![]() |
|||||||||
ROZMOWA |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Przyznam, że długo biłem się z przeciwnymi sobie myślami, czy powinienem opowiedzieć o spotkaniach, czy powinienem udostępnić treść rozmów i co za tym szło, także i moje myśli. Publiczne przyznanie do bywania z inną kobietą, dla żonatego mężczyzny jest jak uplecenie z premedytacją sam dla siebie samobójczej pętli. I tutaj zaskoczę tych, którzy spodziewali się walki, ataku i krwi. Nic z tego. Moja żona wie o wszystkim i naprawdę, nie ma nic przeciw. Była wtedy i jest obecnie rozważną kobietą, myślącą realnie i śmiało patrzącą życiu w oczy. Nie starała się pytać o nic, nie zatrzymywała kiedy wychodziłem, nie karciła, gdy wracałem przed świtem. Pozwoliła toczyć się sprawie obok, zrezygnowała z zazdrości, nieufności niepotrzebnych pytań. Chociaż czasem, kiedy zjawiałem się roztrzęsiony i niechętny do zwierzeń, spoglądała na mnie z widoczną troską, nabrzmiałą chęciami zadawania tysięcy pytań. Nie padało jednak żadne. Wsuwałem się więc pod kołdrę najdelikatniej jak umiałem. Z drżeniem serca układałem się w pościeli, nasłuchując najdrobniejszych skrzypnięć sprężyn materaca. Wstrzymywałem oddech, kiedy nieznośny przepływ powietrza przez dziurki w moim nosie wydawał się, w tej nocnej ciszy, łoskotem rozszalałej wichury. Zamykałem oczy pełne niewyschniętych łez i pozwalałem się unosić w przestrzeni sypialni korzystając z podmuchów twojego miarowego oddechu. Obok mnie spała osoba wyrozumiała i cierpliwa. Czy spała? Przebiegały po głowie sprzeczne myśli. Czułem, niezmiernie mocno odpowiedzialność, za ciebie, za siebie, za to wszystko co zdarzy się i zdarzyło. Szczególnie uwierał mnie czas przeszły. Coś się zdarzyło? Pytania cisnęły się tak mocno, że czułem dzwonki w uszach, natarczywe pobrzękiwania, upiornie metaliczne drżenia Przewróciłem się na bok, twarzą w stronę zarysu drugiej poduszki. W mroku widziałem sterczący narożnik. Tuż za nim, pokrytą szarym mrokiem nieruchomą twarz. - Spisz? Pytanie bez sensu. Słyszę przecież oddech, jak zawsze jednostajny i zdecydowany. Po co więc pytam? W lepkiej przestrzeni pojawiła się mucha. Nierealny owad, utopiony w mroku nocy dawał o sobie znać nieśmiałymi, mocno zaspanym bzyknięciami. Gdzieś był w przestrzeni, nie wiadomo czy latał, czy zatrzymał się na meblu. - Nie. Przytłumiony głos splótł się z kolejnym bzyknięciem. Wydobył się z pomiędzy opadającej końcówki kołdry i zmiętej przy ustach poduszki. Znieruchomiałem. Zamknąłem oczy zaciskając powieki i czułem przeszywający dreszcz. Wzdłuż kręgosłupa przebiegało tysiące elektrycznych skubnięć. Zjawiła się w myślach klatka schodowa, ciemna i brzydko pachnąca, taka co nie pozwala dojrzeć w mroku czubków własnych butów. Wyostrzałem wzrok starając się dojrzeć chociaż zarys schodów prowadzących w górę. Już straciłem nadzieję trzymając się kurczowo poręczy, gdy nagle, u szczytu otworzyły się drzwi i żółtawe światło rozpełzło po krętych schodach. - Wik, jesteś? - Jestem – potwierdziłem łapiąc oddech. - Mój staruszku. Wchodź, bo chłodno – padło zaproszenie. Zeszła kilka stopni troskliwie łapiąc moje ramię i wprowadziła do niewielkiego korytarza. Był wypełniony wieszakami i sterczącymi na półkach kapeluszami. Wszystko otaczało mdłe, żółtawe światło, sączące się z małej, przylepionej do ściany, metalowej lampki. Pomogła zdjąć nakrycie i znalazła wolny haczyk. - Wejdź do salonu. Zaparzyłam herbatę wiśniową, aA cukier, wiesz gdzie jest – dodała wskazując brodą. Usiadłem w miękkim fotelu. Otaczały mnie setki koronkowych cacuszek, od serwetek, małych obrusików, tycich puzderek, poduszeczek zapewne dla lalek i nawet srebrnych łyżeczek, odzianych w koronkowe okrycia uchwytów. - Nalej – powiedziała przechodząc tuż przy moich kolanach. Doleciał mnie delikatny zapach róży. - Chcesz mocnej? – Zapytałem wstając i podnosząc porcelanowy czajniczek. Trzymałem go z wielką przyjemnością, bo leżał idealnie w dłoni i do tego był zdobiony delikatną inkrustacją, pełną złotych płytek i koralików. - Chcesz mocnej – potwierdziłem sam sobie, bo nie usłyszałem żadnej decyzji. Wlałem więcej niż zwykle esencji i dolałem gorącej wody. - Tylko nie rób mi mocnej – usłyszałem zza drzwi łazienki. Stuknęła klapka i zaszumiała woda. - Ostatnio pijam słabszą, bo mam zawroty głowy – powiedziała zamykając drzwi łazienki. Wolną dłoń przesunęła po czole. - Przebrałam się – powiedziała nagle wybuchając śmiechem. Przytupnęła i wykonała dwa obrony. Spódnica zawirowała tworząc odwrócony kielich. - Fajne – powiedziałem z miną znawcy. - Fajne, fajne. Wy młodzi twierdzicie, że wszystko jest fajne. W głosie zabrzmiał ledwie dostrzegalny wyrzut. - Chociaż – dodałem po zastanowieniu – bluzka jest chyba trochę zbyt śmiała. - Śmiała? – Znowu spódnica zawirowała – Bluzka śmiała? Mogę jeszcze powiększyć dekolt. Spójrz Wik. A jak teraz? Zerknąłem nieśmiało. Faktycznie przesadziła, bo dekolt tym razem sięgał do pasa. - Zapnij się – poprosiłem. - A co, nie podobają ci się moje piersi? - Podobają. - To o co chodzi? - Zapnij się. - A co mi zrobisz, jak się nie zapnę? Zawirowała i opadła na moje kolana. Poczułem tak nagle jej bliskość, że spłoszony próbowałem odskoczyć. Niestety, siedziała zdecydowanie i dodatkowo owinęła ręce wokół mojej szyi. Czułem gorące ciało pod cienkim materiałem rozpiętej bluzki. Pachniała różą. - Wiesz, że nie możemy? Obiecałaś mi. - Nie możemy? – Kiwnęła głową. - Tak, pamiętam. Jesteś żonaty. - Jestem. - I kochasz żonę? - Kocham. Nie przestawała się tulić. Złapała ustami koniuszek mojego ucha. - Obiecałaś mi. Pamiętasz? - Nie pamiętam. - Nic nie pamiętasz? - Nic – zamruczała podobnie do rozleniwionej kotki. Znowu złapała koniuszek ucha. Postanowiłem natychmiast zareagować usuwając ją, jak najdalej od moich kolan. Ująłem w dłonie jej wąskie i pachnące różą ramiona i odepchnąłem od siebie z całej siły. Kiedy puściłem, nagle straciła równowagę i zataczając się runęła na rdzawy dywan, uderzając głową w róg stojącej lampy. Żarówka zgasła i zaległa cisza. Wstałem z rozłożonymi rękoma wbijając wzrok w leżącą kobietę. Bluzka rozpięła się jeszcze bardziej, a spódnica zadarła ukazując zakończenie nóg ubrane w cieniutkie figi. Myśli latały mi po głowie jak oszalałe. Co czynić? Jak się wytłumaczyć z faktu, że bywam tu jako żonaty mężczyzna? A jeżeli nie żyje, to co się stanie ze mną, kto uwierzy, że to wypadek? Przez moment zobaczyłem siebie w pasiastym ubraniu za okratowanym oknem. - Chyba lepiej sobie pójdę – szepnąłem stojąc w rozkroku. Spojrzałem jeszcze raz na leżącą kobietę. Właściwie, wyglądała bardzo interesująco, całkowicie rozsypana, rozpięta na rudym dywanie, odsłonięta tu i tam, zgrabna i pociągająca. - Może jednak zostać? – Przeleciało przez głowę. Zawahałem się. – Ale, co powiem policji? – Pytanie uporządkowało mnie natychmiast i wolniutko ruszyłem w kierunku drzwi. - Wik – usłyszałem za sobą. Znieruchomiałem. Poczułem, że oddech zanikł mi zupełnie. Napięcie nie pozwalało ani wykonać kolejnego kroku, ani też odwrócić się. Stałem więc jak posąg, czekając na niechybny ciąg dalszy. - Wik – znowu ten sam głos. Byłem przekonany, że to wszystko jest nierealne. Wykonałem powolny obrót, spodziewając się nieruchomo leżącej kobiety i nie potwierdzenia moich urojeń. - Wik – ten sam głos, ale bardziej zdecydowanie. Siedziała skurczona naciągając wstydliwie przykrótką spódnicę na odsłonięte nogi. - Wik – głos był jeszcze bardzie zdecydowany. - Tak kochanie? – Zapytałem utrzymując równowagę. - Wik, czy ty wychodzisz? –Pytanie zastało zadane przez zaciśnięte zęby. - Tak kochanie. - A dokąd? - No… No, do łazienki. - Łazienka jest na prawo, a ty zdążasz na lewo, do wyjścia. - Tak? Pomyliłem się. Chciałem siusiu. - Zrobiłbyś na klatce schodowej? - Ależ nie! - Mimo to szedłeś na schody. Oszukujesz mnie! Wstała , wyprostowała się otrzepując spódnice. Zapięła bluzkę aż pod brodę. - Musimy porozmawiać Wik. Słyszysz mnie? Jeszcze raz strzepnęła materiał otwartą dłonią. - Musimy porozmawiać Wik. Słyszysz mnie? Znieruchomiałem. Zamknąłem oczy zaciskając powieki i czułem jak przeszywa mnie dreszcz. Wzdłuż kręgosłupa przebiegło tysiące elektrycznych skubnięć. - Teraz? – Zapytałem. - Teraz – padło z nad poduszki. Otworzyłem oczy. - Która godzina?. - Trzecia. - Boże, jeszcze słońce nie wstało. - Jesienią, słońce wstaje później. - O której? - O 7. z minutami. - To wstańmy porozmawiać o 7. z minutami – stwierdziłem ziewając. W odpowiedzi zatrzeszczało łóżko, potem usłyszałem poszukiwanie stopami kapci. - Zrobię herbatę – Klap, klap, klap do kuchni. Pod sufitem bzyknęła mucha. Zastanowiłem się, czy to ta sama, co bzykała wcześniej? Przez moment zapragnąłem zamiany, by mucha w moim imieniu porozmawiała z żoną, a ja bym się zdrzemnął w tym czasie na brzegu szafy. - Herbata gotowa. Czekam na ciebie! Wygramoliłem się z ciepłego łóżka i po wsunięciu stóp w pantofle, ruszyłem w stronę światła. Po przekroczeniu kuchennego progu zmrużyłem oczy. - Proszę siadać – usłyszałem i zrobiłem to natychmiast. Ziewnąłem i zaległa dziwna cisza. Trochę zaskoczyło mnie to zbyt formalne zaproszenie, ale nie otwierałem oczu i czekałem, choć sam nie wiedziałem na co. Coś tu się jednak nie zgadzało. Zdziwił mnie brak zapachu świeżo zaparzonej herbaty. Przecież szklanka powinna stać tuż przede mną, parować i rozprzestrzeniać aromat. Przysunąłem kolana opierając na nich dłonie. Czułem się niepewnie, właściwie nieco zażenowany. Dodatkowo pojawił się nieznajomy zapach skórą obitych mebli, kwaskowaty i mocno wwiercający się do wnętrza nosa. Cisza stała się denerwująca. W czaszce, tuż za zamkniętymi oczami kłębiły się wspomnienia nachodzące na siebie, splątywały się dawne z najnowszymi, wczorajsze z tymi sprzed iluś lat, bo czas zdawał się już nie odgrywać istotnej roli w odmierzaniu rzeczywistości. - Czy mogę panu zadać kilka pytań? – dobiegło do uszu pytanie nie uznające sprzeciwu. Powoli podniosłem powieki. Przez chwilę oślepiło mnie światło padające od strony wielkiego, od sufitu do podłogi, okna. Ciężkie zasłony podpięto i zmarszczono posrebrzanymi, kanciastymi spinkami, co pozwalało rozprzestrzeniać się światłu zza szyb w sposób miękki i rozproszony, poprzez gęste, niby najdrobniejsze sito, firanki. Dookoła stały wielkie fotele, podłużna sofa i prostokątne pufy, a wszystko obite ciemnordzawą skórą. - Czy podać kawę? – Pytanie dobiegło zza wysokiego, dębowego biurka. Odwróciłem głowę. Z głębi gabinetu uśmiechał się szczupły mężczyzna, o wąskiej twarzy i przerzedzonych włosach. Tylko tyle mogłem dojrzeć, bo resztę przysłaniało biurkowe monstrum. - Poproszę, bez mleczka – odpowiedziałem. Zerknąłem na swoje nogi i stwierdziłem ze zdziwieniem, że jestem w spodniach ciemnego garnituru. Poprawiłem guzik marynarki. Facet zza biurka nacisnął niewidoczny przycisk i pochylając głowę do mikrofonu zawieszonego na giętkiej szyjce, powtórzył moją decyzję. Chwilę wertował szeleszczące kartki, znalazł właściwą i zbliżył do oczu unosząc drugą dłonią okulary na wysokość czoła. - Pan do nas napisał. Czytałem wszystko, to bardzo interesująca sprawa. Może pan wszystko potwierdzić osobiście? – mówiąc wymachiwał zapisaną kartką. - Oczywiście – odpowiedziałem zaskoczony. Nie do końca byłem w stanie przypomnieć sobie wspomnianą treść, więc natychmiast kontynuowałem. - Czy mógłbym zapytać, o czym… - mówiąc próbowałem wstać, ale zbyt głęboki fotel nie pozwalał złapać równowagi. Kilka razy podrywałem się i opadałem na skórzaną poduszeczkę, leżącą dodatkowo na siedzisku. Stuknęły drzwi, i weszła wysoka, i szczupła kobieta w idealnie czarnej sukience zakończonej pod szyją białym, koronkowym kołnierzykiem. Niosła tackę w kolorze obić mebli krocząc sztywno i nazbyt wyniośle. - Zamawiał pan z mlekiem? – Miała niski głos, nie pasujący do jej szczupłej sylwetki. - Tak – potwierdziłem czując zapach delikatnych perfum. Pochyliła się dotykając mojej twarzy. - Życzę smacznego – powiedziała odwracając twarz w moją stronę. Nasze oczy spotkały się źrenicami, a jej oddech zapachniał różą. Była o milimetry ode mnie, od czubka nosa, od drżących rzęs. - Musimy uściślić fakty – doleciało zza biurka – a pani dziękujemy! Kobieta wyprostowała się nagle i delikatnie fuknąwszy stukając obcesowo obcasami, opuściła pomieszczenie. Drzwi zamknęła niezbyt delikatnie. - Wróćmy do sprawy – kontynuował mężczyzna podnosząc kolejne, zapisane kartki. - Pański opis jest długi i nadzwyczaj szczegółowy, więc przejdziemy od razu do meritum. - Oczywiście – zgodziłem się, ale spróbowałem jeszcze raz zapytać o treść. - Nie zajmujmy się szczegółami - przerwał. - Czas zacząć myśleć globalnie, wielkimi połaciami płaszczyzn, strumieniami danych w tempie miliardów obliczeń na sekundę, by poradzić sobie z nadchodzącym niechybnie czasem molekuł, współdziałających na szyszynkę preparatem DMt, czyli molekułem duszy. Chrząknął, najwyraźniej zadowolony swoim wywodem. - Chciałbym jednak wiedzieć…- upierałem się. Machnął ręką z rezygnacją. - Dajmy temu spokój. Potwierdzone spostrzeżenia, więc idźmy dalej. Uwagi i zamyślenia są miejscami, powiem nawet w większości, bardzo trafne i bardzo cenne. Docenił to mój szef, prosząc autora na chwilę rozmowy. Nie zdaje pan sobie sprawy, co to za wyróżnienie, taka rozmowa. Czy jest pan gotów na to spotkanie? - Chyba tak – odpowiedziałem niepewnie poprawiając fałdy na spodniach. - Więc chodźmy do szefa. Czeka na nas. Mężczyzna zniknął na chwilę za biurkiem, potem pojawił nagle tuż przede mną pomagając wstać. Okazał się niewysokim, około metr 65 na oko, w ciemnej marynarce i jasnych spodniach. Przy pasku dyndał złoty łańcuszek. - Zaznaczam, że szef jest bardzo wrażliwy – zaczął głosem pouczającym strząsając dłonią z mojej marynarki, jakieś niewidzialne pyłki. Poklepał przy tym po plecach popychają do przodu. - Idziemy, idziemy – mruczał. Po chwili kontynuował informacje: - Już sam fakt zaproszenia na rozmowę zostanie zapewne zauważony przez codzienna prasę, nie licząc tygodników. I niech pan uważa, by nie podeptać paparazzich. Posadzki się nimi zaroją, zamęczą ale podniecająco błyskami fleszów, błaganiem o wywiady, skomleniem o chociaż jeden autograf. Tu podniósł dłonie i pokiwał nimi, jakby otrząsał z ogromu wrażeń. Kontynuował: - Zyska się niewątpliwą sławę – tu zwrócił się do mnie poklepują moje ramię – nawet więcej, bo jeszcze prestiż, poważanie w kręgach businessu i nawet najważniejszych urzędników. Szli długim korytarzem, gdzie panował lekki półmrok, rozjaśniany co chwilę smugami światłe, pojawiającymi się w otwieranych drzwiach. Potem ktoś przechodził, mijał się z kimś innym wychodzącym zza innych drzwi, mężczyźni i kobiety śpieszyli się, jedni dreptali powoli przeglądając uważnie niesione papiery, inni pędzili zadyszani biegając oczami to tu to tam. Idąc mijali drzwi pooznaczane tabliczkami. - Co to są biura? – Zapytałem starając się dostrzec treści napisów na tabliczkach. - Oczywiście. Pracują w nich urzędnicy zajmujący się wieloma sprawami. – Podniósł palec i dodał - Także i tą sprawą. – Zastukał zgiętym palcem w teczkę koloru rdzawo czerwonego. - Czyli? – Zapytałem zaczepnie. - Czyli są tu przedstawiciele i specjaliści korporacyjni. Ogrom zadań i wielka odpowiedzialność nie pozwalają żadnej sprawy traktować nieodpowiedzialnie. Codziennie, przed rozpoczęciem pracy, mamy spotkanie z Marszałkiem. On potrafi nas tak zachęcić, tak naładować koincydencyjnie, że każdy z poszczególnych pracowników przestaje czuć się sam pośród tych chłodnych ścian i rozdeptanych podłóg, ale od momentu spotkania z Marszałkiem rozumie nieuchronność powiązań jego samego z losem innego urzędnika, które pozwalają być aktorem tak we własnym dramacie, jak i równocześnie odgrywać rolę w życiu kogoś innego, ku szczęściu i rozkoszy tamtego. – A my idziemy właśnie do Marszałka? – Zapytałem. - Ależ niezupełnie, chociaż właściwie zupełnie nie. Ja osobiście nie pamiętam faktu, by Marszałek kogokolwiek przyjął. Wielu chętnych zapisują na audiencje, chociaż wszyscy doskonale wiedzą, że nigdy nie zostaną przyjęci. Chętnych przyjmują Sekretarze, którzy potem wszystko referują Prezydentowi, a ten ma w obowiązkach zdać relację Marszałkowi. - Strasznie skomplikowane – zamruczałem mijając kolejne drzwi. Zwróciłem uwagę na fakt, że poczułem zapach. Ów zapach podrażnił nozdrza, ciepły opar oplótł błony śluzowe, potem nabłonek migawkowy, podrażnił gruczoły śluzowo rzęskowe, aby natychmiast przesłały informację do mózgu, o właśnie zaparzonej herbacie. - Herbata gotowa, czekam na ciebie. Otworzyłem oczy. - Słodzisz? Och, zapomniałam, że masz cukrzycę Przepraszam. Podsunęła parującą szklankę. - Jak się czujesz? - Jakoś – odpowiedziałem zmęczonym głosem. - Dzwonili do mnie wczoraj. - Znowu? - Ostatnio częściej. Zawsze mówię, że ciebie nie ma. Oni chyba nie wierzą. - Tak myślisz? - Bo słychać, jak ktoś się śmieje. W tle, jak mówię, że ciebie nie ma, to się śmieje. Tak jest za każdym razem. - A potem? - Co potem? - No, po śmiechu? - Nic, wyłącza się. - I już się nie śmieje? - Jak się wyłączy, to się nie śmieje. Przynajmniej nie słyszę. Zaległa cisza. Tylko ciche plum, klik i poszło, plum, klik i poszło… - I to wszystko co chciałaś mi powiedzieć o 3 nad ranem? Ciche plum, klik i poszło, plum, klik i poszło. Rozespana kotka – pomyślałem. Światło lampy przebiło się przez materiał koszuli nocnej pokazując zarysy ciała. - Chodź do łózka. . - Teraz , jak mnie wyrzuciłaś o 3 nad ranem, bym pił herbatę? - Dodałam do herbaty johimbinę. Zerwałem się z miejsca, podbiegłem do zlewu i wsadziłem palec do gardła. - Wariatka! – Krzyknąłem pomiędzy wpychaniami. - I jeszcze hiszpańską muchę! Mimo to nie przerywałem wsadzania palca w gardło. - A całość wymieszałam ze środkiem na przeczyszczenie! Spojrzałem przez załzawione oczy, podrażnione wpychanym palcem do gardła. - Dodałam jeszcze … - Natychmiast mów! Coś muszę natychmiast przyjąć. Antidotum, gdzie jest antidotum? – Krzyknąłem przeraźliwie. Zaległa nagle cisza. - Ciszej dziadu, bo dzieci obudzisz. - Nie mamy dzieci.. - Może będziemy mieć? - Idiotka! - Ja idiotka? Nie można ani ciebie dotknąć, ani zaprosić do łóżka. - Wiesz, że nie możemy? Obiecałaś mi. - Nie możemy? Tak, pamiętam. Jesteś żonaty. - Jestem. - I kochasz żonę? - Kocham. Wbiegłem do sypialni zdenerwowany łapiąc szybki oddech. Nagle usłyszałem za sobą kroki. - Wik1? Odwróciłem się. -Znowu ta spódnica z bluzką? Czy możesz się zapiąć? WN |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |