DRUKUJ

 

Korytarz życzeń

Publikacja:

 15-04-04

Autor:

 Wojtarro
Vidpusty, ja blahaju vidpusty
Bo ne mozhu dali jty ja
Vidpusty, ja blahaju vidpusty
Ja ne khochu bil’she jty.

Sviatoslav Vakarchuk



Dalej czuł płynącą między palcami krew, lecz już nie bolało. Otaczała go lepka szarość, podłoże było zimne i mokre, a jego twarz obmywały krople deszczu. Nie chciał wstawać, mógłby leżeć bez końca, jednak przenikający kości chłód dawał się we znaki. Przewrócił się na brzuch i wytężając wszystkie siły, podparł się rękoma i za chwilę był już w pozycji klęczącej. Znużony pochylił głowę, a jego twarz zasłoniła kaskada ciemnych, kręconych włosów. Nie mógł wstać…
- Długo zamierzasz tak klęczeć? – Strumień bezsensownych myśli przerwał stanowczy kobiecy głos.
Nie podniósł wzroku, próbował zatrzymać dłonią krwotok. Nawet nie widział rany. Miał na sobie skórzaną kurtkę, a pod nią koszulkę z krótkim rękawem; wszystko czarne. Dzięki temu krew była niemal niewidoczna. Jej strumień sprawiał, że jego palce przenikał chłód. Był na tyle trzeźwy, by wiedzieć, że krew powinna być ciepła.
- Chodź! – Nieznajoma wzięła go pod ramię i z niespodziewaną siłą zaczęła wlec za sobą. Jęknął i spojrzał na swoje poplamione błotem czarne, rzecz jasna, spodnie. Przeszkadzało mu to, nawet w tych okolicznościach. Zwłaszcza w obecności osoby, która miała kobiecy głos i otaczał ją słodki zapach perfum.
Otworzyła jakieś drzwi i znaleźli się w małym, ciepłym pomieszczeniu. Ułożyła go na miękkim fotelu, a sama gdzieś odeszła. Nie wodził wzrokiem za ciemnym zarysem jej zgrabnej sylwetki, ani nie rozglądał się po pomieszczeniu. Resztki sił przeznaczył na wyszukaniu w kieszeniach chusteczek. Jedną wytarł brudne dłonie, kilka kolejnych przeznaczył na usuwanie błota ze spodni. Zaklął, kiedy mimo usilnych prób, cały czas pozostawały na nich jaśniejsze plamy.
Krew nie przestawała płynąć, a chusteczkami jej nie zatamuje. Dlaczego nie zabrała mnie do lekarza?
Powoli przypominał sobie całe zajście. Podchmielony wyszedł z tłocznego, zadymionego wnętrza knajpy na zalaną szarością nadchodzącego zmroku wąską uliczkę. Przeklinając chłód szedł w dół, w stronę rynku. Od razu rzuciła mu się w oczy stojąca pod ścianą grupa dresiarzy. Nie macie kasy, co? Nic nie pili, nic nie palili. Troszkę klęli, ale otaczała ich aura rezygnacji.
Mógł pójść w górę, w stronę placu z fontannami. Ale poszedł w dół, bo chciał szybciej znaleźć się w domu. Nie bał się już nikogo.
Szedł z dłońmi w kieszeniach. Jego oczy były puste, a pociągła twarz trupioblada.
- Ej, kurwa, stój! – Czterech zakapturzonych młokosów zagrodziło mu drogę.
Uśmiechnął się arogancko.
– Spadać, gnojki.
- Dawaj kasę i spierdalaj.
- Nie…
- Dawaj, kurwa! – Dryblas z krzywym nosem złapał go za ramię.
Poeta wzdrygnął się.
- Pobrudzisz mi kurtkę! – warknął, strącając jego dłoń. – To prawdziwa skóra, nie jakaś gówniana imitacja!
Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko. Powiedział im coś niemiłego, uderzył pierwszy, a dalej było dynamiczniej. Pamiętał tylko palący ból.
Na suficie zajaśniała żarówka.
- Teraz twoja kolej, bohaterze – Jej twarz rozjaśnił półuśmiech, kiedy usiadła za biurkiem. Wokół niej znajdowały się puste regały.
- Nie jestem bohaterem – mruknął. – Walkirio…
Parsknęła śmiechem.
- Szybko się zorientowałeś, gdzie jesteś. Ale nie jestem walkirią.
- Moja krew jest zimna… Zawsze powinna być. Krew każdego. Nie ma ciepła…
-Mogłeś napisać o tym wiersz –mruknęła. Jej kasztanowe włosy lśniły jak czerwone złoto w świetle żarówki. – Jeśli się nie obrazisz, usunę z ciebie te pobitewne niedoskonałości. Czy obawiasz się, że w ten sposób umniejszę twoją bohaterską cześć? – Uśmiechnęła się ironicznie.
Zimna krew przestała płynąć, nie czuł już rany. Odetchnął z ulgą.
- Dzięki, walkirio…
Czuł pustkę. Nie potrafił już nawet nienawidzić, nawet zabójców. Dobrze zrobili.
- To ma być niebo czy piekło?
- Korytarz życzeń.
- Co? – To nawet nie jest prawdziwy korytarz…
- Dostajesz to czego pragnąłeś, a nie otrzymałeś za życia. Jedno życzenie. Proste?
- Taa… A czyściec?
- Zobaczysz. Wypowiedz życzenie!
- Chcę do nieba.
- Przyziemne!
Z trudem podniósł się z fotela. Chwiejnym krokiem podszedł do drzwi.
- Nie możesz… - Jej głos był cichy i delikatny.
Spojrzał w jej zielone oczy, w których malowała się troska.
- Miałem wiele marzeń - wychrypiał.
- Wiem.
- Nic mi ze sławy. A reszta? Nie… Mam wszystkiego dosyć.- Oparł się o ścianę. – Jestem martwy, po co to wszystko?
Westchnęła.
- Zobaczysz. Życzenie…
Zmarszczył brwi, widząc na podłodze ciemne plamy własnej krwi.
- Przecież wiesz…
Uśmiechnęła się. Tym razem jakoś inaczej. Cieplej…
- Nie przejdzie ci to przez usta?
- Nie. – uśmiechnął się gorzko. – I tak czeka mnie jakieś zimne piekło.
- Powiem coś w twoim stylu. Straciłeś skrzydła, ale dałeś je komuś innemu, zapominając o tym.
- Komu?
- Wiesz… - uśmiechnęła się smutno. Wydawało mu się, że zna to spojrzenie.
- A życzenie?
- Tak… - Spuściła wzrok. – Spotkasz kogoś za drzwiami.
- A ty? – Czuł zaciskającą się na gardle niewidzialną pętlę.
- Nie ja... I nie jestem walkirią. -Uśmiechnęła się smutno. - Idź już… Teraz możesz.
Przez okno błysnęły światła karetki.
Spojrzał na nią po raz ostatni, po czym z gorzkim grymasem na twarzy nacisnął klamkę.
Za drzwiami był korytarz.
- Byłeś w przedsionku… - usłyszał za sobą jej głos. – To jest prawdziwy korytarz życzeń.

Data:

 Styczeń 2014

Podpis:

 Wojciech Chajec

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=78123

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl