![]() |
|||||||||
Flow |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Osoby: Marta Cyryl siostry Etta i Iga. Czas i miejsce: Upalne lato w śródziemnomorskim kraju. Szłam wąską ścieżką wśród ciemnoszarych, strzelistych skał. Były tak wysokie, że trudno było mi podnieść głowę na tyle, żeby zobaczyć ich szczyty. A może to mój kark zesztywniał z powodu pierwotnego strachu przed ogromem i potęgą natury. Dwie dziewczyny, które poznałam tego popołudnia na plaży biegły szybko przede mną, wyśmiewając się z moich ostrożnych kroków, stawianych na śliskich, wygładzonych kamieniach. Głazy co kilka metrów zanurzone były w płytkich kałużach odpływu. Nie chciałam nawet myśleć o tym jak wygląda ta droga kiedy poziom wód się podnosi. Kiedy w końcu udało mi się unieść wzrok, zobaczyłam ogromny, barwny balon przemykający po niebie w wąskim przesmyku pomiędzy wierzchołkami skał. Nagle strach uleciał razem z podniebnym statkiem a przed moimi oczami ukazała się mała zatoka. Jej kamienisty brzeg ostro schodził do morza. Zaświeciło słońce, uwolnione spośród granatowych bloków kamieni. Z ulgą położyłam się na rozgrzanych otoczakach, głową w dół, w stronę wody. Moje znajome, zajęte rozmową, ze śmiechem rozsiadły się nieopodal, na czerwonym, wełnianym kocu opalających się tu osób. Mój relaks trwał zaledwie tyle co wdech, bo musiałam salwować się ucieczką na klęczki z powodu fal, które, przybierając na sile, prawie dosięgnęły mnie swoimi białymi grzbietami. Poczułam się jak dziecko, które widzi pierwszy raz fale. Woda nadciągających grzywaczy miała piękny, turkusowo-zielony kolor, a na szczycie białą firankę piany. Było jak we śnie - klęczałam, zafascynowana niesamowitymi widokami i przestraszona nieznanym. Odkąd zobaczyłam przejście wśród skał, chciałam podążyć tą drogą i chociaż podejrzewałam, że na jej końcu może kryć się uroczy zakątek to i tak widok zaskoczył mnie swoim niebezpiecznym pięknem. Chciałam już wracać, bo obawiałam się przypływu i nieprzewidywalnej energii morza, ale nie wyobrażałam sobie samotnego powrotu nieprzyjaznym wąwozem - wilgotną, zacienioną drogą. Usiadłam, obejmując podciągnięte pod brodę kolana rękoma i spojrzałam na znajome z nadzieją, że i one będą chciały już pójść. W końcu wstały i nie zwracając na mnie uwagi pobiegły roześmiane z powrotem. Natychmiast poszłam za nimi. *** Siedzę w knajpce nieopodal nabrzeża, w słońcu późnego poranka. Czuję jak grzeją mnie jego promienie, czarna, słodka kawa i moja rubinowa, skrząca się cekinami na rękawach sukienka. Czytam jedną z wielu książek, którą zabrałam na te samotne wakacje i już wiem, że nie będzie to ulubiona, a więc i nie dokończona, lektura. Wzrok błądzi pomiędzy kartkami książki a scenami z portowego życia, które rozgrywają się przed moimi oczami. Tak blisko, lecz poza mną. Odkąd tu przybyłam nie rozmawiałam z wieloma osobami. Recepcjonistka w hotelu, w którym się zatrzymałam, dwie znajome ze skalnej wyprawy i kelnerzy w lokalach gdzie zjadam pyszne potrawy to jedyne osoby, do których otworzyłam usta. Na razie tak mi dobrze. Przyzwyczajam się, czaję jak kot, który poznaje nowy ogród. Unikam wzroku mężczyzn, chociaż moja sukienka nie pozwala mi być niewidzialną. Chowam się za nieciekawą książką i udaję, że mnie tu nie ma. Kątem oka wyłapuję nagły ruch przy stoliku obok i widzę jak na chwiejnym, rattanowym krześle rozsiada się rosły mężczyzna w zielonej koszuli. Z podwójnym zaangażowaniem czytam raz po raz to samo zdanie, kiedy nagle słyszę głębokie westchnienie i klaśnięcie w dłonie. Zaskoczona spoglądam na nieznajomego, który od razu przechodzi do rzeczy. - Aaa, tak myślałem, że kobieta w czerwieni nie będzie chciała pić kawy w towarzystwie nieciekawej książki - mówi z werwą mężczyzna. - Czy mogę się przysiąść? Nie czekając na odpowiedź, zielona koszula ląduje ramię w ramię z moimi czerwonymi cekinami. Wyciąga rękę, chwyta za grzbiet książki, zamyka ją i z trzaskiem odkłada na odległy koniec stolika. Następnie jego dłoń chwyta za moją i potrząsa nią gwałtownie. - Proszę mi wybaczyć ale jestem tu dopiero od godziny a już czuję, że w samotności oszaleję w tej dziurze. - Mężczyzna zagląda mi w oczy i ze śmiechem wykrzykuje - Czy zechce mi pani towarzyszyć w niedoli? Otrząsam się z letargu - jego zielone oczy hipnotyzują a uśmiech sprawia, że mięknie mi serce. I rozum. - W innych okolicznościach pewnie odpowiedziałabym, że nie, ale... ma pan rację, ja też się tu zanudzę jeśli nie wymienię z kimś kilku zdań. I tak, książka jest okropna. Ale co do miejscowości się pan pomylił. Jest mała, ale urocza, a okolice są wręcz przepiękne. - O, w takim razie musi pani zostać moim przewodnikiem. Może uda się pani przekonać mnie, że to miasteczko jest choć w połowie tak urocze jak pani. - Marta - przechodzę od razu na ty. - Proszę mi mówić Cyryl - odpowiada, mrużąc kocie oczy w ostrym słońcu. *** Spotkanie z dziewczynami z plaży w butiku przy deptaku. Żadna z nas nie wspomina wczorajszej wyprawy wąwozem do zatoki i tego, że nie pożegnałyśmy się w zasadzie. Zapomnijmy, początki bywają trudne. Dziś mamy nowy dzień, a ja znajomego, który ma za wiele energii jak na jedną kobietę. Proponuję wspólną walkę z tym żywiołem. Dziewczyny okazują entuzjazm. Są siostrami. Starsza to Iga i wulkan, z którego zamiast lawy wypływa co chwila perlisty śmiech, a młodsza Etta jest mistrzynią w posyłaniu przeciągłych spojrzeń w momentach kiedy powinna zaśmiewać się jak siostra. Kupuję kolorowe, jedwabne chusty i pareo na plażę. Jedwab to moja słabość. Lubię czuć prześlizgujący się po szyi, dekolcie i ramionach cieniutki materiał - pomaga trzymać gardę przed niechcianymi spojrzeniami i ochrania przed wiatrem. Mam wrażliwy kark i nie lubię przeciągów. Siostry kłócą się w rogu sklepu o ostatnią plażową sukienkę w kolorze cegły. Wygrywa Iga, która biegnie ze śmiechem do kasy, ścigana ciężkim spojrzeniem Etty. Ta druga zaczyna przebierać w biżuterii z muszelek i wybiera dwie bransoletki - jedną zakłada na nadgarstek prawej ręki a drugą na kostkę lewej nogi. - Dla równowagi - tłumaczy poważnie, a Iga zabija ją śmiechem. *** Wynajęliśmy we czwórkę samochód i przez cały dzień jeździliśmy wzdłuż wybrzeża. Myślałam, że chłopak będzie chciał prowadzić ale okazało się, że od ośmiu lat nie siedział za kółkiem, więc stery przejęła, jak zwykle ze śmiechem, starsza z sióstr. Poklepała miejsce obok siebie i zawołała go, żeby usiadł z przodu. Zgodził się nader chętnie, chociaż miałam nadzieję, że woli siedzieć ze mną z tyłu. Przełknęłam lekki zawód i w całości oddałam się podziwianiu szybko uciekających krajobrazów na oknem mlecznego Citroena. Klify, bezkres morza i miasta mijane po drodze przeplatały się z plamami zieleni - gęstymi, piniowo - sosnowymi lasami. Zbliżało się południe i po zwiedzeniu kolejnej większej miejscowości zjechaliśmy ze wzgórza do małej osady rybackiej. Zasiedliśmy na plaży w rodzinnej tawernie, żeby zjeść świeżo złowione owoce morza, popijając sangrię. Bliskość granicy z Hiszpanią miała dużo plusów, bo lubię sangrię -głównie za to, że jest w niej tyle owoców i po części zastępuje deser. Rozmowa toczyła się powoli, w końcu zaniknęła, co pozwoliło zapaść nam w półsen na pasiastych leżakach, rozłożonych w półcieniu z widokiem na morze, okoliczne skały i rybackie łodzie. Pod powiekami widziałam zmieniające się niebieskie i zielone koła, aż zmorzył mnie sen. Spałam, jak zwykle słodko, bo niezależnie od tego kiedy, gdzie i na jak długo zasypiam, prawie zawsze udaje mi się zregenerować i budzę się rześka. Kiedy krzyk mewy sprawił, że nagle wypadłam z koszyka snu. Zobaczyłam, że leżaki obok mnie są puste i porozrzucane w nieładzie, jakby ktoś opuszczał je w pośpiechu. Rozejrzałam się po knajpce i plaży ale nigdzie nie widziałam moich towarzyszy. Słońce opadło już nisko nad horyzont i wiał silny wiatr. Przez jakiś czas szłam główną uliczką w górę osady, wypatrując znajomych, aż w końcu jakiś rybak machnął mi z uśmiechem ręką, wskazując na wysokie urwisko nad domami. Spojrzałam w górę i zobaczyłam poszarpane skały i samotną sosnę, targaną wiatrem na szczycie. Nagle, z góry, z wiatrem dotarł do mnie strzęp świdrującego śmiechu starszej dziewczyny. Dźwięk wibrował przez chwilę, odbijając się w zaułku od domów, jakby chciał mnie otoczyć i pobiegł w stronę morza. Przyspieszyłam kroku i zaczęłam wspinać się drogą. Kiedy zasapana, ale szczęśliwa, wdrapałam się nareszcie na górę, zobaczyłam wygiętą od wiatru sosnę i znajomych, którzy, pozując i śmiejąc się, robili sobie nawzajem zdjęcia na odległym krańcu klifu. Uspokojona, że ich znalazłam, ale jak zwykle nie łaknąca towarzystwa za wszelką cenę, pozwoliłam sobie na chwilę rozkosznej samotności na szczycie złowrogiej góry, nad urwiskiem z zachwycającym i dzikim widokiem na bezkres szarzejącego już o tej porze morza. Stałam tak, potrząsana wiatrem jak drzewo za moimi plecami i, wbrew woli, małymi kroczkami zaczęłam zbliżać się na skraj klifu. Spojrzałam w dół i zobaczyłam jak był niebezpieczny. W dole po prawej widziałam dachy domów w osadzie, a po lewej i na wprost fale morskie podmywały podstawę skał, zabierając latami kamień po kamieniu i wymywały starannie piasek spomiędzy błyszczących głazów. Jak łatwo wygięty skraj zbocza mógł osunąć się w dół. Oczami wyobraźni zobaczyłam jak spadam z lawiną brunatnej ziemi wprost do morza, na głazy pomiędzy spienionymi falami. Zadrżałam i podbiegłam do sosny, wciskając się w jej cień, jakby miała mnie obronić przed moimi wyobrażeniami. Ruch zwrócił uwagę mężczyzny, który szybkim krokiem podszedł do mnie, otaczając mnie ramieniem. - Nie chcieliśmy cię budzić. Dziewczyny zażyczyły sobie sesji zdjęciowej z widokiem aż po horyzont - roześmiał się, spoglądając mi w oczy. - Chodźmy już, zobaczymy zachód słońca przy kolacji na dole - krzyknął do sióstr. Protestowały, oburzone, że zdjęcia o zachodzie będą najlepsze ale nie posłuchał ich i popychając mnie lekko przed sobą, wskazał drogę w dół, do plaży. Iga rzuciła mi wściekłe spojrzenie ale szybko zatuszowała je głośnym wybuchem śmiechu. Trzymając się za ręce, pobiegły za nami. *** Skąd biorą się sny o fosach pełnych hipopotamów, które nadymają się jak balony a ich wzdęte brzuchy fosforyzują/świecą w świetle księżyca jak meduzy podczas przypływu? W tym śnie byłam z kolegą z zamierzchłych czasów w Maroku, w mieście Agadir. W środku nocy wybraliśmy się na spacer wąskimi ulicami biegnącymi od hotelu w kierunku portu. On jechał na rowerze a ja szłam, a potem biegłam za nim. Było ciemno, puste ulice rozświetlały tylko rzadko rozstawione, gazowe latarnie. W końcu zniknął mi z oczu a ja znalazłam się na placu, który okalała fosa wypełniona leniwie pływającymi hipopotamami. Natychmiast przypomniałam sobie, że to jedne z najgroźniejszych zwierząt w Afryce i, sparaliżowana strachem, dostrzegłam, że fosa zamknęła się dookoła mnie a zwierzęta puchną i robią się przezroczysto-świecące. Próbowałam je ominąć ale okazało się to niemożliwe. Zaczęłam wołać do znajomego o pomoc, a on, zataczając kręgi rowerem, bezpieczny na zewnątrz fosy, śmiał się i nawoływał mnie do odważnego przekroczenia wody z krwiożerczymi bestiami i ich gigantycznymi szczękami. Nie byłam w stanie sprostać zadaniu. Sen skończył się. Pozostał lękliwy zachwyt fosforyzującymi gigantami. W Maroku nie ma hipopotamów... *** Zaszyłam się wśród gęstych roślin w odosobnionej części ogrodu domu przy plaży. Chciałam odpocząć od bycia kimś względem innych i przez jeden dzień zapragnęłam być tylko sobą dla siebie. Leżałam w gęstej, słono pachnącej trawie. Poranne słońce głaskało liście gruszy i strzelało promieniami w kierunku liści bananowca. Było cicho a jednocześnie gwarno od chrzęszczącej krzątaniny owadów i czystego śpiewu ptaków. Z błogiego letargu wyrwały mnie głosy znajomych sióstr. Przekrzykując się wzajemnie szukały mnie, chodząc po domu. W końcu wyszły na taras a ja skuliłam się za gęstym krzakiem różowej hortensji, kilkanaście metrów od tropicielek. - Gdzie ona się podziała? - nadąsanym głosem zapytała młodsza z nich. - Też jestem zła - odezwała się starsza. - Miałam nadzieję, że dzisiaj trochę się na niej powyżywam - zaśmiała się nieprzyjemnie. - Będziesz musiała znaleźć sobie inną ofiarę - powiedziała ostrożnie jej siostra. - Obym to nie była ja. - O, na pewno kogoś sobie znajdę - wykrzyknęła ze śmiechem Iga. - Marta byłaby najlepsza do żartów, jest tak denerwująco idealna, taka cicha, spokojna, spięta i śliczna - rzuciła z przekąsem. - Ale cóż, nie ma jej, a nasz bohater zaraz po nas przyjedzie. Najpewniej więc pomęczę Cyryla, chcę wreszcie zagiąć na niego parol. Ty, moja droga, jesteś najmniej ciekawa, niestety. Tak to bywa z tymi, którzy są najbardziej dostępni - dodała z kwaśną miną. - Nuda, nuda, nuda. - Phhh - prychnęła wściekle Etta, ale nie odważyła się skomentować złośliwości siostry. Rozległ się dźwięk klaksonu samochodu i kobiety wybiegły z tarasu, przepychając się w wąskich drzwiach. Wyplątałam głowę spomiędzy liści i ciężkich kwiatów hortensji i z westchnieniem ulgi usiadłam na piętach. Otrząsnęłam się z nieprzyjemnego wrażenia po podsłuchanej rozmowie. "Idiotki", pomyślałam i roześmiałam się w głos wyrzucając ręce na boki w poczuciu totalnej wolności i swobody. "Cały dzień sama, cudownie! Czas przestać być idealnie spiętą" - sparafrazowałam słowa Igi i pobiegłam w stronę morza, zrzucając na trawnik pareo w kwiatki. *** c.d.n. ? Kobieta z Magdalii |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |