Stalker |
|||||||||
|
|||||||||
Postaci dramatu: - ONA - ON AKT I Wnętrze starej, drewnianej chaty. Zmurszałe, brązowe ściany pokryte są mrokiem. Przy oknie stoi stół, na którym stoi jedna duża świeca – jedyne światło w pomieszczeniu. Na głównej ścianie wisi oprawiony w złocie Jej portret. Po pokoju chodzi w kółko On. Za oknem wielka zamieć śnieżna, słychać świst wiatru. Gdzieś w tle gra cichutko stara, zapomniana i tkliwa melodia… ON: Panie Boże, w Trójcy Jedyny, co ja mam teraz robić? Znowu wracają wspomnienia, znowu me serce się do Niej rwie. Tak, tak , wszyscy to wiedzą – Ona mnie nie chce, a ja Ją kocham. Ona może i nawet trochę mnie lubi, ale na pewno ma mnie dosyć. A historię naszą na pewno znasz już dobrze, Ty przecież wszystko wiesz. Ale ja Ci o nas przypomnę – żebyś miał naszą tragedię czasem na uwadze. Poznaliśmy się w liceum. To były dziwne czasy. Ja byłem wtedy po przejściach – gimnazjum bardzo źle wspominam, emocjonalnie bardzo się na mnie odbiło. Miałem wtedy bardzo materialistyczne podejście do świata, szukałem praktyczności. Jednocześnie potrzebowałem pewnej metafizyki. Miałem nadzieję, że w tej nowej szkole Ją, tę metafizykę znajdę. Pierwszy raz odkryłem metafizyczność w swoim sercu w pamiętnym roku dziesiątym. Śmierć narodowa na jaką przyszło mi wtedy patrzeć, była wydarzeniem jakie serce moje do końca życia zapamięta. Było to jeszcze za czasów gimnazjum, miałem wtedy wielką chęć wyrwania się z tego aktualnego świata i budowania nowego – antykosmopolitycznego, antymaterialistycznego i arcypolskiego, mistycznego. Wtedy pogłębiło się moje marzenie, które od dawna miałem. Chciałem znaleźć wybrankę mojego serca, dziewczynę z którą po Bożemu mógłbym spędzić całe życie. Wyobrażałem sobie tę osobę, jako kogoś o urodzie arcynarodowej. Reszta była całkowicie nieważna. Jedyne co się dla mnie liczyło to, to, aby jej dusza i ciało odzwierciedlało w sposób idealny tę pradawną, katolicką Polskę. Wracając do mojej znajomości z Nią – początkowo w ogóle nie zwracałem na Nią uwagi. W nowej szkole czułem się zagubiony, trochę skrępowany i nieśmiało odnosiłem się do otoczenia. Nie wiem jak to się stało, ale to tchnienie miłości do Niej przyszło jakoś nagle. Stopniowo dowiadywałem się o Jej pięknych ideałach, o Jej wierze i światopoglądzie. W czasach kiedy ludzie spod krzyża smoleńskiego byli poniżani, zhańbieni – Ona wyznawała tę samą wiarę co oni, lecz była czysta, szlachetna, honorowa i odważna w tym co robi. Jej katolicki, prostoduszny system wartości wzbudził we mnie ogromne uczucie do Niej. A urodę wydawałoby się, że miała zwykłą, nierzucającą się w oczy. Chłopcy chyba nie zwracali na Nią wtedy szczególnej uwagi. Niektórzy podśmiewywali się z Niej nawet, że była zbyt potężna, że miała zbyt treściwe ciało. Nie zwracałem jednak na to uwagi. Przede wszystkim widziałem w Niej tę wymarzoną arcypolskość. Ja sam natomiast byłem wtedy słaby, cichy, jednocześnie okrutny i z wieloma kompleksami. Początkowo chciałem Ją mieć tylko dla siebie. Myślałem, ze będzie mi wdzięczna do końca życia, że ktoś taki jak ja zainteresował się tak zwykłą osobą jak Ona. Szybko dowiadywałem się, że jednak tak nie jest. Klasa do której chodziliśmy była bardzo przebojowa, otwarta na innych, komunikatywna, czyli zupełnie przeciwstawna mojemu charakterowi. W porównaniu z innymi czułem się kompletnym zerem. Wydawało mi się, że Ona jest osobą, która bardzo lubi oceniać. Strasznie bałem się, jak Ona mnie oceni, a to powodowało, że jeszcze bardziej byłem skrępowany i w konsekwencji nieporadny. Początkowo do Niej nieśmiało zagadywałem, próbowałem nawiązać jakąś nić porozumienia, jednak z czasem coraz bardziej się krępowałem, aż w końcu całkowicie zamilkłem. Pogrążyłem się wtedy w wielkim smutku, braku jakiejkolwiek nadziei na jakąś przyszłość dla mnie. Byłem bardzo ciekawy co Ona o mnie myśli. Miałem wtedy cień nadziei, że może darzy mnie jakąś sympatią. Jednak w dniach, kiedy zwyciężał pesymizm, wiedziałem, że Ona o mnie nic nie myśli, po prostu się mną nie interesuje. Był to czas, kiedy bardzo Jej pożądałem. Lecz co dziwne – zupełnie niefizycznie. Pragnąłem tylko miłości duchowej do Niej. Kiedy zasypiam zawsze lubię marzyć. Jest to marzenie o nocy spędzonej z dziewczyną. To marzenie w żadnym wypadku nie jest nieprzyzwoite. Chodzi mi wtedy o tkliwość, czułość i bliskość – opartych na duchowości, a nie fizyczności. Miłość taką można by porównać do przytulania się do miękkiego, puszystego, niewinnego kotka, który cichutko miauczy. Takie właśnie tulenie się do dziewczyny, do jej delikatnych, pachnących włosów, mam na myśli. Zawsze byłem, jestem i będę przeciwny fizyczności! I Ty, mój Boże, na pewno mnie w tym względzie popierasz. Bardzo lubiłem Jej słuchać. Miała niesłychanie delikatny, subtelny i dziewczęcy głos. Kiedyś nawet odważyłem się Jej to powiedzieć i pewnie wtedy mogła pomyśleć, że mi na Niej zależy. Jej słowa zawsze były dla mnie ważne, zawsze szukałem w nich jakiejś aluzji do mnie. Czasami Jej wypowiedź robiła mi jakieś nadzieje, a czasem wręcz odwrotnie sprawiała, że przestawałem wierzyć w miłość. Tę moją wielką niepewność, smutek i brak poczucia własnej wartości przerwało jedno wydarzenie. Zaprosiła mnie na smoleński marsz pamięci. Wprawdzie było to zaproszenie wirtualne i pewnie wysłała je do wielu osób, ale ja wtedy potraktowałem je jak wezwanie na spotkanie, można powiedzieć że, potraktowałem je nawet jak randkę. Byłem wtedy bardzo słaby, tak jak mówiłem, miałem bardzo niską samoocenę i mocno stresowałem się przed tym ważnym dniem. Chciałem się jakoś przygotować na ten marsz, jakoś zaistnieć. Skończyło się to wtedy dla mnie tragicznie. Odszedłem od zmysłów. Zacząłem wierzyć w to, ze udało mi się wyjaśnić całą tajemnicę smoleńską. Myślałem wtedy, że jestem kimś bardzo ważnym dla Polski i świata. Stałem się skrajnym egoistą, uważałem siebie za genialnego manipulatora. Naopowiadałem wtedy ludziom wiele bardzo dziwnych rzeczy, za które do dziś się wstydzę. Wszystko to doprowadziło, że znalazłem się w szpitalu na długie tygodnie. Ten incydent całkowicie zmienił moje życie – już nigdy nie byłem taki jak przedtem. Z czasem mój obłęd coraz bardziej ewaluował. Już nie tylko uważałem się za osobę ważną na świecie, z czasem zacząłem się uważać za króla Polski, za najważniejszego człowieka na świecie, a na końcu nawet za Boga. Każde usłyszane słowo ze świata zewnętrznego interpretowałem po swojemu, dostosowywałem je do swoich potrzeb. Myślałem, że Ona o tym wszystkim wie, że mnie rozumie, że Ona przy mnie także zostanie królową. Uczyniłem wtedy rzecz, która niesłychanie skomplikowała nasze relacje, albo wręcz je zablokowała. Zadzwoniłem do Niej i w obłędzie powiedziałem, że Ją kocham, jednak nie pozwoliłem Jej odpowiedzieć na moje wyznanie. W tym czasie byłem bardzo dumny z tego telefonu. Jednak kiedy wyzdrowiałem, zacząłem się niesłychanie wstydzić tego postępku. Moja miłość do Niej stała się dla mnie czymś wstydliwym. Zrozumiałem, że sytuacja jaką wytworzyłem stała się krępująca zarówno dla Niej jak i dla mnie. Ta moja choroba jakoś nagle prysnęła. Jakieś leki zaczęły działać. Wróciłem do smutnej realności. Pojawiła się wtedy ogromna chęć ucieczki od świata. Wstydziłem się nie tylko Jej, ale wszystkich ludzi jakich znałem. Bardzo długo zajął mi powrót do jako takiej normalności. Wróciłem w końcu do szkoły, ale to było już całkiem co innego. Uciekałem od Niej cały czas. Chciałem nareszcie przestać o Niej myśleć, ale to nie wychodziło – codziennie Ją widywałem. Jej widok powodował ogromną mękę mej duszy, gdy ją widziałem zawsze nawracały wszystkie te myśli, o których już mówiłem. Męczyłem się tak już do końca szkoły – przeżyłem ten okres w milczeniu i całkowitej izolacji społecznej. Starałem się wtedy ze wszystkich sił jej nie kochać, ale to ostatecznie nie wyszło. Kiedy skończyła się szkoła, zacząłem za Nią niewyobrażalnie tęsknić. I to mimo, że przez przynajmniej rok nie zamieniłem z Nią żadnego słowa. Zrozumiałem w końcu, że cała ta moja choroba wzięła się ze strasznego egoizmu. Ja wtedy Jej tylko pożądałem, pragnąłem Jej za wszelką cenę, myślałem o sobie. Pomyślałem, że to wszystko co mnie spotkało to po prostu była kara boska za moje złe intencje. Postanowiłem to wszystko jakoś odkręcić. Przeprosiłem Ją wirtualnie. Zacząłem Ją zagadywać. Nasze relacje nareszcie się zmieniły i trochę ożywiły. Zacząłem inaczej patrzeć na świat, powoli przestawałem myśleć tylko o sobie. W końcu znowu urosło to w skrajność. Zacząłem myśleć tylko o Jej szczęściu, całkowicie nie licząc się ze swoim szczęściem. Zainteresowałem się wtedy radykalnym antyegoizmem. Uważałem, że w miłości to mężczyzna powinien podporządkować się we wszystkim kobiecie. W tych poglądach tkwię do tej pory. Jestem zwolennikiem antyegoizmu i tylko dawanie sprawia mi szczęście. Nienawidzę brania. Mam wstręt do brania od kogoś czegokolwiek. Zacząłem do Niej dzwonić, wydawało mi się, ze nawet dobrze nam się rozmawiało. Z czasem jednak zauważałem, że Ona coraz bardziej unika ze mną kontaktu. Bardzo mnie to niepokoiło, ale miałem nadzieję na zmianę. Zacząłem wtedy wierzyć w to co robię. Pomyślałem, że moja bezinteresowność we wszystkim jest po prostu dobra i ma jakiś sens. W tym czasie zacząłem studia. Z człowieka zamkniętego, nieśmiałego, nagle, nie wiedzieć czemu, stałem się kimś otwartym i wyjątkowo komunikatywnym. Jak nigdy wcześniej, widywałem się często i rozmawiałem z wieloma dziewczynami. Czasami niejedna mnie rozmarzyła, ale po głębokim przemyśleniu zawsze zostawała ta jedna – właśnie Ona. Po pewnym czasie zaczęły się wyprawiać rzeczy przedziwne. Przypadkowo, na mieście, zacząłem Ją spotykać. Rozmowa z Nią nie sprawiała mi już trudności. Początkowo nic z tych spotkań nie wynikało. Jednak przyszedł moment kiedy nie wytrzymałem. Powiedziałem Jej w dosyć jednoznacznych aluzjach co do Niej czuję. Jeszcze tego samego wieczora, odkryłem, że Ona się mnie boi i po prostu nie chce mnie znać. Zapytałem Ją w płaczu, czy mam u Niej jakąkolwiek szansę. Ona ze spokojem, lecz również z troską o mnie, delikatnie mi odpowiedziała, że żadnej szansy nie widzi. Trochę mi wtedy ulżyło. Sytuacja stała się jasna – Ona mnie nie chce. Powiedziała mi, ze kogoś ma. Skorzystałem wtedy z mojej idei antyegozimu i życzyłem Jej szczęścia w życiu. Powiedziałem, że ze wszystkim już się pogodziłem. Owszem, pogodziłem się ze wszystkim. Bardzo bym chciał żeby była szczęśliwa. W zasadzie jest to moje największe marzenie, bo to Ją najbardziej kocham na świecie. Zgodnie ze swoją obietnicą zrezygnowałem całkowicie z jakichkolwiek kontaktów z Nią. No ale przecież miłość pozostała! Co ja mam teraz zrobić, jak ja Ją cały czas bardzo kocham? Powiedziałem sobie, że gdy zostawię Ją w spokoju i pozwolę Jej cieszyć się Jej własnym szczęściem to będzie to największą oznaką miłości mojej do Niej. Jednak ciągle miałem jakiś niedosyt. Nic nierobienie nie jest przecież w pełni miłością. Zacząłem Jej wysyłać kwiaty. Na początku, na urodziny wysłałem Jej sto róż – chciałem Jej w ten sposób oddać hołd, powiedzieć, że jest dla mnie kimś w rodzaju istoty boskiej. Potem co miesiąc wysyłałem Jej kwiaty. Zawsze anonimowo. Nigdy nie zamierzałem niszczyć Jej związku z innym chłopakiem. Wręcz przeciwnie - zależało mi na tym, aby była szczęśliwa, aby Jej chłopak dobrze Ją traktował. Ja chcę Jej tylko wszystko dawać, nic nie chcę od Niej w zamian. Ona domyśliła się w końcu kto wysyła kwiaty, uznała mnie za szaleńca. A co gorsze – za stalkera, za osobę, która ją prześladuje, zaczęła się mnie bać. Ja tego bardzo nie chciałem, ja chciałem podtrzymywać Jej szczęście, stać na straży Jej szczęścia, a nie je niszczyć. Myślę, że rozmowa wszystko wyjaśni. Wierzę w język. Wierzę, że Ona zrozumie, że dla uspokojenia mojego serca, muszę składać Jej hołdy i chronić Jej szczęście. Stojąc oczywiście zawsze z dala od Jej życia, jednak zawsze temu życiu pomagać. Biegnę teraz dobry Boże, Jej o tym wszystkim powiedzieć, Amen! AKT II Jej mieszkanie. Ona siedzi w dużym, lecz przytulnym pokoju. Wnętrze jest utrzymane w ciepłej tonacji barw. Dom urządzony dosyć staroświecko, w tle gra podobnie ckliwa melodia co u Niego. On wchodzi nagle do pokoju, trzymając w rękach sto róż. ON: Cześć, moja kochana! Przynoszę Ci oto te kwiaty! Proszę nie złość się na mnie, ja naprawdę nie chcę Cię skrzywdzić. Przyszedłem Ci właśnie wszystko wyjaśnić. ONA: O Boże, dziękuję Ci bardzo! Ja już nie wiem jak mam na to reagować. To co robisz jest nienormalne. Jeszcze raz dziękuję Ci bardzo za troskę o mnie i za te kwiaty (które ostatnio zacząłeś mi wysyłać nawet kilka razy w miesiącu), ale zrozum – chciałabym bardzo, żebyś o mnie zapomniał. Mówiliśmy już o tym przecież bardzo dużo. Obiecałeś mi, że zostawisz mnie w spokoju. ON: Ja wiem, to na pewno jest nienormalne, ale zrozum, że ja Cię cały czas kocham. Nie chcę się w żaden sposób wtrącać do Twojego życia. Ja tylko chcę Ci oddawać hołd i Ci służyć, bo jesteś dla mnie istotą niesłychanie ważną na tym świecie. Robiłem to anonimowo, ale Ty się domyśliłaś wszystkiego, zaczęłaś się denerwować. A ja nie chcę Ciebie denerwować, chciałbym żebyś zawsze odczuwała szczęście. Przyszedłem więc teraz, żeby Cię uspokoić i powiedzieć, że nie musisz się mnie bać. ONA: Ale to co Ty robisz to jest prześladowanie! Śledzisz każdy mój krok. Jesteś fanatycznie we mnie zapatrzony – a to już jest chore. ON: Wiem, że Ty mnie uważasz za stalkera, za kogoś kto Cię prześladuje. Ale to jest złe myślenie. Nigdy w życiu nie chciałem Ci w żaden sposób zaszkodzić. Moje serce nie pozwala mi po prostu o Tobie zapomnieć. Zdaję sobie sprawę, że Twoim największym życzeniem jest, abym całkowicie zniknął i żebyś nigdy w życiu już mnie nie widziała. Początkowo starałem się to uczynić. Ale ja tak po prostu nie potrafię. Bardzo Cię kocham i w związku z tym muszę wiedzieć co się z Tobą dzieje i pomagać Ci bronić Twojego szczęścia. ONA: Proszę Cię, zrozum, że ja nie potrafię żyć z myślą, że jest osoba chora z mojego powodu, która po prostu chce być aniołem stróżem mojego życia. Ja nie potrzebuję anioła stróża. Pozwól mi żyć, ze świadomością, że nie ma na świecie osoby, która by z mojego powodu cierpiała. Ja naprawdę bardzo Cię lubię, mogę Cię traktować jak kolegę, ale zapamiętaj, że nigdy, ale to przenigdy Cię nie kochałam! Wiem, że zauroczyłam Ciebie swoją smoleńskością, mistyczną polskością, katolickością, swoim oddaniem dla spraw narodowych, ale to już się skończyło. Nawet mnie już to przeszło! Chcę teraz żyć normalnie, jak każdy człowiek! Dlatego proszę Cię, nie przesadzaj! Ty jesteś bardzo dobrym człowiekiem, ale ja w żaden sposób nie potrafiłabym z Tobą być! Dlaczego nie możesz się ode mnie po prostu odczepić? ON: Pytasz się, dlaczego się tak uczepiłem? Odpowiedź jest prosta. Wierzę w to, że miłość jest wieczna. Wierzę, że jak już raz się kogoś pokocha, to kocha się tę osobę już na zawsze. Nawet jeśli Twoja arcypolskość, której tak poszukiwałem, zanikła – to nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Wierzę również, że To co do Ciebie czuję również jest miłością. Gdybym przestał chociaż przez chwilę coś do Ciebie czuć, to znaczy że to co było wcześniej nie było miłością, że nigdy Cię nie kochałem. A to jest nieprawda. Ja zawsze Cię kochałem i zawsze będę kochać. Nieważne, że jest to miłość jednostronna, że Ty mnie w ogóle nie kochasz. Nasza religia nakazuje nam kochać wszystkich ludzi. A ja Ciebie po prostu najbardziej kocham ze wszystkich ludzi na świecie. ONA: Powiedz mi proszę, co ja mam teraz robić? Ja jestem już chora z Twojego powodu! Wszędzie Ciebie widzę, mam manię prześladowczą. Boję się, co Twój nieobliczalny umysł może jeszcze wymyślić! A ja chciałabym żyć normalnie, ze świadomością, że nie ma osoby, która byłaby tak egzaltowana z mojego powodu. To mnie już przerasta. Dostaję obłędu! ON: Uspokój się kochana, na pewno będziesz szczęśliwa, ja Ci to zagwarantuję! ONA: Jakie masz plany wobec mnie? ON: Kochać Cię z całego serca, zawsze i wszędzie! ONA: To koniec! Dłużej tak nie mogę! Nie potrafię żyć i nie potrafię poradzić sobie z Twoim fanatyzmem! Potrzebuję spokoju! To jest moje największe marzenie – wieczny spokój! ,,Wyciąga pistolet i strzela sobie w głowę. Umiera''. ON: ,,Krzyczy, wyrywa sobie włosy, rzuca się na ziemię, łka''. Jezu kochany, co to się stało?! Tragedia jakiej w życiu jeszcze nie widziałem! Co ja mam teraz zrobić? Ona nie żyje i to nie żyje przeze mnie! Od tego momentu zaczęło się dla mnie piekło jakiego świat nie zna! AKT III Zima. Pada śnieg. On stoi przed wielkim grobowcem. Ona jest tam pochowana. Wszędzie stoi mnóstwo zniczy, a kwiatów nikt nie mógłby zliczyć. ON: Boże, mój Boże, ja i tak pozostanę Ci na zawsze wierny! Na szczęście jesteś Ty – siła wszechmogąca, która może wszystko. Przyszło mi teraz cierpienie znieść wielkie, piekło na mnie wszechpotężne zesłałeś. Choć fizycznie Jej tu nie ma, to ja wiem, dzięki Tobie, że Ona nadal żyje. Ona żyje, tylko nie na tym świecie. Mieszka teraz w Twoim domu. Zadanie mi dałeś trudne – mam odbyć drogę krzyżową tu na Ziemi. Mam Ją w dalszym ciągu kochać z całej siły i żyć ze świadomością, ze na tym świecie już Jej nigdy nie zobaczę. Cierpienie to straszne, serce moje każdego dnia jest biczowane i poniżane. Ja jednak mam wiarę. A wiara to siła, która jest chyba najpotężniejszą sprawą na tym świecie. Jestem tu, na Jej grobie, codziennie, zawsze palą się znicze, których jest tu tyle, ile lat Ona żyć powinna. A kwiatów jest tyle, że aż mi niebo przysłaniają i Ciebie z trudnością dostrzegam. Zawsze dbam, aby były świeże. Przychodzę tu kilka razy dziennie i przytulam się tak jak teraz, do tego grobu. ,,Kładzie się na grobie i mocno ściska marmurową powierzchnię grobowca''. Tak, tak, przytulam się do niej, choć wiem, że Jej tu fizycznie nie ma. A ja mimo wszystko Ją czuję! Czuję Jej bliskość, czuję tę czułość i tkliwość jaką Ona mnie otacza. Tak, tak, już niedługo spotkam Ją. Idę do Niej. Tam w Królestwie Niebieskim wszyscy się kochają. Nareszcie wszyscy będziemy szczęśliwi. Nareszcie będę mógł Jej tam na wieki służyć! ,,Przytulony do grobu – umiera''. KONIEC |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |