem sam. Przynajmniej miałem czas się rozglądać. Już po chwili w oczy rzucił mi się Olaf, dawny piłkarz, szkolne „ciacho”, zaliczające wszystko, co się ruszało. Obiło mi się o uszy, że nie został piłkarzem. Przytył, co zresztą było widać. Można by wręcz powiedzieć, że się podwoił. Zerwał ze sportem, a właściwie to sport zerwał z nim. Nic dziwnego, na mieście sporo mówiło się o jego pijackich wybrykach. Nawet teraz, mimo że impreza dopiero się zaczynała, wyglądał na zdrowo nawalonego. Skończył się jeszcze zanim wzniesiono pierwszy toast. Najpewniej wypił połówkę albo dwie już na parkingu. Cholera wie, w każdym razie wyglądał nieszczęśliwie. Nie było wokół niego dziewczyn, nie było nikogo. Nie chciałem się wyłamywać, więc udałem, że go nie widzę, gdy zawołał: — Siema Ernest! Nie jestem żadnym Ernestem! Ot uroki balu absolwentów. Osoby niby te same ale jakby zupełnie inne. Masz wrażenie, że wszystkich znasz, a jednak poznajesz dawnych przyjaciół i wrogów od nowa, czasami zamieniając ich miejscami. Ciekawe, czy Albi też tak się zmienił. Albi, a właściwie Albert Albertyn (rodzice tak dobierający imię do nazwiska albo wyjątkowo nienawidzą swoich dzieci, albo robią sobie z nich jaja) był moim kumplem w liceum. Trzymaliśmy się razem i pewnie trzymalibyśmy nadal, gdyby nie wyjechał do Serbii. Nie wiem, dlaczego akurat do Serbii. Ludzie wyjeżdżają do Stanów, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Holandii, a niektórzy nawet do Australii, ale żeby wyjechać do Serbii? Po co, na co i dlaczego? Nigdy tego nie rozumiałem, w każdym razie przez ten wyjazd nasz kontakt się urwał. Szczęśliwie, jak na ludzi dwudziestego pierwszego wieku przystało, odnaleźliśmy się niedawno na Facebooku i dzięki temu wiedziałem, że specjalnie na ten bal Albi z Serbii wrócił. Owszem, ponownie zapytałem sam siebie: po co, na co i dlaczego? Czy spotkanie absolwentów, nie wiedzieć dlaczego organizowane zaledwie dziesięć lat po maturze, naprawdę jest takie ważne? Widocznie tak. W chwili, gdy zamierzałem zacząć się rozglądać za moim najbliższym a może i jedynym kolegą z czasów liceum, usłyszałem znajomy głos. — Nie wierzę… No po prostu nie wierzę! Alberta rozpoznałbym wszędzie. Chociaż mógłby mnie zmylić nowy akcent, serbski. Nie pozostało mi nic innego jak odwrócić się i zobaczyć, czy Albi zmienił się przez te dziesięć lat. Podejrzewałem, że wydoroślał, zmężniał i się wzbogacił. Gdy wreszcie spojrzałem na niego, nie wiedziałem, co mam myśleć. Cholera, ale się zmienił — pomyślałem, po czym zawołałem: — Wcale się nie zmieniłeś, stary! Kłamałem, jasna sprawa. Albert wyglądał „inaczej”. Z jego obwisłego brzucha niewiele zostało a twarz, dawniej przypominająca rozgotowany kalafior, teraz wyglądała całkiem schludnie. Albi ogolił się i przystrzygł, umył, a może nawet wyperfumował. Wyglądał jak przysłowiowe pięć złotych, przez co ja sam poczułem się jak czeska korona. Przez chwilę główkowałem, czy tak nosił się na co dzień. Nie miałem jednak odwagi zapytać. Jeszcze by się obraził. Odruchowo zacząłem się jednak rozglądać za jego towarzyszką. Zakładałem, że znalazł sobie w Belgradzie jakąś drugą połówkę. Nikogo nie zobaczyłem. Staliśmy tak przez kilka sekund, przyglądając się sobie w sposób wskazujący na nieudawaną radość i udawane zaskoczenie. Mogłoby się wydawać, że po tak długiej rozłące nie będziemy mogli przestać ze sobą rozmawiać, tymczasem my nie umieliśmy nawet zacząć rozmowy. W końcu jednak Albert przerwał krępującą ciszę. — Co u ciebie, men? — zapytał, albo kalecząc serbski, albo próbując pokazać, że nauczył się angielskiego. — W porządku — odparłem w banalny lecz zgodny z etykietą sposób. W rzeczywistości przez chwilę miałem ochotę wyśpiewać mu wszystkie moje bolączki, troski, problemy i zmartwienia. Jak typowy Polak. — To dobrze… — Jego odpowiedź również wynikała najpewniej z etykiety, w przeciwieństwie do poczochrania mnie po głowie, na które zdobył się chwilę później. GODZINĘ UKŁADAŁEM WŁOSY DROGĄ PASTĄ ZNANEJ MARKI! Nie dałem jednak po sobie poznać, że się zdenerwowałem. Staliśmy tak jeszcze przez chwilę w coraz bardziej żenującym milczeniu, aż w końcu zaproponowałem, żebyśmy poszli usiąść do stolika i może poszukali jeszcze jakichś znajomych. Istotnie bowiem na sali zjawili się już chyba wszyscy zaproszeni goście i powoli zaczynało brakować miejsc przy stołach. Albert zgodził się i ruszył za mną. Szczęśliwie chwilę później wypatrzyłem pod oknem jeden stolik z wolnymi miejscami. Przy każdym stoliku ustawiono po osiem krzeseł i nie wiedzieć dlaczego tylko ten jeden nie był jeszcze obsadzony. Przez chwilę próbowałem przeanalizować, czy może ktoś się na ten stolik wypróżnił, jednak nie dostrzegłszy śladów fekaliów na idealnie białym obrusie stwierdziłem, że innym gościom najwyraźniej nie odpowiadała bliskość okna. Słońce wdzierało się przez nie do wystarczająco już dusznej sali i chyba tylko nielicznym spośród zgromadzonych nie przeszkadzało siedzenie przy rozgrzanych szybach. — No to co u ciebie? — zapytał Albert, gdy usiedliśmy. Już zamierzałem przypomnieć mu, że zadał mi to pytanie przed kilkoma minutami, gdy obok naszego stolika wyrósł jak spod ziemi niewysoki, roześmiany od ucha do ucha chłopak. Patrzyłem na niego dobrych kilkanaście sekund, milcząc, aż w końcu nieśmiało zapytałem: — Hubert? Hubert skinął głową. Ten niepozorny chłopak szczególnie zapadł mi w pamięci. W latach szkolnych był bodaj najgłupszą istotą, jaką znałem. Nie umiał absolutnie nic, a z roku na rok jego wiedza zdawała się kurczyć. Nie chciałem nawet myśleć, ile wypadło mu z głowy przez całą dekadę. Hubert każdy sprawdzian kończył ze szmatą, podobnie zresztą jak każdą poprawkę. Był głupszy od taboretu, choć uchodził za całkiem sympatycznego. Raczej nie miał wrogów bo potrafił się zachować i być może właśnie dlatego nauczyciele przepuszczali go z klasy do klasy, dając mu ostatecznie punkty za samo podpisanie się na kartce. Byłem ciekaw, jak potoczyły się jego losy. Nie ukrywam, że miałem ochotę nieco się dowartościować. — Drinka, panowie? — przerwała nam w pewnej chwili kelnerka, podsuwając pod twarze wielką tackę z kilkunastoma szklankami. Właściwie powiedzieć, że nam przerwała byłoby nadużyciem, zważywszy, że wszyscy milczeliśmy. — Wezmę jednego — powiedział w końcu Albert, ale ostatecznie, chwilę się zastanowiwszy, wziął dwie szklanki i spojrzawszy na kobietę wzrokiem psa, który właśnie zamierzał obsrać ulubione buty właściciela, dodał — Trochę tutaj gorąco, jeden może nie wystarczyć. — Mnie wystarczy — wypaliłem z uśmiechem i łapczywie odciążyłem tackę z kolejnej szklanki. Planowałem powstrzymać się od picia alkoholu. Swego czasu każdą imprezę kończyłem w krzakach lub wannie, w radiowozie lub w jeszcze gorszym burdelu niż ten, z którego startowałem. Dzisiaj nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie ja jeden zresztą. Hubert podziękował kelnerce, nie wziąwszy ani jednej szklanki. Być może chciał tak jak ja doczekać końca balu w całkowitej trzeźwości, by móc ostatecznie słuchać szczerego bełkotu tych wszystkich ludzi, którzy na tę chwilę starali się jeszcze stwarzać pozory bycia Paniami i Panami Wszechświata. Szczerze powiedziawszy trudno mi było odgadnąć, czy oni wszyscy naprawdę osiągnęli w ciągu tych dziesięciu lat ogromne, życiowe sukcesy, czy może udawali, jak ja na przykład. Na parkiecie widziałem już dzisiaj najgłupszych z głupich, najbrzydszych z brzydkich, najdziwniejszych z dziwnych i każdy tutaj wyglądał jak człowiek sukcesu. Miałem cichą nadzieję, że i ja sprawiałem podobne wrażenie. — Co u was? — zapytał po chwili Hubert, gdy usiedliśmy przy stole. Ach, ten savoir-vivre. — W porządku. A u ciebie? — odparliśmy niemal jednocześnie ja i Albert. — W porządku. A u wa… — Hubert urwał, wyraźnie speszony. Co za dużo, to niezdrowo. — Jesteś sam? — wypaliłem szybciej niż pomyślałem. Pozostawało mieć nadzieję, że nie zabrzmiało to idiotycznie, choć dałbym sobie rękę uciąć, że w moim głosie wyraźnie wybrzmiała nadzieja. — Nie no co ty, kto normalny przyszedłby na bal absolwentów sam? Jestem z dwiema koleżankami. Powinny gdzieś tutaj… — To mówiąc podniósł się nieco na krześle i zaczął przeczesywać wzrokiem gęstniejący tłum gości. Najwyraźniej zauważył gdzieś swoje partnerki, bo pomachał do kogoś z nieskrywanym zadowoleniem na twarzy. — Już idą. Instynktownie poprawiłem krawat, bo nagle zrobiło mi się jakby cieplej. Czyli jestem nienormalny — pomyślałem. — Dlaczego dwie? — zapytał Albi. Ja również byłem ciekaw. — Nie wiem — usłyszeliśmy. — Obie są ładne, nie mogłem się zdecydować. Chwilę później do naszego stolika podeszły dwie piękne, ciemnoskóre dziewczyny. Wyglądały jak modelki z pierwszych stron gazet. Nie mogłem zrozumieć, co Hubert musiał im zrobić, by przyszły tutaj jako jego osoby towarzyszące. On wziął dwie dziewczyny, a ja nie miałem żadnej. Eh, życie. — To jest Naomi. — Hubert wskazał na wyższą z dziewczyn, która spojrzała na nas z lekką pogardą i skinęła głową, nie uraczywszy nas nawet uśmiechem. — A obok Naomi stoi Helga. Druga dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i pomachała w naszą stronę ręką, topiąc nieco lód wytworzony przez koleżankę. — Siadajcie — zawołałem, wskazując wolne krzesła. — Przecież nie zamierzałyśmy stać! — warknęła Naomi i pociągnąwszy Helgę za rękę niczym kukłę poprowadziła ją do krzeseł. — Helga jest z Niemiec? — zapytałem, patrząc na Huberta. Nie chciałem dać po sobie poznać, że się zawstydziłem, choć istotnie ta cholera mnie właśnie zbrukała, wytarła mną dupę i wcisnęła między panele parkietu. Dlaczego? Co jej zrobiłem? — Nie, Helga jest z Polski, poznaliśmy się we Wrocławiu, na konferencji naukowej. Zakrztusiłem się drinkiem, którego właśnie podniosłem do ust. Chciałem z gracją posmakować, a wylałem na siebie pół szklanki. Boże, to dopiero początek balu! Chyba nie tylko mnie ta informacja nieco zbiła z tropu. — Na czym? — zapytał Albert, nawet nie siląc się na kurtuazję. — Co ty tam robiłeś? Spodziewając się odpowiedzi w stylu: „sprzątałem”, zerknąłem karcąco na Albiego, jakby usiłując dyskretnie pokazać mu, że zachował się niegrzecznie. — Prezentowaliśmy z kolegami z Politechniki nowego robota, a Helga tłumaczyła to co mówiliśmy dla jurorów z Niemiec. — Prezentowaliście CO z kolegami Z CZEGO?! — wypaliłem. Teraz to ja zachowałem się niegrzecznie. Już wiedziałem, że tego wieczoru nie skończę z jednym drinkiem. — Czyli Helga jednak ma coś z Niemki — powiedział Albert, jakby nie dotarł do niego sens wcześniejszej odpowiedzi. A może po prostu szybciej niż ja przeszedł do porządku dziennego nad informacją, że najgłupszy człowiek w galaktyce studiował na politechnice? Cóż, pozostawało brnąć dalej w ten absurd. — Właściwie fajnie słyszeć, że ci się powiodło. Zawsze wiedziałem, że dostaniesz się na dobre studia — skłamałem. Następnie jednym duszkiem dosiorbałem drinka do dna. — Dzięki. A wy gdzie studiujecie? Jak wam się żyje? Jesteście tutaj sami? — Hubert albo robił sobie jaja, albo naprawdę nie zauważył, że kłamałem. Może to i lepiej, po co psuć atmosferę. — Ja mieszkam teraz w Serbii, w… — Gdzie kurwa?! — Hubert nigdy nie znał wszystkich krajów starego kontynentu. Tym razem jednak odniosłem wrażenie, że miał na myśli co innego. Nie myliłem się. Patrzył na Alberta, jakby temu na czole wyrosło trzecie oko. — Ludzie wyjeżdżają do Stanów, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Holandii a niektórzy nawet do Australii — zaczął, nie odrywając od Alberta wzroku. — Ale żeby wyjechać do Serbii? Po co, na co i dlaczego?! — Sam nie wiem. — Albi spojrzał na mnie, jakby oczekiwał, że mu pomogę. — Może to przez ten klimat. Rozumiecie, tam jest ciepło i w ogóle. — Ciepły klimat masz w Chorwacji, Hiszpanii, Portugalii czy nawet w obrośniętych makaronem Włoszech! Dlaczego wybrałeś Serbię?! Może jeszcze sprzeciwiasz się niepodległości Kosova? — Poproszę drinka — zagadnąłem do przechodzącej obok kelnerki. Wiedza Huberta zaczynała mnie przerażać i dołować jednocześnie. Musiałem się napić. Rozmowa przy stole średnio nam się układała. Absurd gonił absurd, nieporozumienia następowały jedno po drugim. W sumie można się było tego spodziewać. Nie widzieliśmy się z chłopakami od tylu lat, dziewczyny były nam całkiem obce. Teoretycznie to normalne, że wszyscy chcieliśmy opowiedzieć jak najwięcej o sobie. Dodatkowo też należało się dobrze zapoznać z Naomi i Helgą. Nic więc dziwnego, że czasem ponosiły nas wodze fantazji. Każdy chciał się pochwalić, zaimponować, a może i wytłumaczyć. — Nadal nie rozumiem — powiedziała w pewnym momencie Helga, lustrując mnie bez zmrużenia okiem. — Twoja dziewczyna leży w szpitalu śmiertelnie chora, a ty siedzisz na balu i pijesz wódkę jak ten za przeproszeniem menel pod menelopowym? — Monopolowym — poprawił ją Hubert, po czym zwróciwszy się do mnie i do Alberta, dodał szeptem — Ona nadal się uczy. Rozmawialiśmy akurat o powodach, dla których ja i Albert przyszliśmy na salę sami. Wyjaśniliśmy już sobie, że nie jesteśmy gejami, dodatkowo Albi zdążył usprawiedliwić się, twierdząc, że jego serbska dziewczyna nie dostała wizy do Unii. Podobno nienawidziła Polaków. Nikt z nas nie zapytał, jak wobec tego wyglądał ich związek i czy Serbowie rzeczywiście potrzebują wiz. Chyba nie chcieliśmy znać szczegółów. Mnie w każdym razie poszło zdecydowanie gorzej. Skłamałem, to błąd. W tym momencie żałowałem, że nie zaprosiłem na ten cholerny bal jakiejś kuzynki, ciotki, babki, prababki albo innej piątej wody po kisielu. Ostatecznie też mogłem przed laty wyprowadzić się do Albanii czy jeszcze bardziej absurdalnego kraju i nałgać wszystkim w żywe oczy, że moja dziewczyna również nie zdobyła wizy. Gdzieś w głębi wierzyłem, lub chciałem wierzyć, że Albert też kłamał. Tymczasem jednak z rozmowy wynikało, że to ja wybrałem najgłupszą z wymówek. Spanikowałem. Co miałem powiedzieć? Zakłopotany pytaniem Helgi sięgnąłem po szklankę. Drink nieco mnie ośmielił, bo ryzykując utratę i tak już nadwątlonej reputacji, brnąłem dalej w to samo kłamstwo. — Właściwie nie jesteśmy parą. Tak tylko staram się jej pomóc. — Oszukujesz umierająca dziewczynę?! UDAJESZ JEJ CHŁOPAKA?! — wrzasnęła Helga, podrywając się z miejsca. Na sali zrobiło się nieco ciszej. Co najmniej kilkanaście osób obróciło się w naszym kierunku i mógłbym przysiąc, że połowa z nich poczuła do mnie odrazę. — Nie to miałem na myśli. Oczywiście kocham ją bardzo, po prostu dzisiaj poczuła się lepiej, więc… — Więc zamiast zostać przy niej przyszedłeś tutaj?! Boże, co za bagno. Kątem oka zacząłem rozglądać się za kelnerką. Drink już mi się skończył. Szczęśliwie ktoś rozsądny postanowił nie zostawiać na stole butelek z wódką. W przeciwnym razie chyba leżałbym już pod stołem. Zamiast tego serwowano jedynie drinki, kieliszków do bardziej wyskokowych napojów nawet nie postawiono. Większość gości reflektowała zresztą na wino, którego nie brakowało. Gdy już myślałem, że jakoś uda mi się milczeniem załagodzić tę kompromitację, nie wiedzieć na jaką cholerę odezwał się Albert. — Nieładnie, stary. Może lepiej idź do niej. — Gdzie ta wódka?! — wyrwało mi się. Grunt usuwał się spod moich nóg w błyskawicznym tempie. — Może chodźmy potańczyć? — Co za śmieć — skwitowała Naomi. I pomyśleć, że gdy po raz pierwszy tego wieczoru ją zobaczyłem, liczyłem na nawiązanie bliższej znajomości. Szczęśliwie moja bezczelność i zwyrodnialstwo, kompletny brak taktu i manier oraz nieopisana nieczułość szybko zeszły na dalszy plan. Bal wszak trwał w najlepsze i wraz z kolejnymi drinkami, tudzież lampkami wina, wszyscy siedzący przy stole stawali się nagle bardziej otwarci i skorzy do wybaczania, zwierzeń i tym podobnych. Helga, mimo iż wlała w siebie ledwie dwa drinki, opowiedziała nam w sporym skrócie o wszystkich swoich poprzednich chłopakach oraz jednej dziewczynie. Jak sama stwierdziła, po pierwszych tygodniach znajomości z Hubertem zapragnęła być lesbijką, jednak ostatecznie zdecydowała się na prowadzenie tradycyjnego stylu życia. Hubert albo był głuchy, albo doskonale potrafił maskować emocje, bo po usłyszeniu tych zwierzeń nie wyglądał na chociażby zdziwionego. Ja w międzyczasie zakosiłem z tacki przechodzącej obok kelnerki kolejne trzy drinki. Sądząc po początku wieczoru, mogły się jeszcze przydać. Tym bardziej, że chwilę później Albert zaczął opowiadać o życiu w Serbii. Gdy skończył, Naomi na moim przykładzie opisała typ facetów, których nienawidzi. Tym i podobnym rozmowom nie było końca. Właściwie można by powiedzieć, że dla nas ten bal balem był tylko z nazwy — odkąd usiedliśmy przy stole ani razu od niego nie wstaliśmy, podczas gdy wielu gości nie zdążyło jeszcze usiąść. Przyznam szczerze, że zaczynały mnie boleć pośladki, a wypite drinki aż prosiły się, by wytańczyć je nim będzie za późno. Gdy tak sobie gaworzyliśmy, do naszego stolika niepostrzeżenie zakradła się piękna blondynka. Poza mną chyba nikt jej nie zauważył. Ona z kolei zauważyła wszystkich oprócz mnie. Machając delikatnie ręką starała się zwrócić na siebie ich uwagę. Przyodziana była w piękną, błękitną suknię, opinającą nie mniej piękne ciało. Na jej nogach pobłyskiwały w świetle reflektorów błękitne trzewiczki na obcasach tak długich, że można by nimi przebić na wylot oponę od ciągnika. W sięgającym pępka, niemal pornograficznym dekolcie, pobłyskiwał między nie mniej pornograficznymi, półnagimi gruczołami srebrny łańcuszek z wisiorkiem w kształcie konewki. A może to było wiadro? Nie wiem, w każdym razie wisiorek ten gryzł się niesamowicie z delikatną suknią. Pasował do reszty jak ubrudzona ziemią marchew, wciśnięta na szczyt bożonarodzeniowej choinki w miejsce aniołka. I gdy tak patrzyłem na tę absurdalną konewkę, przypomniała mi się jedna osoba. Pozbawiona gustu Angelika, która potrafiła na egzamin maturalny przyjść w płaszczu przeciwdeszczowym mimo pięknej pogody a na zakończenie roku w kaszubskim stroju ludowym. Nadmienię, że mieszkaliśmy w Wielkopolsce. Znałem tylko jedną osobę tak boleśnie pozbawioną gustu i gdy tylko przyjrzałem się jej anielskiej twarzy, rozpoznałem, że to ona. Moja była dziewczyna. Moja pierwsza miłość szkolna. — Cześć wszystkim! — Angelika ponownie pomachała ręką, a gdy wszyscy na nią spojrzeli, dodała — Pamiętacie mnie? To ja, Angie! Możemy się przysiąść? — Angela! — zawołał Albert i uściskał moją byłą serdecznie, zerkając na mnie ukradkiem. Pamiętał. — No tak, Angelika! — Hubert wstał i z gracją przytulił starą znajomą. Stwierdziłem, że teraz czas na mnie. Bądź co bądź było nam swego czasu bardzo przyjemnie. Fakt, że rozstaliśmy się po tym, jak przez przypadek rozjechałem jej ukochanego kotka na podjeździe obok garażu (miałem biedaka podwieźć do weterynarza, bo dostał biegunki) nie powinien raczej przeszkodzić w przywitaniu się z nią. Minęło przecież tyle lat, może już zapomniała. Właśnie miałem podnieść się z miejsca, gdy usłyszałem: — Oj, ale chyba nie wszystkich tutaj znam. To oczywiste — pomyślałem. — Skąd miałaby znać Naomi i Helgę. — Albert, Hubert, Naomi, Helga i… — Angelika spojrzała na mnie z uśmiechem. — Cześć, jestem Angela. W trzy sekundy sięgnąłem po następnego drinka i, patrząc jej prosto w twarz, wlałem do gardła całą zawartość szklanki. — Yyy, no co ty, Angie — zaczął Albert, wyraźnie speszony. — Nie poznajesz Edwina? Angelika zamilkła na chwilę i uważnie mi się przyjrzała. Minęło kilka niezwykle długich, zakrawających o wieczność chwil, nim uderzyła się w czoło i wybuchnąwszy śmiechem obwieściła wszem i wobec: — No taaaaak! Ed, mój były chłopak! Przepraszam, sam rozumiesz, kopę lat. Nie rozumiałem. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć. Sposób, w jaki o mnie mówiła, świadczył że to, co ja wspominałem przez całą dekadę dla niej było jedynie nic nieznaczącym epizodem, jednym z wielu. — À propos chłopaków… — Angie obróciła się na pięcie i wyszukawszy kogoś w tłumie pomachała ręką. Chwilę później zjawił się obok niej przystojny mulat o romskich rysach twarzy. — To jest Lovro, mój chłopak. Lovro jest z Bośni. Zakrztusiłem się i oblałem drinkiem, piątym. Wyglądałem i chyba też zachowywałem się jak świnia. Przyjrzawszy się chłopakowi mojej dziewczyny doszedłem do wniosku, że przegrałem życie. — Poszaleliście wszyscy z tymi Bałkanami?! — zapytał Hubert, po czym widząc niepewną minę bośniackiego kolegi, dodał — Bez urazy. — W porządku, Lovro dopiero uczy się polskiego. Jeszcze nie wszystko rozumie. Boże Święty Prążkowany, dlaczego? Zostawiła mnie, bo przejechałem jej kota i zapomniała nawet, że ze mną była! Trzy lata! Może tylko udawała? Najwyraźniej, w przeciwieństwie do niej, miałem uboższe życie uczuciowo-erotyczne i pamiętałem wszystkie swoje partnerki, a nie pieprzyłem się z wszystkim co żywe jak jakiś pies! I co mi po tym przyszło? Patrzyłem na moją dziewczynę i jej bośniackiego chłopaka, jak miziali się w jakiś perwersyjny, bałkański sposób. W tym momencie przedsięwziąłem plan zmasakrowania się na tym balu do nieprzytomności. — Te miejsca są wolne? — Angelika wskazała na ewidentnie wolne krzesła przy naszym stole, po czym nie czekając na odpowiedź usiadła OBOK MNIE. Z jednej strony. Bo z drugiej usiadł Lovro. Szósty drink przepadł we mnie jak za przeproszeniem gówno w przeręblu. — Jak się poznaliście? — zapytała Helga. — Mieszkasz w Bośni? — zapytał Albert. Angelika parsknęła śmiechem, nieco się osmarkując. — Oszalałeś, Albi? Po co miałabym mieszkać na Bałkanach? Ludzie wyjeżdżają do Stanów, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Holandii a niektórzy nawet do Australii, ale nie do Bośni, Serbii czy Albanii. Lovro studiuje i mieszka w Warszawie. Teraz to Albert zdrowo pociągnął ze szklanki. Gdy myślałem, że gorzej już być nie może, odwiedził nas następny gość. Właśnie miałem zamiar zrosić usta alkoholem, gdy usłyszałem. — Siema, stary! Początkowo nie zareagowałem, podobnie zresztą jak pozostali. Wszyscy poza mną zajęci byli jednak rozmową, dlatego nie mogłem zbyt długo udawać. Nawet gdybym chciał, nie udałoby mi się, bo ktoś klepnął mnie w ramię. Trzeci raz od pojawienia się na sali wylałem na siebie połowę drinka, a przecież jeszcze ani razu nie zdążyłem wstać od stołu. Wyglądałem jak szmata, stąd pełne nienawiści spojrzenie, jakim obdarzyłem przybysza, nie powinno go dziwić. Egbert, klasowy kujon i lizus, pupilek nauczycieli, stał przede mną jak ten młody Bóg, pełen wigoru, zaskakująco rześki i uśmiechnięty od ucha do ucha. Udawał, albo naprawdę nie pamiętał, że w liceum szczerze się nienawidziliśmy. OSIEM RAZY przyłapał mnie na ściąganiu i ani razu nie odpuścił, za każdym razem zakapował, pisząc raporty na temat mojego zachowania! Chłopak chyba miał coś z głową, bo któregoś razu napisał do dyrektora szkoły sprawozdanie, w którym oskarżył kilku nauczycieli o notoryczne spóźnianie się na zajęcia. W pewnym sensie miał rację i pewnie jego troska o dobro szkoły spotkałaby się z pozytywnym odzewem, gdyby w owym sprawozdaniu nie zażądał dymisji dyrekcji, zwolnienia kilku wychowawców i zakupu szwajcarskich zegarków dla wszystkich pracowników placówki. Słyszałem, że domagał się również zmian w systemie oświaty, poddania pod głosowanie wotum nieufności wobec ministrów edukacji i szkolnictwa wyższego oraz zmian w pięciu ustawach. Teraz stał obok mnie jak gdyby nigdy nic. Jako niestrudzony dyplomata podjąłem jednak wyzwanie. Musiałem grać w tę grę. — Cześć, co u ciebie, przyjacielu? –— zapytałem, uśmiechając się sztucznie, po czym zapiłem ostatnie słowo długim pociągnięciem ze szklanki. Miałem nadzieję, że wiodło mu się tragicznie, spadły na niego wszystkie plagi, żona zdradziła go z koniem, dzieci porwali handlarze ze wschodu, spalił mu się dom, komornik wszedł na konto, a impotencja zaatakowała narząd rozrodczy. — Świetnie, dzięki że pytasz — wystrzelił jak z karabinu. Widocznie czekał na to pytanie. — Dwa lata temu ożeniłem się z piękną i cudowną Izą, codziennie parzymy się jak króliki na rykowisku… — Jak jelenie — wpadłem mu w słowo. — Jelenie parzą się na rykowisku. — Jak jelenie, łosie, daniele i inne parzystokopytne. Z tego parzenia mamy już młode. Dwóch wspaniałych synów, Isaaca i Gabriela. Są prawie tak wspaniali jak ja. Wybudowałem też dom, zasadziłem drzewo i właśnie spłodziłem trzeciego syna. Niedługo będę robił habilitację z socjologii, a tymczasem pracuję dorywczo w naszym starym liceum. Uczę angielskiego, polskiego i etyki. Nic, tylko się cieszyć. A ty? Jak ci się wiedzie? Pamiętam, że nie byłeś zbyt ogarnięty i, przyznam szczerze, czasami się zastanawiałem, czy nie skończyłeś w jakimś za przeproszeniem rynsztoku. Patrzyłem na Egberta dobrych kilkadziesiąt sekund, nawet nie mrugnąwszy okiem. — Przepraszam cię na sekundkę — szepnąłem nieco zachrypnięty. Następnie uśmiechnąłem się sztucznie, po czym odwróciwszy głowę w stronę parkietu, ryknąłem — CZY SĄ GDZIEŚ JESZCZE JAKIEŚ DRINKI?! Oburzona moim grubiaństwem kelnerka zjawiła się po kilkunastu sekundach. — Pani zostawi tę tackę na stole — powiedziałem. Spojrzawszy na Egberta wlałem w siebie zawartość kolejnej szklanki. Dlaczego byłem taki uprzejmy? Po co mi to? Dlaczego zadałem mu pytanie, na które czekał? Dlaczego nie zaangażowałem w tę żenującą rozmowę Huberta, Albiego, Naomi, Helgi, Angeliki czy Lovro? Może by mi jakoś pomogli, zamiast rozmawiać o bałkańskich tradycjach bożonarodzeniowych. Miałem wrażenie, że nikt oprócz mnie nawet nie zwrócił uwagi na nowego gościa. — U mnie… — zacząłem, patrząc Egbertowi prosto w twarz. — U mnie… Widzisz, u mnie tak samo! Padłem. Więcej grzechów nie pamiętam, ale bardzo serdecznie za nie żałuję. Zaszkodziła mi może nie tyle ilość alkoholu, co szybkość, z jaką go spożywałem, połączona z konsekwentnym brakiem ruchu. Nie mam pojęcia, co nastąpiło później. Nie wiem, jak długo spałem. Gdy się ocknąłem, czułem jedynie tępy ból głowy. Minęło dobrych kilka minut, nim zorientowałem się, że siedzę przy stole na trwającym jeszcze, choć chyba dobiegającym już końca balu. Połowa gości zmyła się do domów albo toalet, a ci, którzy zostali na sali, albo tańczyli, albo siedzieli przy stole i pustym wzrokiem obserwowali podłogę, albo też dla odmiany kłócili się zawzięcie. Dodatkowo, jak to zwykle bywa na tego typu zabawach, kilka kobiet płakało. Ot tak, dla zasady, ZAWSZE co najmniej jedna kobieta płacze na balu lub weselu. Ja tymczasem siedziałem nadal na tym samym krześle. Poza mną przy stole pozostała już tylko Naomi, jednak minę miała tak straszną, że bałem się zapytać, gdzie podziała się reszta. Może Hubert ostatecznie wybrał Helgę? Mogłem tylko zgadywać. Gdy parę chwil później wstałem, kolana strzeliły mi jak petardy, a moje spłaszczone pośladki zabolały niemiłosiernie. Siedziałem na krześle tak długo, że mój tyłek mógłby się ukorzenić — szczęśliwie tego nie zrobił. Przez moment kręciło mi się w głowie, jednak wmówiłem sobie, że to nie przez alkohol lecz nagłą zmianę ciśnienia. Z głośników leciał akurat łzawy utwór o, a jakże, niespełnionej miłości. Jakaś parka, w rytm banalnych i żenująco pustych słów piosenki, kłóciła się zawzięcie. Ja tymczasem ruszyłem niespiesznym krokiem w stronę drzwi. — Spałeś z nią, dziwko! — wrzeszczała młoda dziewczyna w żółtej jak chora wątroba sukience, po czym rzuciła w jakiegoś chłopaka plackiem. Kojarzyłem jej twarz ze szkolnych korytarzy. Ewelina, jeśli dobrze pamiętam, miała problemy z narkotykami. — Kochanie, co ty wygadujesz?! Jesteś pijana, usiądź! — Nie nazywaj mnie tak! Sam jesteś niemytą szmatą! Ach, ten alkohol — pomyślałem i przyspieszyłem kroku. Z gwaru płynącego od strony drzwi wywnioskowałem, że w związku z upałem zabawa przeniosła się na dwór. Wszak na dworze, z racji późnych godzin nocnych, temperatura z pewnością spadła już poniżej trzydziestu stopni. W każdym razie to właśnie tam znajdowała się teraz większość gości. Niektórzy wyglądali na skrajnie pijanych. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Część ludzi wsiadała lub usiłowała wsiąść do własnych samochodów albo taksówek, jednocześnie żegnając się czule z pozostającymi jeszcze na miejscu przyjaciółmi bądź wrogami z dawnych lat. Zupełnie jakby miało to być ich ostatnie spotkanie. Może było? Ludzie na zmianę śmiali się i płakali, krzyczeli i pogrążali w ciszy. Jedna z odjeżdżających taksówek w ostatniej chwili ominęła dziewczynę, sikającą w ukuckach pośrodku drogi. Na gałęzi rosnącego obok sali dębu dostrzegłem Olafa. Gdybym nie widział go wieczorem przy jednym ze stolików, pewnie zastanawiałbym się teraz, czy w ogóle zdążył wejść na salę. — Słabo mi — mruczała jakaś dziewczyna. Koledzy, którzy ją podtrzymywali, nie wyglądali na zadowolonych. Z pewnością woleliby się w tej chwili bawić. — Masz, wypij to. Poczujesz się lepiej — szepnęła jej skąpo ubrana koleżanka, podsuwając dziewczynie pod nos drinka. — Stary, to nie jest tak, rozumiesz, że cię nienawidzę, bo jesteś debilem — bełkotał kilka metrów dalej pijany blondyn, stojący naprzeciwko drzewa. — Jesteś debilem, ale mimo to fajnie się z tobą gada. — To powiedziawszy chłopak przytulił się do pnia i osunął na ziemię. — Nie, to ty mnie posłuchaj, łysa szmato! — Tuż obok mnie jak spod ziemi wyrosły dwie walczące o coś zaciekle dziewczyny. Jedna trzymała drugą za włosy, a ta w rewanżu kopała koleżankę po kroczu. — Sebastian zawsze był mój. Dziesięć lat czekałam na zemstę, dziesięć lat, dziwko! — Ałaaaaa, Ewa, kretynko, to nie tak! On nie spał ze mną tylko z Jessicą! Ja spałam z twoim ojcem! Gdy poziom patologii osiągnął punkt krytyczny, postanowiłem się oddalić. I pomyśleć, że kilka godzin wcześniej wszyscy ci ludzie udawali takich porządnych i poukładanych. Chcieli wywrzeć jak najlepsze wrażenie, wzbudzać zazdrość. Chwalili się życiowymi sukcesami, tonowali emocje, postępowali zgodnie z wszelkimi normami kultury. Wystarczyło trochę wina i drinków, by zmyć tę sztuczną atmosferę. Stałem tam niedostrzegany przez nikogo i widziałem, jak cały ten skumulowany fałsz wylewał się na wierzch, niczym ścieki z zapchanego sedesu. To musiało się tak skończyć. Gdzieś w głębi śmiałem się, a może i cieszyłem na widok tych wszystkich scen. Rozejrzawszy się dokoła dostrzegłem wolny fragment chodnika pod salą. Nie zastanawiając się długo, usiadłem, opierając plecy o ścianę budynku. Znowu zakręciło mi się w głowie, wolałem nie ryzykować. Z trudem powstrzymywałem sen, który ze zdwojoną siłą próbował zawładnąć moim umysłem. Na parkingu tymczasem kilkanaście osób próbowało odebrać pijanemu jak knur i wyjątkowo agresywnemu mężczyźnie kluczyki do samochodu. — Jestem trzeźwy! — wołał sam zainteresowany, wymachując pustą butelką po winie niczym szablą. Nieco dalej stał samotnie Albert. Chciałem go zawołać, ale brakło mi sił. Chwilę później zatrzymał się przed nim zdezelowany bus na zagranicznych numerach rejestracyjnych, za kierownicą którego siedziała wyjątkowo nieurodziwa kobieta, obszerna niczym lodówka w sklepie mięsnym. Otworzywszy od środka drzwi do auta krzyknęła coś, po czym machnęła ręką. Albi rozejrzał się nerwowo i upewniwszy się, że nikt go nie obserwuje, wsiadł do samochodu, a następnie pocałował kobietę w policzek. No może w polik albo raczej w bochen, pokrywę czy coś podobnego, czego policzkiem nazwać nie można było. Parę sekund później mój kumpel osunął się na fotelu tak, że przez szybę widać było tylko czubek jego głowy, po czym auto ruszyło z piskiem opon. O co tutaj chodziło? Dlaczego Albert nawet się ze mną nie pożegnał? Czyżby już jechał do Serbii? Czy ta maszyna (nie mam tu na myśli samochodu) była jego serbską dziewczyną? Ale co wobec tego robiłaby w Polsce bez wizy? Ciekawa historia. Nie jedyna zresztą. Oto bowiem raptem kilka minut później zobaczyłem coś jeszcze ciekawszego. A może mi się zdawało? Dostrzegłem Huberta, który razem z Helgą i Naomi podszedł do krawężnika ulicy i rozejrzawszy się dyskretnie, wyjął portfel. Wręczywszy kobietom jakieś banknoty, podał im rękę na pożegnanie i odszedł w pośpiechu. Myślałem, że po prostu płacił za taksówkę, jednak chwilę później dziewczyny ruszyły w stronę parkingu i wsiadły do białego Mercedesa. Przez przyciemniane szyby nie dostrzegłem kierowcy, ale chyba był nerwusem, bo ruszył z piskiem opon. Nic z tego nie rozumiałem. Ludzie rozchodzili się do domów, a ja rozmyślałem nad scenami, których byłem świadkiem. Alkohol jednak nadal dawał o sobie znać. Nie miałem siły podnieść się z miejsca, dlatego postanowiłem jeszcze zaczekać z wezwaniem taksówki. — Lovro, gdzie idziesz?! — Głos Angeliki na moment wyrwał mnie z otępienia. Moja była szła właśnie w stronę parkingu ze swoim bośniackim chłopakiem. — Zostaw już te butelki, napijesz się w domu! Chcesz znowu mieć kłopoty?! Mam już dość, słyszysz?! Angela wyglądała na wściekłą. — Zaraz zadzwonię do urzędu imigracyjnego i się skończy, rozumiesz?! Jeśli tu zaraz nie przyjdziesz, zerwę umowę i żadne pieniądze nie będą mnie interesowały! Będziesz musiał znaleźć sobie nową idiotkę! Umowa? Idiotka? Pieniądze? O co chodzi? — zastanawiałem się, gdy zmorzył mnie sen. Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem. Obudziły mnie dopiero jakieś głosy. Musiała być jeszcze noc, bo na niebie nadal dominowała czerń. Bal jednak najwyraźniej już się skończył, bo poza szczupłym mężczyzną, obładowanym jakimiś siatami, przed salą nie było nikogo. Najwyraźniej też nikt nie zauważył, że usnąłem pod ścianą. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek próbował mnie obudzić. W tej chwili prawdopodobnie również nie rzucałem się w oczy. — Egbert, poczekaj! — Drzwi do sali otworzyły się gwałtownie i wypadł przez nie jakiś gruby gość w białym fartuchu. Choć nazwanie białym tego fartucha było może lekkim nadużyciem. Strój kucharza wyglądał jak fartuch rzeźnika, który właśnie zakończył świniobicie w wykładanej ceramiką rzeźni. — Co tam, Szymek? — Mój dawny kolega, czy raczej odwieczny wróg, zatrzymał się i niezgrabnie odwrócił. — Zapomniałeś sałatki owocowej — odparł mężczyzna w fartuchu i podszedłszy do Egberta zawiesił mu na ręce jeszcze jedną torbę. — Jej też przecież sporo zostało, a mówiłeś, że dzieciaki szaleją za owocami. — Wielkie dzięki — odparł Egbert. — Nie ma za co, i tak musiałbym to wywalić, a tak przynajmniej sobie zjecie. Trzymaj się. To powiedziawszy Szymek pomachał mu na pożegnanie i chwilę później wrócił do budynku. Egbert również nie tracił czasu. Obładowany torbami udał się w stronę parkingu, gdzie czekała na niego w zielonym golfie jakaś kobieta. Ponownie zasypiałem, gdy odgłos pyrczącego silnika podrażnił moje błony bębenkowe. A może to wszystko mi się śniło? Pijackie sny bywają zaskakujące. W każdym razie nie miałem już siły zadzwonić po taksówkę — byłem zbyt zmęczony. Postanowiłem dospać do rana. Cześć! Dziękuję za Twój czas poświęcony mojej twórczości. Jeśli chciał(a)byś podzielić się ze mną swoją opinią/spostrzeżeniami dotyczącymi tekstu, pochwalić lub wytknąć błędy albo po prostu wymienić się innymi uwagami, a nie posiadasz konta na stronie, napisz do mnie — smit9@wp.pl, z przyjemnością poznam Twoje zdanie. W związku z kilkoma nieprzyjemnymi sytuacjami jakie miały miejsce w ostatnim czasie przypominam też, że kopiowanie części lub całości moich tekstów, zamieszczanych na tym portalu, w tym w szczególności ich rozpowszechnianie bez mojej zgody oraz bez podania autora stanowi złamanie prawa. Regularnie kontroluję, czy moje opowiadania lub ich fragmenty nie są bezprawnie kopiowane i w razie wykrycia kradzieży (tak, w świetle prawa to jest kradzież) interweniuję. Każdy tekst stanowi własność intelektualną jego autora! |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |