Dom dla lalek cz.II |
|||||||||
|
|||||||||
5 Rozejrzała się dookoła. Drzewa, kwiaty, ścieżki. Brzydkie niebo, ciemne jak smoła, pomyślała. Ponura sceneria, ludzie snujący się jak widma, parę przesadnie uśmiechniętych twarzy. Robiło się coraz ciemniej. Rebeka wciąż stała w drzwiach, gdy dwie kobiety wyminęły ją szybko radząc, by weszła do środka, bo jak nic przyjdzie tornado, albo przynajmniej burza. Zignorowawszy tą uwagę zrobiła kilka kroków w bok. - Tam już leje...- odezwał się niski, bardzo chudy mężczyzna w ogrodniczkach wskazując skinięciem głowy na kierunek, w jaki chciała iść Rebeka – I tam też zaraz zacznie, mówię pani, teraz najlepiej pani zrobi wchodząc do środka. - Dziękuję, lubię deszcz. Mężczyzna popatrzył na nią rozbawiony. - Może jestem stary, ale nie głupi. Nikt nie lubi deszczu... Rebeka poczuła kroplę wody na policzku. Twarz jej rozmówcy przybrała niepokojąco poważny wyraz. Wpatrywał się przez chwilę w kropelkę deszczu. - Zapraszam do środka – ton jego głosu oznaczał, że nie zniesie odmowy. Wróciła do pokoju odprowadzona przez nieznajomego, który nie powiedział już ani słowa. Zamknęła za sobą drzwi i stała przez chwilę nie myśląc o niczym. Następnie położyła się i niemal momentalnie zasnęła. Spała długo i spokojnie, nie śniła tej nocy. 6 Niebo było przezroczyste, nic nie przypominało o wczorajszych niepogodach. Obudziła się uświadomiwszy sobie swój głód i pragnienie. Mała wbudowana w ścianę lodówka świeciła pustkami, a pozór jaki stworzyła przed ujawnieniem swego nagiego wnętrza tylko bardziej pobudził apetyt, mocniej wysuszył gardło. Rebeka zaklęła na głos. Podeszła do umywalki i odkręciła wodę. Patrzyła na nią przez chwilę. Uformowała z dłoni miseczkę i nabrawszy do niej mętnej cieczy powąchała ją. Nic nie poczuła. Uznała to za dobry znak i nie zastanawiając się dłużej zrobiła duży łyk. Chłodny strumień ugasił rozżarzony przełyk. Podniosła głowę. Ssanie w żołądku było nie do zniesienia. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Zaczęła otwierać szafki jedna po drugiej, z żalem jednak znajdowała jedynie puste pułki. Musiała coś zjeść. W tej chwili. W jej oczach pojawiły się łzy. Poczuła silną potrzebę wyzwolenia emocji, dławiły ją, dusiły, rozrastając się w płucach. Chwyciła poduszkę i poczęła uderzać nią o ścianę. W tym momencie do pokoju wszedł doktor. Otworzył szeroko oczy i ruszył szybko w stronę oszalałej kobiety. - Pani Rebeko, co też pani wyczynia!- zaczął wyrywać jej poduszkę z rąk. Gdy udało mu się przejąć zmasakrowany przedmiot odskoczył parę kroków do tyłu i obserwował Rebekę przerażonymi oczyma. - Jestem głodna! - Ależ w poduszce są jedynie pierze! Oczywistość tego stwierdzenia zbiła ją nieco z tropu, uniemożliwiając sklecenie sensownej riposty. - Dlaczego lodówka jest pusta? - Bo to pani lodówka. Podobnie jak szafki czeka na zapełnienie. - Nie mam ze sobą jedzenia ani pieniędzy. - Pieniędzy? Na cóż one pani? Zapraszam do ogrodu. Wyszedł, ostrożnie odkładając poduszkę na krzesło. Poszła za nim. Otworzył drzwi znajdujące się na przeciwko jej pokoju i skierował się do wielkich schodów. Ich uwieńczeniem okazały się być kolejne wrota. Nacisnął starą, metalową klamkę i pchnął ich prawe skrzydło. Przepuścił ją z miłym uśmiechem. Rozciągała się przed nią ogromna przestrzeń dokładnie zagospodarowana na różnego rodzaju owoce, warzywa i kwiaty. Kręte uliczki wysypane drobnymi kamyczkami stanowiły jedyny system poruszania się po wszystkim, co ją otaczało. - Pragnę polecić oględziny naszych lilii. Mamy tu najróżniejsze okazy, to nasza najbardziej imponująca kolekcja, którą wciąż poszerzamy poprzez przeszczepy... Mówił długo i skomplikowanie. Popatrzyła na niego ze znudzeniem i niechęcią. Teraz miała w głowie jedynie konieczność napełnienia czymś żołądka. Dostrzegła drzewo owocowe, rozpoznała w nim jabłoń. Ruszyła w jego stronę ignorując wykład doktora. Ze smutkiem jednak stwierdziła, że nie leży pod nim ani jeden owoc. Chwyciła pień obiema rękami i z impetem nim potrząsnęła. Dorodne, czerwone jabłko upadło tuż przed nią. Wgryzła się w nie zamykając oczy i zapominając na chwilę, że ciąży na niej wyrok dożywocia za morderstwo. Teraz czuła jedynie cudowny smak rajskiego owocu. - Zostawiam tu panią, mam dużo pracy. Otworzyła oczy. Uśmiech zniknął. Pokiwała głową i odprowadziła wzrokiem odchodzącego mężczyznę. Została sama. Usiadła opierając się o drzewo. Trzeba sobie to wszystko poukładać. Muszę na siebie bardziej uważać. Skazano mnie, lecz niesłusznie, więc wszystko się z czasem ułoży. Na razie muszę siedzieć w sali numer 8. Co to za dom? Co za ogromny ogród... Niezwykły. Ta kobieta musiała być chora. Ale ten lekarz jest normalny, ten facet w hallu też był, ci ludzie wyglądają na zdrowych. Jestem tu przez wyrok za morderstwo. Co więc oni tu robią?- zastanawiała się chwilę szukając w otoczeniu jakiejś twarzy, uświadomiła sobie jednak, że jest sama. Nieważne, mój pobyt tutaj nie będzie długi. Siedziała jak dziecko jedząc jabłko, patrząc przed siebie, rozmyślając cicho i dochodząc do najbardziej mylnych wniosków w swoim życiu. 7 Pokój, w którym siedziała Amelie był mały, ciemny i niemal zupełnie pusty. Mógłby służyć jako schowek na miotły, ale na pewno nie jako pokój dla osoby cierpiącej na klaustrofobię. Siedziała więc z zamkniętymi oczami próbując wyobrazić sobie, że znajduje się w otwartej przestrzeni, w ogrodzie, do którego kiedyś miała wstęp, czy choćby na korytarzu. Starała się myśleć, że za zamkniętymi powiekami kryje się światło, że ma do niego dostęp. Każdy odgłos zza drzwi ułatwiał jej kreowanie obrazu, gdy jednak stawało się zupełnie cicho, czuła, jak pęka jej głowa. Dostawała dreszczy, oblewał ją pot, zaciskała powieki i cicho łkała trzęsąc się przy tym i kuląc. Wiedzieli, że siedzi tam sama, przerażona. Wystarczyło nacisnąć mały guzik obok którego przechodzili nie pierwszy raz. Cóż to jest- zaświecić światło. Z początku, z woli ulżenia drugiej osobie, osobie z którą jeszcze dwa dni temu rozmawiali, każdy przechodzień zapalał światło w pokoiku. Zatrzymywał się przy drzwiach za którymi ona cierpiała i naciskał czarny guziczek. Spod framugi wyłaniała się mała, żółta smuga a ona cierpiała już mniej. Teraz żaden z wcześniejszych wybawców nie podniósł ręki. Pamiętał, ale już nie podniósł. 8 Rebeka wstała upojona paroma kęsami jabłka. Ruszyła powoli przed siebie rozglądając się wokół. - Przepraszam pana- zagadnęła przechodzącego obok mężczyznę, ten popatrzył na nią zdziwionym wzrokiem. Wyminął ją i pognał dalej. Poczuła się lekko urażona tą obojętnością. Postanowiła spróbować ponownie. - Przepraszam panią... -młoda kobieta zatrzymała się i rozwarła usta w szerokim uśmiechu- gdzie jest wyjście z ogrodu? Dostojna dziewczyna spoważniała w jednej chwili. - Może pani powtórzyć pytanie? - W którą stronę mam iść, aby dotrzeć do wyjścia z ogrodu. - Przykro mi ale nie rozumiem o co pani chodzi. - O wyjście. Miała ochotę powiedzieć, że trafiła tu przez przypadek i musi się stąd wydostać, nie znała jednak swojej rozmówczyni, nie wiedziała czy wyznanie rzeczywistego powodu szukania bram parku nie skreśli jej szansy na ucieczkę. Nie może sobie teraz pozwolić na błędy, a to mogłoby być samobójstwem. - Umówiłam się tam z kimś. - Przy wyjściu? Z kim? - Z doktorem. Twarz kobiety poczerwieniała, przybrała wyraz złości i strachu. - Nie wiem gdzie to jest. - Nazywam się Rebeka Jonson. Przyjechałam wczoraj w południe. Nie mam złych intencji, po prostu nie orientuję się w terenie. - Nazywam się Julia Turner. Jestem to od dwóch lat. Nie wiem gdzie jest wyjście z tego ogrodu. Nieco zbiło to Rebekę z tropu. - W porządku, spytam kogoś innego. - Nikt nie wie gdzie ono jest. - Ktoś musi wiedzieć... - Nie, nikt nie wie! - kobieta była wyraźnie zdenerwowana. - Dlaczego? - Bo go nie ma! - Wczoraj rano byłam w sądzie. Z pewnością nie znajduje się on w tym ogrodzie... - Musiało się to pani przyśnić. - To niemożliwe, nie spałam tej nocy- skłamała. - Ale poprzedniej pani spała- rozmówczyni przewróciła oczami na znak zniecierpliwienia niemądrą rozmową. - To moja pierwsza noc tutaj- zauważyła Rebeka uprzejmie. - Widuję tu panią od miesiąca. Rebeka zmarszczyła brwi. - Tu? W tym ogrodzie? - Niech pani sobie ze mnie nie żartuje. - To pomyłka. Z kimś mnie pani myli. - Być może. Tu wszyscy są tacy sami. Kobieta odeszła pozostawiając Rebekę w niemałym zdziwieniu. O co chodzi?- pomyślała. - Szuka pani wyjścia z ogrodu? Rebeka odwróciła się i ujrzała małą dziewczynkę. Tak bardzo nie pasowała do otoczenia i ogarniającego go pomylenia, że Rebeka patrzyła na nią bez słowa. Sukienka do kolan, długie, rozpuszczone włosy. Czyste, białe dłonie splecione teraz na plecach. - Tak, szukam wyjścia. Możesz mnie tam zaprowadzić? - Ta dziewczyna, z którą przed chwilą pani rozmawiała trafiła tu dwa tygodnie temu. A pani spędziła tu już trzy noce. Niech sobie pani przypomni którędy tu weszła. Tam jest wyjście. Ale tu nikt nie wszedł, każdy się po prostu pojawił. Nie wie dlaczego, a po pewnym czasie przestaje też pamiętać to, za czym tak chorobliwie tęsknił. Swoją nudną codzienność, w której próbował związać koniec z końcem. Swoją własną niepodległość i bezlik możliwości czy ambicji. Ale będzie chciał zapomnieć, bo teraz jest tutaj. I pani zapomni. Dołoży pani wszelkich starań, by wyrzucić to z pamięci, bo tęsknota okaże się nie do zniesienia. Oczy Rebeki zaszły łzami. Usta tej małej dziewczynki wydały się jej ustami doświadczonej, cierpiącej kobiety. W słowach i głosie tej mizernej istotki rozbrzmiewał okrutny dźwięk przygnębienia i świadomości spraw, które nawet dorosłemu człowiekowi sprawiają nieopisaną przykrość. Ta dziewczynka nie bawi się z rówieśnikami lecz patrzy na coś złego a jej świadomość dojrzała już do stadium przyjęcia ów zła. To wzbudziło w Rebece ogromny żal. Miała ochotę ją przytulić, jakby ten uścisk miał zapewnić dziewczynce bezpieczeństwo i ciepło. Lecz teraz, w tej chwili, to ona była zagubionym, roztrzęsionym dzieckiem, a metr dwadzieścia niewinności stało się prawdą o życiu i niechybnej przyszłości. - Niech się pani nie martwi, grunt to przywyknąć do rutyny i niedogodności. Są i tacy, którzy nie akceptują nowej rzeczywistości. Ale nie znaczą teraz nic. Mają jedynie nikły wpływ na swój los i nie potrafią go dobrze wykorzystać. Niech pani więcej nie pyta o wyjście. Dziewczynka ruszyła kamienistą drogą. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |