DRUKUJ

 

Trzy związki

Publikacja:

 15-11-27

Autor:

 Sylwiana
Do odjazdu pociągu pozostało kilka godzin. Zmęczona całodziennym bieganiem na nartach, głodna i nieskora do dalszych poszukiwań weszłam do pizzerii. Był to mały lokal w górskiej miejscowości, usytuowany tuż przy międzynarodowej drodze, na której ruch nie ustawał nawet nocą.

Drzwi zadzwoniły dzwoneczkami. Natychmiast za ladą pojawiła się czujna obsługa. Schowane do pokrowca narty oraz duży plecak ustawiłam w kącie, a sama zasiadłam przy pustym stoliku. Gdy kelnerka podeszła byłam już zdecydowana na rodzaj pizzy i gorącą herbatę z cytryną. Czekając na posiłek obserwowałam ulicę i odległe, ośnieżone szczyty gór. Tutaj na dole był początek wiosny, tam na górze zima trwała w najlepsze. W pizzerii było prawie pusto, zauważyłam jeszcze siedzącego przy ścianie mężczyznę oraz właściciela, z urody Włocha, który nie odstępował ślicznej gołębicy - kelnerki i kasjerki w jednej osobie.

Na zewnątrz swawoliła para psów. Suka udawała, że nie zauważa swojego adoratora i równym krokiem, dostojnie zmierzała przed siebie. Czasem przystawała, węsząc, on wtedy przystępował do akcji i próbował zajść ją od tyłu. Nic z tego. Zabawa zaczynała się od nowa. Ona uciekała, on ją gonił. I tak w kółko, po obu stronach ruchliwej, najeżonej samochodami ulicy. Poczuli w sobie zew natury i niepomni na czyhające niebezpieczeństwo bawili się w najlepsze. Pod jedną z latarń w końcu mu uległa, pozwoliła się dosiąść. Zespolenie nie trwało długo, po chwili znów gnała przed siebie znalazłszy bezpieczną lukę do przekroczenia jezdni. On takiej nie znalazł. Zginął marnie pod kołami wielkiego tira. Przynajmniej zdechł szczęśliwy, w pogoni za kolejnym aktem spełnienia. Bezrozumny łowca pozostał na placu boju, a rozważna samica nawet się nań nie obejrzała.

Szybko odwróciłam wzrok, przeczuwając, że prędzej, czy później, tak się stanie. Wewnątrz, przystojny właściciel czarował wzrokiem i rozmową dziewczynę. Miała uroczą twarz i ciemne włosy splecione w warkocz, biały T-shirt z dekoltem uwydatniającym piersi, obcisłe niebieskie jeansy i fartuszek w biało-czerwoną kratkę, który czynił jej ciało jeszcze powabniejszym. Połączenie pokusy ze skromnością. Przyjmowała jego zaloty z nieśmiałym uśmiechem, trzepotem długich, czarnych rzęs i ukradkowymi spojrzeniami rzucanymi na każdą z osób w knajpie. Wnet kucharz zawołał z zaplecza, że pizza już gotowa. Dziewczyna skoczyła do kuchni, jakby korzystając ze sposobności ucieczki przed natarczywymi zalotami Włocha i po chwili pojawiła się przede mną z parującą potrawą na talerzu. Zaczęłam kroić placek na kawałki, a usłużna kelnerka kilkakrotnie wracała pytając czy chcę keczup lub inne dodatki. W końcu stanęła za ladą i gra zaczęła się od nowa.

Samotny mężczyzna przy ścianie sączył piwo, a w momentach, gdy wydawało mu się, że nikt nie patrzy, w ukryciu, za dużą kartą menu dolewał do kufla wódkę z małej buteleczki. I tak spędzał wieczór. Pił i patrzył na telewizor zawieszony pod sufitem. Od czasu do czasu rzucał mi ponure spojrzenie mętnych, błękitnych oczu albo ślinił się na widok młodego biustu sterczącego ponad kontuarem. Obaj panowie głównie tam kierowali swój wzrok.

Pizza była smaczna. Ciasto cienkie i wilgotne, ser ciągnął się należycie, salami pachniało wyśmienicie. Rozkosz dla podniebienia i zmysłów. Prawie każdy z obecnych miał tutaj swoją ucztę. Właściciel – ciało dziewczyny. Facet przy ścianie - kufel z mieszanką piwa i wódki. Turystka – pizzę. Nagle drzwi otworzyły się i pojawił się brakujący element. Młody chłopak – uczta dla kelnerki.

Sytuacja zmieniła się w mgnieniu oka, jak na froncie, po wybuchu niespodziewanej bomby. Włoch spochmurniał, chłodno uścisnął rękę przybysza i zniknął na zapleczu. Panienka powitała ukochanego promiennym uśmiechem i oddała mu swe usta i ciało, do którego on przywarł niemalże na minut kilka. Alkoholik z wymuszonym zainteresowaniem wpatrywał się w monitor. W kuchni dało się słyszeć głośne pokrzykiwania w języku włoskim i niedługo ich sprawca zjawił się ponownie przy ladzie. Raptownie przerwał amory, upominając dziewczynę, że to praca, nie randka. Zagonił ją do sprzątania lśniących czystością stolików, przecierania błyszczących szklanek, zamiatania pozbawionej śmieci podłogi i innych zbędnych czynności.

Dopiłam herbatę, zapłaciłam i zaczęłam zbierać się do wyjścia. Objuczona plecakiem i nartami podziękowałam i wyszłam zostawiając całe towarzystwo oddane wzajemnej, pasjonującej grze. Dzwoneczki zadźwięczały cicho na pożegnanie. Wieczór był chłodny, naciągnęłam więc czapkę na uszy, poprawiłam szalik pod szyją, włożyłam rękawiczki i powolutku szłam coraz wyżej, wspinając się do dworca kolejowego.

Który z tych związków był najlepszy? Czy pary psów, których miłość skończyła się, zanim jeszcze się rozpoczęła? Czy związek mężczyzny z butelką, gwarantujący mu stałość uczuć i wierność partnera na długie lata, a może i na całe życie? Czy pary zakochanych, pięknej i bestii, którym zagraża ten trzeci? Czy do tanga zawsze potrzeba dwojga? Czy możliwa jest inna konstelacja?

Data:

 26.11.2015

Podpis:

 Sylwiana

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=78919

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl