![]() |
|||||||||
ŻYCIE TO BAJKA |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Życie to bajka. Oczywiście nikt nie powiedział, że przyjemna i nikt nie powiedział, że łatwa. Co więcej – zdaniem bardzo wielu ludzi: „życie to nie bajka”. Dlatego zgadzam się, iż nie musi być łatwa ani przyjemna. Jednak z moich ostatnich przemyśleń wynika, że życie może być bardziej zbliżone do tych prostych historyjek o rycerzach, księżniczkach i smokach, niż się komukolwiek wydaje. Natomiast czynnikiem, który skłania mnie z kolei do myśli typu: „życie to nie bajka”, jest chyba po prostu mój cynizm. Nie mam pewności, może się mylę. Może to tylko taka myśl, która na krótką obecną chwilę zabłysnęła mi w głowie, by za moment zostać przepędzona przez inne, pewnie odmienne. Ale wydaje mi się, że to może mieć ręce i nogi... Na co dzień, tak samo jak inni ludzie, spotykam się z różnymi trudnymi i często niejednoznacznymi wyborami, chociaż najcięższe wybory czekają mnie w przyszłości (mam dopiero osiemnaście lat). O ile już odrobinę poznałem świat, o tyle wiadomo mi, że życie jest pełne problemów, z których nie wiadomo, jak wyjść. Każdy wybór natomiast poza pożądanymi efektami niesie za sobą również pasmo konsekwencji. Poza tym niekoniecznie zawsze dana decyzja może przynieść oczekiwane rezultaty. Ale to nie wszystko! Czasami nie wiadomo, co przyniesie jakie rezultaty, a jakie konsekwencje. A to jeszcze nie koniec, bo nie powiedziałem tego najgorszego… Czasami nawet nie wiadomo, co jest dobre, a co złe! To mi się właśnie wydaje w tym wszystkim najbardziej tragiczne. Ja sam nie napotkałem się jeszcze w życiu na tak trudne i niejednoznaczne wybory. Mam na szczęście dość jasno określone w życiu, co powinienem, a czego nie powinienem robić, co jest dobre, a co złe. Owszem, zdarzają mi się czasami takie niepewne dylematy, ale na razie dotyczą one spraw śmiesznie nieistotnych. Na razie… Kiedy w przyszłości będę już zdany prawie wyłącznie na siebie, a przy tym od moich decyzji będą już dużo bardziej zależały losy innych, na takie wybory być może będę się napotykał na każdym kroku. W każdym bądź razie póki co mam szczęście, że od małego rodzice wpajają mi do głowy pewne zasady. Widzę natomiast, że z takimi problemami nieraz styczność mają właśnie moi rodzice. Prawdopodobnie każdy dorosły mający własną rodzinę z nimi się styka, ale cóż… Na razie nikogo w świecie nie znam bliżej niż właśnie ich. I właśnie tych dwoje ludzi styka się z takimi problemami bardzo często. Szczególnie jako rodzice, choć czasami też jako dzieci, rodzeństwo, zięciowie… Ach! No i oczywiście jako małżeństwo! Tak, to są chyba dwie najważniejsze, a zarazem najtrudniejsze role ludzi zakładających rodzinę – małżonkowie i rodzice. Zatem choćby właśnie jako małżonkowie i jako rodzice ludzie dorośli stają czasami przed naprawdę trudnymi i niejednoznacznymi wyborami. Tata opowiadał mi nieraz o tym, przez co przechodzą z mamą, jakie miewają dylematy, jak to wszystko wygląda z ich perspektywy. Często zastanawia się nad tym, czy nie popełnia jakiegoś kardynalnego błędu w wychowaniu dzieci. Bo w rodzicielstwie, jak we wszystkim, nie powinno się przesadzać w żadną stronę. Jeśli ktoś obejrzy filmy „Sala Samobójców” oraz „Kieł” i porówna je ze sobą, ujrzy dwa zupełnie odmienne sposoby wychowania stojące wręcz na przeciwnych biegunach. W „Sali Samobójców” rodziców prawie nie obchodziło życie syna, a w „Kle” dorosłe już dzieci nie mogły wychodzić poza teren ogrodu. Obie te metody wychowania okazują się tragiczne w skutkach. Moja mama natomiast martwi się tym, że już nie wie jak wychowywać tak dużych synów jak ja i mój brat. Bywa, że efektów starań rodziców chwilami nawet nie widać. Jednak rodzicielstwo jest jedynie pojedynczym przykładem trudnego dylematu życiowego. Przecież wszędzie naokoło jest pełno ludzi którzy chcą dobrze dla siebie nawzajem, a sobie szkodzą. To przykre… Bardzo przykre. Jednak ta niejednoznaczność świata nie kończy się na życiu rodzinnym. „Breaking Bad” to tylko serial. Ale nie bez powodu wielu krytyków uznaje go za najlepszy serial w historii. Świetnie bowiem ukazuje tę niejednoznaczność oraz wszelkie jej następstwa. W serialu ukazane zostało zjawisko, które dla przeciętnego, niewtajemniczonego jegomościa zwie się po prostu „breaking bad”, czyli „stawanie się złym”. Bo cóż innego robił Walter White przez pięć sezonów, jeśli nie po prostu stawał się złym? Kradł, produkował narkotyki, zabijał, stał się najbardziej poszukiwanym przestępcą w Albuquerque, w Nowym Meksyku, aż wkrótce w całych Stanach Zjednoczonych. Jednak właśnie dlatego to „stawanie się złym” zostało ukazane w pięciu długich sezonach, by wtajemniczyć przeciętnego jegomościa i ukazać mu to zjawisko z zupełnie innej perspektywy. Vince Gilligan przez niezwykłość scenariusza wręcz zmusza widza, by „stał się zły” razem z głównym bohaterem. Na początku przyszły producent jednego z najgroźniejszych narkotyków na świecie przedstawiony jest jako dobry, nieco zatroskany nauczyciel, ojciec, mąż i szwagier. Ludzie go kochają i szanują, bo sobie na to w pełni zasługuje. Także widz czuje do niego sympatię, może się z nim trochę utożsamić, a ze względu na tragiczne wydarzenia zaczyna mu sprzyjać. Dlatego godzi się z jego decyzją o rozpoczęciu zarobku jako producent metamfetaminy. Każde kolejne przewinienie Waltera, razem z jego pierwszym zabójstwem człowieka, umieszczone jest w takim ciągu wydarzeń, że widz wciąż trzyma kciuki za bohatera. Idąc tym tropem, jakiś czas później brutalne wymordowanie z polecenia Heisenberga kilkunastu więźniów, których jedynym przewinieniem jest wiedza, stanie się już najzwyklejszym środkiem uświęconym przez cel. Oczywiście nie każdy widz musi sprzyjać Waltowi od początku do końca. Jednak kult Heisenberga na całym świecie nie wziął się z kapelusza. Sam tytuł serialu wskazuje metamorfozę, która jest w nim przedstawiona. „Break” oznacza również „łamać, a określenie „stawać się” najprościej jest przetłumaczyć na „become” albo „turn”. Dlatego „break” jako „stać się” oznacza coś więcej niż zwykłą zmianę. Oznacza wręcz „przełamanie się” z jednego bieguna na drugi, obrót o sto osiemdziesiąt stopni, całkowite zaprzeczenie stanowi pierwotnemu. Wszystko, co robi Walt, przynajmniej na początku serialu, wydaje się dobre i zrozumiałe. Bo przecież chciał zdobyć pieniądze, z których utrzymałaby się jego rodzina po jego śmierci, bo bronił tego interesu, bo okazało się, że już nie tak łatwo się z niego wyplątać, bo w razie zakończenia działalności jego rodzinie groziło niebezpieczeństwo, bo wreszcie to było ostatnią rzeczą, która mu pozostała. Cała jego kryminalna działalność została potraktowana jak taki bagaż dyplomatyczny. Każdy, kto chciał stanąć Waltowi na drodze, nawet jego żona, stawał się jakby czarnym charakterem dla widza. Rozpisałem się na temat tego serialu tak obszernie, chociaż nie o nim głównie zamierzałem pisać. Ale to dlatego, że naprawdę jest o czym mówić jeśli chodzi o wyjątkowość „Breaking Bad”. Ja osobiście pod koniec serialu sam już nie do końca wiedziałem, co było dobre, a co złe, co słuszne, a co niesłuszne w świecie Waltera White’a. Dlatego kiedy myślałem nad przykładami tej niejednoznaczności w życiu, od razu przyszło mi do głowy „Breaking Bad”. Człowiek taki jak ja, który ciągle jeszcze ma straszny bałagan pod kopułą, co chwilę miewa takie małe dylematy dotyczące błahych spraw, bo to, co przyjemne na krótką chwilę utożsamia z tym, co słuszne. Wtedy oba warianty wyboru wydają się słuszne, a zarazem oba warianty wydają się niesłuszne. To jest akurat mały, durny problem ludzi niedojrzałych, a jednak w jakimś stopniu dotyka on nas wszystkich i tu także pojawia się ta niejednoznaczność. Wobec tego wszystkiego, wobec wszystkich tych komplikacji napotykających człowieka powstały takie wymówki, jak: „łatwo powiedzieć”, „to nie takie proste” i tym podobne. Recepta na życie powinna być krótka, zawarta w kilku prostych słowach, na przykład: „Bóg, Honor, Ojczyzna” wojska polskiego albo „Praca i Przyzwoitość” mojej mamy. Kiedy natomiast zestawiam taką prostą receptę z tym pogmatwanym życiem, automatycznie nasuwają mi się na usta tego typu wymówki: „gdyby to było takie proste”. Starsi ludzie doświadczeni przez życie czasami na starość stają się cynikami. Nawet jeśli kiedyś wyznawali jakieś wartości, to nie udało im się za życia ich wywalczyć. I z takimi właśnie cynikami kojarzą mi się te wymówki. I z takimi właśnie cynikami kojarzy mi się zdanie: „życie to nie bajka”. A co dla mnie znaczy słowo „bajka” w odniesieniu do życia? Nie, nie chodzi mi o śliczny, wesoły, cukierkowy świat. Nie chodzi mi o historie, które zawsze kończą się happy endem. Chodzi mi o ten prosty, jednoznaczny podział na dobro i zło. W tych prostych bajkach zawsze są ci dobrzy i ci źli bohaterowie. Ale nie tylko w prostych bajeczkach ukazany jest konflikt dobra i zła. Także w wielu poważnych powieściach fantasy i science-fiction. No dobra, fantasy i science-fiction też można nazwać po prostu bajkami, bo teoretycznie odchodzą tematyką od rzeczywistości. Ale tylko teoretycznie. Czasem po prostu niektóre elementy rzeczywistości trzeba uwydatnić, by ukazać pewne prawidłowości rządzące naszym światem. I wszędzie w tych „bajkach” ukazana jest walka dobra ze złem jako odwieczny, największy i najważniejszy konflikt wszechświata. I właśnie o to mi chodzi! Jeśli miałbym podzielić samego siebie na role cynika i idealisty, powstałby taki dialog: - …rozumiesz? Wybór pomiędzy dobrem i złem! Po prostu tak skonstruowany jest świat! To dotyczy nas wszystkich! - Aaa, brednie! Takie rzeczy to tylko w bajkach! Chyba się ich za dużo naoglądałeś. - No to jeśli konflikt dobra i zła to bajka, to dla mnie całe życie jest bajką. Konflikt dobra i zła od razu skojarzył mi się z bajkami. A ten prosty podział na dobro i zło dodaje nadziei i otuchy. Coś pięknego jest w tej dziecinnej prostocie. Ten podział na dobro i zło mówi, że nie ma rzeczy neutralnych, że nasz skomplikowany, chaotyczny świat w rzeczywistości złożony jest z małych elementów, które są albo dobre albo złe. Najmniejszy czyn wspiera na sile albo dobro albo zło. Jeśli więc nie ma na świecie rzeczy neutralnych, to nie ma też rzeczy bezużytecznych. Każdy najmniejszy uczynek jest kroplą do oceanu dobra lub do oceanu zła. A każda kropla prowokuje inne krople, by uczyniły to samo. Tak powstaje deszcz. Nie wiem, jak to dokładnie, ale świadomość tego prostego podziału wydaje mi się absolutnie niezbędna do życia. Czy to nie niesamowite?! Wszystko, co robię, do czegoś prowadzi, ma swój cel! W każdym momencie, na każdym kroku mogę uczynić świat lepszym! Albo gorszym… Ale to mój wybór. Cały czas mam wybór. Cały czas biorę udział w wielkim, odwiecznym boju między dobrem a złem. Ta świadomość mobilizuje. Ta świadomość jest piękna. Myślę jednak, że również pojęcie walki dobra ze złem trzeba dobrze zrozumieć. Wiele zła widzę na co dzień na zewnątrz, wokół siebie. Mogę z nim walczyć. Mogę wiele zdziałać, przeciwstawiając się mu. Mogę stanąć w obronie słabszego, mogę okazać zainteresowanie drugiemu człowiekowi, mogę wiele. Jednak wydaje mi się, że ten najważniejszy bój między dobrem a złem odbywa się wewnątrz mnie. To od niego wszystko zależy. To, która strona zwycięży we mnie, wpływa na to, której stronie pomogę na zewnątrz. Bo tak naprawdę w każdym momencie mogę albo zrobić coś dobrego albo zrobić coś złego. Nawet niektóre „bajki” dobrze ukazują ten bój wewnątrz człowieka. W „Gwiezdnych Wojnach” człowiek ma wybór między jasną a ciemną stroną mocy. W „Harrym Potterze” główny bohater też miał kilkakrotnie szansę przejść na stronę Voldemorta. Poza tym pod wpływem różnych czynników, na przykład horkruksów, widać było, że każdy bohater ma w sobie elementy zła. Pod koniec okazało się, że sam Harry miał w sobie zaklętą część duszy Voldemorta. We „Władcach Pierścieni” wystarczyło przyjrzeć się, jak pierścień wpływa na posiadacza. W „Czarnoksiężniku z Archipelagu” dwoistość natury człowieka została ukazana trochę bardziej alegorycznie. Ged nie pokonuje cienia, tylko się z nim jednoczy po tym, jak nazwał go swoim imieniem. Chciałem napisać jeszcze o „Igrzyskach Śmierci” jako przykładzie „bajki”, w której podział na dobro i zło został pokazany inaczej, w sposób trochę mylący, ale po dłuższym zastanowieniu się doszedłem do wniosku, że ta trylogia nie opowiada o dosłownej walce dobra ze złem, bo tam nie są tak uwydatnione te dwa bieguny. Moim zdaniem wcale nie jest do końca tak, że mieszkańcy Kapitolu byli całkowicie źli, a rebelianci z dystryktów całkowicie dobrzy. „Igrzyska Śmierci” opowiadają o pewnych konkretnych wartościach, jakimi posługuje się dobro oraz o ich przeciwieństwach, jakimi posługuje się zło, ale nie ukazują tak dosłownie tych dwóch sił. Nie wiem, czy człowiek jest istotą z natury dobrą. Możliwe, że tak. Ale czynnikiem, który skłonił mnie do napisania na dany temat był pewien cytat z Harrego Pottera, który ostatnimi czasy bardzo działa mi na wyobraźnię. Kiedy Harry opowiadał swojemu wujkowi, Syriuszowi o swoim niepokoju, że Voldemort jest częścią jego samego, ten odpowiedział mu: - „ (…) świat wcale nie dzieli się na dobrych ludzi i śmierciożerców, bo wszyscy mamy w sobie tyle samo dobra co zła. Tylko od nas zależy, jaką drogą pójdziemy. Taka jest nasza natura”. Proste słowa, ale prawdziwe. Tak myślę. Nie wierzę, by jedni ludzie byli bardziej przeznaczeni do czynienia zła, a drudzy bardziej do dobra. Dotykają nas różne pokusy i otrzymujemy różne umiejętności, ale nikomu z nas nie został z góry narzucony wybór dobra lub zła. Każdy z nas otrzymuje podczas narodzin pewne narzędzia, które może za życia wykorzystać zarówno w dobrych i złych celach. Myślę też, że kluczową rzeczą, o której trzeba pamiętać, której trzeba być świadomym, to wybór. Wolny wybór i jego warianty. „ (…) wszyscy mamy w sobie tyle samo dobra co zła. Tylko od nas zależy, jaką drogą pójdziemy”. Nic dodać, nic ująć! Wybór. Mam go codziennie. Na każdym kroku, w każdym momencie, w każdej sytuacji. Zawsze, absolutnie zawsze mogę zrobić coś dobrego. Albo złego… Chętnie nie dopisywałbym słów „albo złego”, gdyby nie to, że również na każdym kroku powinienem być świadom swojej ciemnej strony. Bo ją mam. Jak każdy. I ona nie powinna być tabu. Ale to nie ją wybieram i nie ją zamierzam wybierać w przyszłości. Rzeczywiście nie zawsze wiadomo, co przyniesie jakie rezultaty. Zdarzają się przecież sytuacje, gdzie człowiek ma dobre chęci, ale dokonuje wyboru, który ostatecznie przynosi efekty odwrotne od zamierzonych. Takie sytuacje są niestety czasem nieuniknione. Jeśli jednak rzeczywiście jestem po jasnej stronie mocy, to nie zależy mi na tym, by zrobić coś, co wstępnie wygląda dobrze, ale na tym, by ostatecznie faktycznie zmienić świat na lepsze. Powinno mi zależeć na efektach. Jeśli rzeczywiście chcę odnieść pewne rezultaty, powinienem w pełni wykorzystać wszystkie narzędzia, jakie posiadam. A zatem nie tylko dobrą wolę. Przede wszystkim oczywiście trzeba chcieć. Chociaż to nie wystarczy, to jest to podstawa. Bardzo by się do tego przydał idealizm. To on tak pcha człowieka naprzód. Idealista to człowiek, który naprawdę czegoś chce. Idealista to człowiek, którego recepta na życie składa się właśnie z kilku prostych słów. Kilka podstawowych wartości. Ponieważ człowiek, którego recepta na życie ciągnie się przez wiele długich stronic, to człowiek kombinujący, unikający, usprawiedliwiający się, po prostu człowiek bez wartości życiowych. „Żyj tak, żeby zaspokoić to, to, to, to, ale uważaj, żeby przypadkiem nie natknąć się na tamto, jednocześnie dbaj o to, ale wyrzekaj się tamtego, to kup, tamto sprzedaj, tamto ukradnij, a to odrzuć”… Idealizm to wiara. Wiara, że w tym skomplikowanym, pogmatwanym, chaotycznym świecie występują proste, odwiecznie panujące wartości, o które trzeba walczyć. Nawet jeśli ludzie wokół będą się śmiali: „Co?! Wartości?!! Bajek się naoglądałeś?!” Ale znowuż wiara i dobre chęci nie wystarczą. Idealizm to coś więcej. Idealizm zobowiązuje. Trzeba jeszcze wcielić prosty plan, na przykład: „praca i przyzwoitość”, w skomplikowane życie. A to już momentami nie jest takie proste. Bo żeby w skomplikowanym świecie wierzyć w proste wartości, wystarczy być stukniętym. A to nie jest trudne. Ale żeby w skomplikowany świat wprowadzić proste wartości, trzeba czegoś więcej. Trzeba użyć jeszcze jednego ważnego narzędzia, jakim jest umysł. Do tej pory nieraz obawiałem się pułapek idealizmu. Obawiałem się, że idealista może, wierząc w jeden ideał, przestawać myśleć, zatrzymywać się w miejscu, po prostu się ograniczać. Ale dziś zauważyłem, że to kompletnie nie tak. Idealista nie wyłącza myślenia. Idealista się do niego wręcz zobowiązuje. Bo nieraz trzeba dobrze się zastanowić, żeby wymyślić, jak z tego chaotycznego świata wywołać proste wartości. Prawdziwy idealista to zarazem człowiek wierzący, myślący i działający. Myślę, że dotychczas tego nie widziałem, bo źle rozumiałem pojęcie tego słowa. Myślałem, że idealista to człowiek, który jedynie myśli w określony sposób. Ale teraz rozumiem, że samo myślenie przecież nie wystarcza. Prawdziwy, honorowy, szanujący się idealista również działa, wciela w życie swoje ideały. A jak odróżnić dobro od zła? Czasem nie jest to takie łatwe, czasem można popaść w pasmo wątpliwości. Ale pewność słuszności tego, co się robi, jest zgubna. Blaise Pascal powiedział: „Istnieją dwa rodzaje ludzi: sprawiedliwi, którzy uważają siebie za grzeszników i grzesznicy, którzy uważają siebie za sprawiedliwych”. Poza tym wbrew pozorom wystarczająco wskazówek jest naokoło. Dla mnie na przykład wdzięczność jest czymś, co ewidentnie należy do sił dobra. Dlatego ufam wdzięczności. Świat ma w sobie mnóstwo piękna. Kiedy ma się choćby kochającą rodzinę, jest jeszcze piękniejszy. Myślę, że całe to piękno stworzone przez Boga ma nie tylko czekać na kogoś, kto się nim zachwyci. Ono ma prowokować człowieka, by sobie na nie zasłużył, a zarazem uczynił świat jeszcze odrobinkę piękniejszym. Myślę, że to jest pierwsze, podstawowe zadanie w życiu każdego człowieka – zasłużyć sobie na to, co się już dostało. I przed takim zadaniem może stoję również ja… A może nie. Może się naoglądałem bajek… |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |