![]() |
|||||||||
Kwiat w butonierce |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Wszystkie prawa do tekstu zastrzeżone. Copyright © 2015 by Mariusz Zimoński. All rights reserved. Mariusz Zimoński "KWIAT W BUTONIERCE" Spieszyłem się wtedy, jak zwykle zresztą, a zerwany rozkład jazdy na przystanku bynajmniej nie poprawiał mi humoru. Nie wiem po co tak biegłem, skoro tramwaj i tak się chyba spóźniał albo dawno już odjechał. Człowiekowi wydaje się czasem, że panuje nad tym wszystkim, zwłaszcza nad sobą, i każdy zaplanowany krok musi się wydarzyć. To "czasem" jednak, gdyby przybrało ludzką twarz, poruszyłoby swoje szelmowskie usta i błysnęło ironiczną iskierką w oku. Nie zawsze człowiek chce to sobie uświadomić od razu, choć może po prostu nie ma na to zbytniej ochoty. Utknąłem więc o świcie na tym peryferyjnym przystanku z mokrą od rosy ławką i jedyne, co mogłem robić, to czekać, chociaż cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną. Spacerowałem więc wzdłuż torów tam i z powrotem, kopiąc czasem jakieś kapsle czy kamyki. Wreszcie dostrzegłem zbliżający się po torowisku kształt, który powiększał się i nabierał niebieskawych kolorów. Tramwaj z uniesionym wysoko pantografem wypływał jak okręt z delikatnej mgły poranka, a strzelające spod trakcji iskry sprawiały wrażenie siarczystych przekleństw rzucanych przez pojazd na otaczający go świat. Dziwne to było odczucie, ale tak mi się to wtedy o poranku kojarzyło. Nawet uśmiechnąłem się na tę myśl, ale ostre spojrzenie motorniczej przywróciło mi moje chwilowo przygaszone odczucie pośpiechu. Nie zastanawiając się zbytnio, usiadłem przy drugich drzwiach. Tramwaj ruszył gwałtownie. Oprócz mnie nie było żadnych pasażerów, co mi odpowiadało, zwłaszcza, że poranne ludzkie oddechy potrafią skutecznie zniechęcić do wszystkiego. Chciałem dostać się do domu, w którym mieszkałem, i tylko o tym myślałem. Utkwiłem wzrok w oknie, patrząc na przesuwającą się za szybą panoramę, a muzyka w moich słuchawkach dawała mi właśnie to, czego w tym momencie potrzebowałem. Nawet delikatny urok nierównych szyn nie mógł wybić mnie z tego rytmu. W końcu pojazd dotarł do następnego przystanku, gdzie stał tylko jakiś starszy pan ubrany w marynarkę i kapelusz, oparty o laskę. Choć tylko przez sekundę na niego patrzyłem, rzucił mi się w oczy żółty kwiatek w jego butonierce. Staruszek musiał wsiadać tylnymi drzwiami, co chyba zajęło mu trochę czasu, gdyż tramwaj stał jeszcze dłuższą chwilę na przystanku. Przez moment wydawało mi się, że wzrok motorniczej ponownie kieruje się na mnie, ale to było chyba złudzenie wywołane kątem ustawienia jej lusterka. Krajobraz za oknem znów zaczął się przesuwać. Peryferyjne dzielnice, po których uwijały się pierwsze pojazdy do oczyszczania ulic, budziły się do życia. Świeże pieczywo roznoszone po sklepach, pierwsi spacerowicze z psami – to zawsze jest jakiś schemat pozornego spokoju, rozlewającego się powoli na miasto. Ja jednak nie zwracałem na to zbytnio uwagi. Tramwaj jechał i to uspokajało moje myśli, które napinały się wraz z kolejnymi promieniami przebijającego się przez chmury słońca. W pewnym momencie poczułem nagle jakieś delikatne uderzenia w lewe ramię. Automatycznie oderwałem wzrok od okna. Wychudła, pociągła twarz i siwa broda wisiały nad moją głową. Niebieskie oczy wpatrywały się we mnie spod kapelusza i mocno kontrastowały z żółtym kwiatem wpiętym w brązową marynarkę. Starszy pan w dość zaawansowanym wieku wyglądał nawet schludnie i elegancko. Coś do mnie mówił, ale przez ułamek sekundy miałem wrażenie, że śpiewa tekst piosenki, której właśnie słuchałem. Oderwałem się jednak od tego „videoclipu”, wyciągając słuchawki z uszu. – Tak? – zapytałem. – Przepraszam, młody człowieku, czy mógłbyś mi ustąpić miejsca? Zdezorientowany popatrzyłem na staruszka, po czym rozejrzałem się po pustym tramwaju. – Przecież wszędzie są wolne miejsca. Czego pan chce? – Ja tylko grzecznie proszę o ustąpienie mi tego miejsca. Poczułem jakąś nieokreśloną irytację i nie miałem ochoty się nad tym zastanawiać. – Siadaj pan gdziekolwiek i nie zawracaj głowy – burknąłem. – Ale w czym jest problem? To tylko miejsce – starszy pan był dość opanowany. – No właśnie. – Młody człowieku, wstań, jak starsza osoba prosi. Patrz, ile masz wolnych miejsc. Jakaś przekora mi się włączyła z powodu tej bezsensownej presji. Zapytałem więc szybko: – A czy nie uważa pan, że to komiczne? – Co jest komiczne? – staruszek spojrzał na mnie cwaniacko i podejrzliwie, a ta jego reakcja mnie dość zaskoczyła. Nie dałem jednak tego poznać po sobie. – Ta cała sytuacja – rzekłem. – Sytuacja jest taka, że młody siedzi, a starszy człowiek stoi. Dramat raczej. – Dramatem to pan jest – odwróciłem głowę w stronę okna. Traktowanie takich sytuacji z dystansu zawsze pomaga, ale jest trudne, kiedy ktoś stoi nad nami i nie chce się odsunąć. – A ty, młodzieńcze, jesteś niewychowany i nie masz godności. Teraz rozumiem, dlaczego nie ustąpisz starszej osobie – oznajmił wyniośle. Za tego „młodzieńca” tym bardziej nie miałem ochoty ustępować miejsca. Doświadczenie trzydziestoparolatka podpowiadało mi ironicznie, że i tak lepiej być siedzącym młodzieniaszkiem, nieutrudniającym nikomu życia, niż chwiejącym się bez sensu komuś nad głową świrniętym starcem. Czułem, że nie powinienem był już z nim rozmawiać, jednak coś mnie podkręciło i kontynuowałem ten bezsensowny dialog: – Moja godność obsikała to miejsce i jest moje. – To nic. Możesz wstać i mokre plamy wytrzeć chusteczką. Spojrzałem w jego oczy okraszone rzadkimi brwiami. Wydawało mi się, że gdyby tylko mógł, to rzuciłby się na mnie z tą swoją laską. – Odczep się, człowieku, bo zadzwonię na policję! – zagroziłem. – O nie, młodzieńcze, to ja zadzwonię na policję. I to natychmiast! Nauczą cię manier. – Phi... Śmieszne... A dzwoń sobie człowieku... Starszy pan oparł na chwilę laskę o pionową poręcz i zaczął wolną już dłonią przeszukiwać marynarkę. Jego ruchy stawały się coraz bardziej gorączkowe, zwłaszcza, że nie mógł chyba znaleźć swojego telefonu. – Niech to szlag trafi – zaklął po cichu. Nastąpiła chwila nerwowej ciszy i miałem nadzieję, że staruszek już sobie odpuści. Myliłem się jednak i otworzyłem szeroko oczy, po tym co miałem usłyszeć: – Czy będziesz miał na tyle honoru młody człowieku, aby użyczyć mi swojego telefonu? – Chwila! Aferę pan tu robi i jeszcze chce pan mój telefon, aby zadzwonić na policję na mnie? Tak? O to chodzi? – prawie wybuchnąłem śmiechem. – Dokładnie tak, z tym, że aferę to ty młody człowieku teraz robisz i proszę nie ustawiaj sytuacji pod siebie. To jak będzie z tym telefonem? – zapytał. – Niestety, proszę pana, wyładował mi się. Proszę iść sobie tam, do motorniczej – wskazałem mu kierunek z ironicznym uśmiechem. Nie miałem już zamiaru odpowiadać na zaczepki dziadka i odwróciłem się w stronę okna. W odbiciu szyby mogłem obserwować jego dalej wiszącą nade mną bezradność. W tej samej chwili zorientowałem się, że tramwaj wciąż przemierzał peryferyjne strefy miasta, choć przecież już dawno chyba powinien wjechać w śródmieście. Nie zatrzymał się również na najbliższym mijanym przystanku, choć stali na nim potencjalni pasażerowie, śledzący go obojętnym wzrokiem. Zacząłem się rozglądać, aby określić, gdzie właściwie jedziemy, bo nie poznawałem tych okolic. Wtem poczułem miarowe stukanie laski o moje siedzenie. Postanowiłem nie reagować, ale staruszek był coraz bardziej napastliwy. Uderzenia były wręcz chamskie i właśnie dlatego tym bardziej nie chciałem ustąpić wariatowi. Spojrzałem na niego z pobłażaniem, a on na szczęście zaprzestał. W jego niebieskich oczach mieszały się żal, nienawiść i coś jeszcze niedopowiedzianego, co unosiło się zarówno nade mną, jak i nad nim. – Nie masz dosyć, człowieku? - zapytałem spokojnie. – Zawału tu zaraz dostaniesz. – Ile? – Co ile? - zdziwiłem się. – Ile chcesz młody człowieku? Dziesięć, dwadzieścia złotych? Nie miałem pomysłu, co z tym dalej zrobić. Już nawet śmiać mi się nie chciało ale wstać z miejsca nie miałem zamiaru. Człowiek czasem zaczyna znęcać się nad sytuacją, która go irytuje, choć sam do tego nie chce się przyznać. Jest to rodzaj masochizmu, którego może potrzebuje, by potem mieć o czym opowiadać innym, w tym celu, aby ci inni klepali go za to po plecach. Brnąłem w to i nie chciałem ustąpić. Zresztą kto by mnie zapewnił, że staruszek nie pójdzie za mną i nie uderzy mnie swoją laską po głowie. – Daj pan spokój. To zaczyna być żenujące – stwierdziłem. – Ależ proszę, śmiało. Ile chcesz za ustąpienie miejsca starszemu schorowanemu człowiekowi? Emeryt da radę. I wtedy chyba znów odezwała się moja przekorna natura, bo nagle odpowiedziałem mu z uśmieszkiem na ustach: – Dobrze, skoro pana tak to kręci, to stówkę poproszę, ale w banknotach po pięćdziesiąt. – Trzeba było tak od razu, młody człowieku, a nie cudować i udawać wychowanie – staruszek uśmiechnął się triumfująco i zawadiacko. Znów oparł swoją laskę o pionową poręcz i sięgnął ręką do wewnętrznej kieszeni marynarki. Byłem ciekaw tej chwili, kiedy wyciągnie banknoty i zacznie mi je wręczać. Idiotyzm osiągał swoje apogeum i nabrałem ochoty, aby poznęcać się nad dziadkiem, choć ostatecznie może bym tego nie robił. Tego nie wiem. Niecodziennie przecież jesteśmy świadkami i uczestnikami dziwnych sytuacji, które potrafią wydobyć z nas to, czego sami nie lubimy w innych. Staruszek wyjął czarny portfel i już miał go zamiar otworzyć, kiedy tramwaj zakołysał się na nierównych torach. Jego laska poleciała z hukiem po schodach, pod same drzwi wyjściowe. – I gdzie ona tak pędzi? Wariatka jedna! – krzyknął, spoglądając w kierunku motorniczej. – Życie, proszę pana, życie – skwitowałem cynicznie. W tym momencie zauważyłem, że kierująca tramwajem przyglądała się całej sytuacji w lusterku, pewnie o tyle, o ile mogła w trakcie jazdy. Staruszek tymczasem, zamiast mi wręczać banknoty, schował portfel i ruszył po swoją laskę. Wcześniej nie zwróciłem uwagi na to, że miał problem z poruszaniem się. Trochę utykał na prawą nogę i wydawało mi się, że czynność podniesienia laski będzie dla niego nie lada wyczynem. Miałem rację, ponieważ zszedł z trudem, trzymając się kurczowo obiema rękami poręczy, na pierwszy schodek. Zatrzymał się na nim i czasem spoglądał w stronę kabiny motorniczej. Stał tak chwilę, zbierając zapewne siły do dalszych działań. Nawet próbował się schylić, ale widziałem jego wahanie i grymas na twarzy. Nie wiem czemu, ale żal mi się go nagle zrobiło. W sumie, choć wariat, to jednak starszy schorowany człowiek. Patrząc na niego, pomyślałem, że tendencyjne jest zakładanie, że każdy kiedyś taki będzie. Ja dopuszczałem tylko możliwość, że albo wcześniej umrę, używając za bardzo życia, albo będę jeszcze gorszy niż ten pan, z powodu tego, że używać życia już nie mogę. Uśmiechnąłem się w duchu na tę myśl, choć po chwili przeraziło mnie to, że nawet okruchy empatii potrafią być źródłem egoistycznej radości. Człowiek, aby być w pełni sobą, musi chyba się poczuć lepszy od drugiego człowieka, nawet w tak dziwnych okolicznościach. Pamiętam, że nagle wstałem i podszedłem do drzwi. – Proszę się cofnąć – powiedziałem do staruszka. Starszy pan, nic nie mówiąc i nie bez trudu, wszedł z powrotem na platformę, a ja zanurzyłem się pod schody. Kiedy podnosiłem laskę, dziadek niespodziewanym, dość energicznym ruchem wskoczył na moje miejsce, a zrobił to, jak rasowy kot w analogicznym wieku. – W końcu! Uff! – głos triumfu wydobył się z jego ust. Staruszek zaczął poprawiać sobie kapelusz, marynarkę, kwiatka w butonierce, nie zwracając już uwagi na nic dookoła. Jego twarz emanowała dumą i zadowoleniem. Przyglądałem mu się przez parę sekund, myśląc, że są takie chwilę, kiedy warto chwycić za karabin i zrobić coś dla społeczeństwa bezinteresownie. Jednak zamiast rzucić laskę z powrotem pod drzwi tramwaju, o czym pomyślałem w pierwszej chwili, powoli podałem ją starszemu panu. – Ależ proszę – powiedziałem ostentacyjnie, akcentując specjalnie pierwsze słowo. Dziadek odebrał swój kawałek drewna i utkwił wzrok w oknie. Myślę, że obserwował mnie w odbiciu szyby i teraz to ja byłem wiszącą nad nim bezradnością. – Dziękuję bardzo, to miłe z twojej strony, młody człowieku – powiedział, zerkając na mnie kątem oka, a kiedy odchodziłem na przód tramwaju, usłyszałem jeszcze za sobą: – Jednak jesteś dobrze wychowany. Pomyliłem się. Zająłem miejsce na początku, przy kabinie motorniczej, w dość bezpiecznej odległości od starca. Próbowałem znów pozbierać w myślach ten swój pośpiech, ten swój kop, bez którego nie mogłem sobie wyobrazić normalnego funkcjonowania. Spojrzałem na swoją lewą rękę, aby zobaczyć na zegarku, która właściwie jest godzina, a potem odwróciłem się jeszcze w stronę tego człowieka. Patrzył teraz dziwnym rozmarzonym wzrokiem na przód pojazdu, w kierunku miejsca obok mojego, ale w rzędzie siedzeń po przeciwnej stronie. Niewątpliwie był w swoim świecie – zamyślony, może gdzieś fruwający w absurdzie, kontemplujący zapewne wszystkie czasy swojego życia jednocześnie. Ponieważ sprawiał przy tym wrażenie dobrodusznego i poczciwego staruszka, to odwróciłem się od niego z niesmakiem. Po chwili zauważyłem, że tramwaj znów ominął jakiś przystanek, na którym stali zamyśleni ludzie. Chciałem podejść do motorniczej i zapytać o trasę, kiedy pojazd ponownie delikatnie zakołysał się jak łódka. – Ty wariatko jedna! Czy ja jestem workiem kartofli?! – usłyszałem głos starca. Zobaczyłem, że wstaje z miejsca i chwiejąc się, odgraża swoją laską. – Wyrzuć ją z tej kabiny! – krzyknął do mnie. W tym momencie motornicza otworzyła swoje drzwiczki. Średni wiek oraz krótkie, tlenione na blond włosy nie wyróżniały się szczególnie, w przeciwieństwie do jej mocnego głosu z charakterystyczną barwą. – Usiądziesz tam w spokoju, czy też nie?! – zawołała patrząc w lusterko - Na policję zaraz zadzwonię! – To dzwoń sobie! – staruszek dalej pohukiwał. – Może pan uspokoić tamtego pana? – motornicza niespodziewanie zwróciła się do mnie. – Ale co ja mogę? – odparłem, wzruszając przy tym ramionami. – Jeszcze ci pokażę! – głos z tyłu nie dawał za wygraną – Ty małpo! Ty...! – Widzi pan, co się dzieje? Przecież padnie nam tu zaraz, a ja nie mogę się zatrzymać. Trudno mi powiedzieć, dlaczego wstałem i wróciłem tam do niego. Może to sprawił głos motorniczej, który potrafił wydobyć ze mnie to „coś”, a może w głębi duszy miałem nieuświadomioną potrzebę zrewanżowania się starszemu panu za jego bezczelność. W każdym razie, kiedy tylko staruszek zobaczył, że zbliżam się, natychmiast usiadł z powrotem. Uśmiechnąłem się. Chyba się przestraszył, że go podsiądę. Zająłem więc miejsce równolegle do niego, po przeciwnej stronie tramwaju. Starszy pan zdjął kapelusz, wyjął grzebień i zaczął przyczesywać swoje siwe włosy, udając, że mnie nie widzi. – Po co te nerwy? Nie szkoda panu zdrowia? – zapytałem po chwili. – Nie szkoda. Ona zawsze tak jeździ. Złośliwa jest i tyle. – Chyba pan trochę przesadza. Jej wina, że tory są nierówne? – Ale pędzi na złamanie karku i skupić się nie można – skwitował staruszek, przygładzając włosy. Po chwili schował grzebień i założył z powrotem swój kapelusz. – Skupić się, to wie pan gdzie można... Ale w tramwaju? – Wypraszam sobie, młody człowieku. To moja prywatna sprawa, gdzie się skupiam – oburzył się i to mnie tym bardziej rozbawiło. – Dobrze, już dobrze, nie wnikam, gdzie się pan skupia. Ale panu to chyba ciężko dogodzić? Albo miejsce, albo wstrząsy, zawsze coś. – Jak będziesz w moim wieku, to sam zobaczysz – odparł zerkając na mnie. – Na razie to zobaczyłem jakąś dziwną akcję o miejsce i to mi wystarczy. – To mogłeś, młody człowieku, od razu ustąpić i nie byłoby o czym mówić. – Przecież to jakiś kretynizm jest – stwierdziłem poważniej. – Znowu sobie wypraszam. – A jak to nazwać inaczej? Tramwaj pusty, a pan się szarpie o miejsce i straszy policją. – Proszę mi nie dokuczać – obruszył się. – Po prostu zależało mi na tym, aby tu usiąść, i tyle. – To znaczy? – Przyzwyczajenia starego człowieka – rzucił na odczepnego. – Dziwne przyzwyczajenia. – Nie każdy musi rozumieć... A stąd na przykład lepiej wszystko widać: kto wsiada, kto wysiada... O! Nawet tę motorniczą widać w lusterku – wskazał na kabinę. – Patrz, młodzieńcze, jak łypie tym swoim okiem. Wariatka! – krzyknął niespodziewanie w jej kierunku. – Niech pan już da spokój z tym krzykiem – próbowałem go uspokoić, wiedząc oczywiście, że coś ściemnia – Stąd też wszystko widać, no i co z tego? Dla mnie to wszystko jest proste. Nudzi się pan i szuka atrakcji. – Mylisz się, młody człowieku. A zresztą, co ja się będę tłumaczyć – burknął na koniec z pretensją. Nie miałem zamiaru wypytywać na siłę kogoś, kto z dużym prawdopodobieństwem był wariatem. Co mógłbym od niego usłyszeć? Jakiś zbiór niedorzeczności, który by mi tylko zanieczyszczał umysł. Poza tym człowiek odkrywa się takimi pytaniami i traci wtedy tę bezpieczną przestrzeń, z której może zawsze spokojnie atakować otaczającą go trudną rzeczywistość. – Nie musi pan – stwierdziłem. – Ciekawy jestem tylko, jak reagują inni pasażerowie, na pana zaczepki. Są pewnie bardzo mili? – zapytałem. – Wypraszam sobie. Nikogo nie zaczepiam. Zazwyczaj nikt tu nie siedzi o tej porze. Tylko z tobą młody człowieku był problem. Odczułem tym razem zarówno groteskowość sytuacji, jak i pewną dezaprobatę wobec słów staruszka, więc wyjaśniłem: – Miałem prawo być zdenerwowany z rana, a do tego jeszcze pan mi tu wyskoczył z tym miejscem. – Wy młodzi zawsze jesteście zdenerwowani – rzekł. – Co to za czasy? – Nieważne – zbiłem temat natychmiast – Naprawdę chciał mi pan zapłacić? – Ale za co? – staruszek zdziwiony uśmiechnął się i spojrzał na mnie. – Za miejsce. – Wolne żarty. Rozumiem... urząd, szpital – tam to się smaruje, ale za miejsce w tramwaju? Niedoczekanie. – To po co pan portfel wyciągnął? – Zdawało ci się młody człowieku. Tramwaj tak pędzi, że twoje złudzenia optyczne są więcej niż murowane – skwitował, po czym odwrócił głowę w stronę okna. Teraz byłem już pewien, że staruszek bawi się w coś i nie ma sensu wdawać się z nim w dyskusje, które chyba bardzo lubił. Może robił to z nudów i wypełniał tak sobie czas rozrywkami, przy okazji irytując wszystkich dookoła. Niektórzy starsi ludzie mają ten szczególny „dar”. Wydaje im się, że coś tam więcej przeżyli i należy im się szacunek z racji samego wieku – taka tragedia antyczna, z której niby warto czerpać garściami. Co za absurd. Jak na razie, to staruszek był dobrym przykładem farsy, być może i śmiesznej, lecz chyba tylko dla niego samego. Odpuściłem więc sobie. Lepiej tę energię oszczędzać, aby móc funkcjonować w tym rozjechanym na miliony kawałków sumieniu tego świata. Zaprzestałem więc słownej utarczki, zwłaszcza, że tramwaj dalej jechał nieznanymi mi peryferiami miasta i po raz kolejny pominął jakiś przystanek. Spojrzałem znowu na zegarek. Było jeszcze dość wcześnie, ale to wcale nie oznaczało, że nie chciałem dotrzeć do domu o czasie. Nie podróżowałem tą linią zbyt często, ale pamiętałem mniej więcej, jaką ma trasę. Oczywiście mogło się coś zmienić, ale informacja o tym została pewnie zerwana na przystanku wraz z rozkładem jazdy i dlatego mogłem nic o tym nie wiedzieć. Poszedłem pod kabinę i zapukałem w metalowe drzwiczki, które po chwili uchyliły się. Motornicza miała małe uszy i parę zmarszczek w kącikach oczu. W młodości pewnie mogła się podobać, ale życie chyba mocno ją potrąciło. – Przepraszam panią, czy tramwaj dobrze jedzie? – zapytałem. – Była awaria starej trakcji i mamy objazd. Czasem tak bywa na tej trasie – oznajmiła spokojnie. Trochę mnie to zirytowało. Mogła chociaż wcześniej poinformować łaskawie pasażerów o tej zmianie kursu. Uznałem jednak, że za dużo już tych tramwajowych stresów na dziś, a poza tym jej sposób mówienia jakoś mnie stonował. – A długo to potrwa? Spieszę się bardzo. – Spokojnie, wyrobimy się w czasie. Jadę zresztą szybciej i za chwilę będziemy już pewnie z powrotem na kursie – wyjaśniła. – Pan Jerzy się uspokoił? – Nie sądzę. Staruszek jest strasznie upierdliwy. – Niech się pan nim nie przejmuje. On tu tak co tydzień szaleje już od wielu lat – powiedziała z uśmiechem na uszminkowanych trochę ustach. – O miejsce się ze mną kłócił. Jeszcze płacić mi chciał. – Normalka, proszę pana. On dokładnie w każdą sobotę, jak w kalendarzu, siada sobie w tamtym miejscu i zawsze się o nie kłóci, jak jest zajęte. Kiedyś mało brakowało, a byłby się pobił z drugim staruszkiem. Policję chciałam wzywać, bo laskami się już prawie zaczęli okładać i pluli na siebie... Emeryci...Ten go szarpał i próbował zrzucić z miejsca, ale tamten się zaparł i basta. Wyobraża pan sobie? – Nawet nie chcę. – Podobno na randki jeździ i tamto miejsce go wyjątkowo uspokaja. Tak mówi – oznajmiła i nawet spojrzała na mnie przez chwilę, obracając głowę. – Randki? W jego wieku? - uśmiechnąłem się. – A niech sobie jeździ na te randki, tylko niech nie szaleje i pasażerów nie zaczepia. Wariat jeden – podsumowała, po czym szybko ucięła rozmowę. – Dobra, przepraszam, ale muszę się skupić na jeździe. Zamknęła drzwiczki, a mnie tymczasem dalej korciły te „randki”, zwłaszcza, że kwiat w butonierce dziadka był dość wymowny. Taka informacja pewnie każdego by rozbawiła, chociaż w dzisiejszych dość frywolnych czasach różnie to bywa, nawet wśród osób w znacznie zaawansowanym wieku. Poczułem, jak moja potrzeba odczuwania pośpiechu przeistacza się dość niekontrolowanie w sarkazm na ten „słaby punkt” staruszka. Skoro i tak objazd się przedłużał, to mogłem chociaż rozerwać się dla lepszego samopoczucia. Pomyślałem sobie też, jak trudno w skrajnych warunkach zachować dystans. Czasem go po prostu nie ma, kiedy może powinien pojawić się tym bardziej, i człowiek nic na to nie może poradzić. Wróciłem do staruszka, ale zająłem siedzenie o dwa miejsca bliżej niż poprzednio, tak, że teraz byłem naprzeciwko drzwi wyjściowych. Pan Jerzy patrzył spokojnie w okno, choć nie wierzę w to, że nie obserwował mnie ukradkiem. Schludna marynarka, kwiatek i elegancki kapelusz - to wszystko układało się w całość. W rękach oprócz laski coś trzymał - chyba jakiś notesik, ale nie mogłem dostrzec co konkretnie, gdyż za chwilę schował to do kieszeni marynarki. – Gdyby mi pan powiedział, że jedzie na randkę, to od razu bym panu ustąpił – powiedziałem z uśmiechem. – A co to ciebie obchodzi, młody człowieku? – zapytał, nawet się nie poruszywszy. – W zasadzie to nic. – Żałujesz starszemu człowiekowi randki? – odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał na mnie wymownie. – Nie, no co pan? Randka dobra rzecz – kontynuowałem. – Nawet w tym wieku. – Wiek nie ma tu nic do rzeczy. Jak się chce, to się potrafi. Staruszek powiedział to tak pewnym głosem, że musiałem mu przytaknąć: – W sumie prawda. Chyba przez to trochę bardziej się rozluźnił, bo nagle powiedział coś zupełnie innym tonem, coś, co tym bardziej mnie nakręciło: – Mam nadzieje, że się nie spóźnię. Trochę się denerwuję… – To widać – potwierdziłem. – Sypie się panu... – Co się sypie? – przerwał mi zaniepokojony. – Pański kwiatek się sypie. Znaczy pyłek – wskazałem na jego marynarkę. Spojrzał na nią. Była cała okraszonej białym proszkiem. – To tylko łupież. Proszę się nie czepiać – odparł. – Ojej, wcale się nie czepiam. Przepraszam. Pan Jerzy zaczął otrzepywać się z łupieżu, a ja dostrzegłem, że pod jego czarnymi wypastowanymi na połysk butami leży coś, czego wcześniej nie było na podłodze. Przypominało to małą białą kartkę lub może odwrócone zdjęcie. – Coś chyba panu upadło – wskazałem ręką. Staruszek z siedzenia zaczął rozglądać się po podłodze. Dostrzegł biały prostokąt i to go mocno poruszyło. Natychmiast wyciągnął swój notesik i zaczął go wertować. – Ojojoj, to moje – stwierdził, po czym podjął rozpaczliwą próbę podniesienia swojej zguby, używając zarówno drżących rąk, laski, jak i butów. Z oczywistych względów nie miałem zamiaru mu pomagać. Po kilku próbach udało mu się podnieść w końcu ten papier, który chyba był jednak zdjęciem. Wielce uradowany włożył je w notesik, który schował zaraz do kieszeni, po czym spojrzał na mnie. Odwróciłem się z niechęcią, choć dalej czułem na sobie jego wzrok. Znowu zapragnąłem odciąć się od tego typa, ale nie miałem ochoty ponownie się przesiadać, bo ileż razy można spacerować po tramwaju tam i z powrotem. Włożyłem więc sobie tylko słuchawki do uszu. Zresztą moje zainteresowanie dziadkiem już i tak osłabło, tym bardziej, że tramwaj wracał na swoją pierwotną trasę, skręcając niespodziewanie na dużym skrzyżowaniu ulic, które już rozpoznawałem. Wiedziałem wreszcie, gdzie jesteśmy, choć mieszkałem w tym mieście od niedawna. Domyślałem się tylko, że ominęliśmy znaczny fragment śródmieścia i teraz zmierzaliśmy do przeciwległych peryferii miasta, w których wynajmowałem mieszkanie. Pojazd mknął dalej, a mijane, budzące się ze snu skwery i ulice narzucały swój rytm, który współgrał z płynącą w moich uszach muzyką. Staruszek „odfrunął” gdzieś na krańce mojego świata i starałem się o nim nie myśleć, choć pojedyncze smugi tej dziwnej sytuacji wracały do mnie co rusz. Tymczasem ogarniałem spojrzeniem przechodzących gdzieniegdzie pojedynczych ludzi, których poranne światło dnia zaczęło już wypraszać z domów lub też dopiero do nich kierować. Przypisywałem sobie ich kroki do tempa grającej muzyki. Bawiło mnie to. Z tej perspektywy zawsze łatwiej spoglądać na przechodniów, ale co właściwie mnie ci ludzie mogli obchodzić. Zmierzałem już do siebie, do swojego lokum i automatycznie zacząłem się zastanawiać, co powinienem dziś zrobić, jaki obrać plan. Nie przepadałem za marnowaniem czasu i zazwyczaj musiałem mieć wszystko dopięte w swojej układance dnia. Z tych rozmyślań wyrwały mnie powtarzające się miarowo stuki o podłogę. Z początku to zbagatelizowałem, ale moja układanka co rusz mi się rozsypywała przy tym dodatkowym rytmie. Wyjąłem słuchawki z uszu. Wiedziałem, że ma to związek z moim towarzyszem podróży i wolałem być przygotowany na coś, co mogło znów nastąpić. W momencie, kiedy na niego spojrzałem, odezwał się do mnie: – Młody człowieku, przepraszam, czy mógłbyś na chwilę pozwolić? – starszy pan miał tym razem jakiś inny wyraz twarzy, taki zbyt poczciwy i zbyt szczery, ale przerabiałem to już przecież. – Co pan chce tym razem? Aferę znowu jakąś? – Chciałbym ci coś wyjaśnić. Pozwól na moment – mówił bardzo grzecznym tonem, którego wcześniej nie słyszałem w jego ustach. – Proszę… – dodał po chwili, nie widząc mojej reakcji i to „proszę” było bardzo spolegliwe. Popatrzyłem na niego badawczym wzrokiem, choć żadna szczególna myśl nie przyszła mi w tym momencie do głowy. Po dłuższej chwili milczenia i pewnego wahania, przesiadłem się na miejsce tuż za nim. – Tak? – odezwałem się powściągliwie. Pan Jerzy odwrócił się do mnie, pomagając sobie laską. – Widzisz. Poznałem jakiś czas temu pewną młodą atrakcyjną damę i właśnie teraz jadę na takie spotkanie z nią – powiedział. – To znaczy? – Na taką schadzkę tylko we dwoje – wyjaśnił. – Przy mnie to oczywiście każda dama jest młoda, ale ta jest naprawdę młodziutka. Jeśli powiem, że jest młodsza od ciebie, to wystarczy – dodał. – Z pana to chyba jest niezły kozak? Co? – rzuciłem krótko. – Słucham? Wypraszam sobie – był mocno zdziwiony moją reakcją. – Pan ma tyle lat i podrywa pan jeszcze młode laski? – Znów sobie wypraszam, młody człowieku, żadne laski, tylko jedną konkretną damę. Kolejny raz nie mogłem powstrzymać się od sarkazmu. – A tę damę to gdzie pan poznał? Może w takim jednym miejscu...? – dopytywałem, puszczając do niego oko. – Ja to, oczywiście, rozumiem… Moje słowa bardzo go zbulwersowały. – No nie, teraz to już bezczelność twoja, młodzieńcze, przekracza wszelkie granice! Proszę o twój telefon, dzwonię po policję, bo mnie tu nagabujesz i obrażasz. Jak tak można mówić o damie?! – Proszę się uspokoić. Chce pan mieć za chwilę randkę w szpitalu? – To proszę mi tu nie sugerować takich świństw! – staruszek był chyba naprawdę poruszony moimi słowami, bo cały aż się trząsł. – Dobrze, nie będę – rzekłem pojednawczo. – Ale trochę ciężko mi sobie wyobrazić to, co pan mówi. – Pewne rzeczy trzeba przyjąć jako fakt, a nie dopowiadać sobie. Miłość nie zna granic i kropka. – Skoro jest miłość, to czemu pan się tak denerwuje? – Ponieważ ta młoda dama nie wie, że ja mam już trochę więcej tych lat – odparł. – Nie wie? – Nie wie, bo do tej pory to był romans korespondencyjny, że tak to ujmę, tylko poprzez liściki. Bardzo to długo trwało, zanim dama zgodziła się na spotkanie, ale udało mi się – rzekł, po czym gładząc dość wymownie swoją siwą brodę, dodał jeszcze – Wiem, diabeł zawsze tkwi w szczegółach, ale cóż... jadę. Nieoczekiwanie staruszek powiedział to takim tonem, który zbił mnie z tropu. Potrafił nagle zapanować nad emocjami i wykorzystać to, aby podkreślać znaczenie wypowiadanych przez siebie słów. Muszę przyznać, że miał ten dar i to zrobiło na mnie wrażenie, choć nie do końca dawałem wiary temu, co mówi. – Może ta dama też kłamie i wcale nie jest młoda. Skąd pan wie? – zapytałem. – Młody człowieku, zapamiętaj, kota nigdy nie kupuje się w worku. Widziałem ją wcześniej i wiem jak wygląda – powiedział to z wyjątkowym przekonaniem. – Chyba, że tak – odparłem. – Zobaczyłem ją tutaj, z tego właśnie miejsca. Weszła tymi drzwiami i tam usiadła – rzekł, po czym wskazał miejsce z przodu tramwaju, na które wcześniej patrzył rozmarzonym wzrokiem. – Nawet spojrzała na mnie... Wtedy, po prostu, jakby piorun we mnie uderzył. Nigdy nie spodziewałem się, że tak można myśleć o kimś... tak nagle... Smukła, delikatna, zgrabna jak diabli... Profil, te oczy... Po prostu piękna kobieta... Całą drogę na nią spoglądałem i nie mogłem oderwać oczu. Co ja mówię, ja wręcz pożerałem ją wzrokiem jak nigdy nikogo wcześniej... Potem wysiadła... Tramwaj ruszył, a ja tylko za nią patrzyłem, patrzyłem... byłem jak w amoku jakimś. Niektórzy ludzie to nie wierzą w coś takiego, nie potrafią sobie tego wyobrazić. Ale tak naprawdę się dzieje... Słuchałem z zaciekawieniem tego, co mówił staruszek. Przyszło mi na myśl, że może rzeczywiście zakochał się i podążał za nieoczekiwanym porywem swojego serca. Oczywiście, mógł w tym wszystkim trochę konfabulować adekwatnie do swojego wieku, ale wystarczyło, abym odczuł nastrój jego przeżyć. Człowiek ulega czasem atmosferze sytuacji w tych dziwnych niekreślonych momentach. Może to kwestia potrzeby odreagowania własnych emocji, które się kiedyś zagubiły, a teraz są przywoływane z zewnątrz jak rysunek odbity na kalce. – To jak się pan z nią umówił? Bo rozumiem, że wysiadła, a pan pojechał dalej? – No tak, tutaj był pewien problem – westchnął. – Wysiadłem zaraz na następnym przystanku i wróciłem, ale jej już nie było. Oczywiście, byłem niepocieszony, załamany wręcz. Miałem takie poczucie wtedy, że straciłem kogoś naprawdę ważnego dla mnie. Nie wiem dlaczego, przecież jej nie znałem... Ale na szczęście okazało się, że mamy wspólnego znajomego. Nawet jej zdjęcie mi załatwił. Zaraz... Staruszek sięgnął do kieszeni i wertując coś, podał mi po chwili niedużą czarno-białą fotografię. – Proszę zobaczyć. Co za przystojna kobieta! – rzekł z nieukrywaną dumą. Widok portretu zrobionego w latach 50-tych, może 60-tych tamtego wieku zaskoczył mnie trochę. Delikatnej urody dziewczyna w jasnej bluzce z wzorkami, ze spiętymi do góry włosami i z lekkim uśmiechem na ustach miała może z dwadzieścia lat, choć trudno czasem określić dokładny wiek z takich zdjęć. Jej spojrzenie zwrócone było za obiektyw. Sam obraz był zawarty w białej ramie charakterystycznie przyciętej w ząbki i starty na rogach. – Ładna... – powiedziałem, choć ogarnął mnie nie do końca sprecyzowany smutek. – Zgadzam się. Zdjęcie stylowe, takie jakie przystoi pięknej i atrakcyjnej damie. Dobrze, że zwróciłeś uwagę, na to, że mi upadło. Miałbym kłopot, bo to jedyne jej zdjęcie, jakie posiadam. Niezdara ze mnie i tyle. – W sobotę pan ją poznał? – zapytałem po chwili milczenia. – Tak, a skąd wiesz młody człowieku? – Powiedzmy, że taka młodzieńcza intuicja – odparłem, życzliwie uśmiechając się. – E tam – skwitował staruszek i wskazał na motorniczą. – Ona ci powiedziała. Małpa jedna. Nie cierpię jej. Zwróciłem zdjęcie panu Jerzemu, który przyjął je z celebracją w oczach. Dostrzegłem, że notesik, z którego wyjmował zdjęcie, a do którego teraz próbował je z powrotem wsunąć, był książeczką do nabożeństwa oprawioną w czarne etui. Nagle pojazd znów zakołysał się na torach, choć tym razem o wiele mocniej. – Do cholery! Jak można tak jeździć? – zirytował się ponownie staruszek, po czym schował książeczkę do kieszeni marynarki. Poczułem, że tramwaj powoli wyhamowuje. Pan Jerzy wstał i podszedł do drzwi. Na odchodne rzekł jeszcze do mnie tajemniczym głosem, wskazując na motorniczą, która chyba cały czas nas obserwowała: – A na nią to uważaj. Ja już od wielu lat się z nią męczę. Gdybyś wiedział, co ta małpa tu czasem wyprawia... Ale to może następnym razem ci opowiem. Tu będę wysiadał. Kłaniam się. Pojazd zatrzymał się obok małego cmentarza, na który wcześniej nie zwróciłem uwagi, gdyż był za wysokim, obrośniętym bluszczem murem, po drugiej stronie ulicy. Staruszek powolnym krokiem wysiadł na przystanku i skierował się w stronę bramy wejściowej. Zdążyłem mu kiwnąć głową na pożegnanie i śledziłem go jeszcze chwilę wzrokiem. Tramwaj ruszył. Nikt nie wsiadł, więc znów podróżowałem jako jedyny pasażer, ale tym razem nie czułem takiego komfortu jak na początku. Smutek, nostalgia – były to dla mnie zawsze krępujące uczucia, za którymi nie przepadałem i które zawsze tłumiłem w zarodku, jako zbędne impresje. Być może człowiek powinien czasem przewietrzyć dawno przygaszone emocje, ale ja wcale tak nie uważałem. To mogło mi tylko pogmatwać moje funkcjonowanie. Nie potrzebowałem takich fajerwerków własnych odczuć. Po co mi one, co mi mogą dać? Doskwierało mi to jednak, ale w dalszym ciągu nie znajdowałem w sobie gruntu do odparcia tego niepotrzebnego zawirowania, które wykręcało mnie w środku, coraz bardziej natarczywie. Kiedy tak szarpałem się sam ze sobą, zorientowałem się, że zdjęcie, które staruszek przed chwilą wkładał do książeczki, musiało mu wypaść, leżało bowiem ponownie na podłodze. Automatycznie ścisnęło mnie w środku, kiedy je dostrzegłem. Przez dłuższą chwilę patrzyłem na tę pożółkłą biel rewersu, przyciągającą mnie teraz jak magnes, ale nie mogłem zdecydować się na ten oczywisty ruch. W końcu wstałem, podniosłem fotografię i usiadłem na miejscu dziadka. Spojrzałem najpierw na tył zdjęcia, gdzie dostrzegłem napisaną wiecznym piórem lekko startą dedykację: „Jerzemu – największej Miłości mojego życia – Sabina”. Odwróciłem powoli fotografię. Zacząłem wpatrywać się w postać dziewczyny, której obraz wywoływał we mnie wszystko to, czego nie chciałem odkrywać ponownie przed sobą. Już wcześniej to dostrzegłem, ale stłumienie tej świadomości, że była bardzo do niej podobna, okazało się wyjątkowo trudne. Dawno zerwany kontakt, te wszystkie chwile, o których człowiek nie chce lub nie może pamiętać, tak po prostu, wydobywały się na świat z tego portretu, z tego obrazu przecinających się właśnie czasów, których pętla nieskończoności nie miała ochoty mnie wyzwolić. Skierowałem wzrok w stronę miejsca, które wskazywał wcześniej staruszek. Oczyma wyobraźni widziałem tam ją. Czytała książkę, czasem poprawiając sobie opadające co rusz loki odrobinę rozwianych szatynowych włosów. Czekałem, kiedy się odwróci z tym swoim najpiękniejszym uśmiechem tego świata, którym zawsze obdarzała mnie w tych chwilach. Czekałem... W końcu odwróciła głowę, ale popatrzyła w kierunku wpatrującego się w nią natarczywie obcego mężczyzny, który przeszkodził jej w lekturze. Oderwałem speszony wzrok... Wkrótce tramwaj zatrzymał się na moim przystanku. Wysiadałem zamyślony i skonfundowany, a motornicza spoglądała na mnie przez swoje lusterko. Zatrzymałem się zaraz po wyjściu. Przecież nie chciałem do tego wszystkiego ponownie wracać i nie mogłem sobie na to pozwolić. Byłem zły sam na siebie, na podróż, na dziadka, nawet na motorniczą, choć wiedziałem, że to irracjonalne. Nabrałem kilka głębszych porannych oddechów i już chciałem ruszyć pośpiesznie do siebie, gdy usłyszałem zamykające się z głośnym trzaskiem za moimi plecami drzwi od tramwaju. Prawie podskoczyłem. Obróciłem się gwałtownie i już miałem głośno przekląć, kiedy dostrzegłem w odjeżdżającym pojeździe na miejscu staruszka samego siebie, patrzącego rozmarzonym wzrokiem w doskonale mi znanym kierunku. Ten obraz mignął mi szybko i wraz z lusterkiem zaczął oddalać się w perspektywie torów. Stałem tak jeszcze i patrzyłem za odjeżdżającym tramwajem, który powoli zanikał w delikatnej mgle poranka. Koniec Wrocław maj/wrzesień 2015r. autor: Mariusz Zimoński - Mariush Serdeczne podziękowania za korektę i redakcje tekstu dla J.R. oraz dla innych osób, z którymi mogłem porozmawiać o tekście w trakcie pracy - zwłaszcza dla Ani i Marty Zapraszam na konsultacje/korepetycje związane z dramaturgią oraz scenopisarstwem. https://www.e-korepetycje.net/mz510/produkcja-filmu Kontakt: mariusz.zimonski@gmail.com |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |