DRUKUJ

 

Państwo Florek-Rozdz. I-Poznajemy Rodzinę Florków

Publikacja:

 17-10-21

Autor:

 Kemilk
Dokładnie piętnastego września o godzinie 6.35 w mieszkaniu Państwa Florek rozległ się przerażający wrzask. To Pani Janina Florek, stojąc na krześle w kuchni, wrzeszczała jak opętana. Przyczyna takiego stanu rzeczy była całkowicie przyziemna. Po prostu na podłodze w kuchni przechadzało się kilka karaluchów, a to jak wiadomo, w co bardziej wrażliwych kobietach wywołuje skrajne emocje. Krzyki obudziły resztę rodziny, najpierw pana Krzysztofa, później kota Żarłoka, a na samym końcu syna Tomka. Pierwszy do kuchni wbiegł Krzysztof, co dodało otuchy jego małżonce, która wydobyła z siebie pierwsze tego dnia zrozumiałe słowa.
- Krzysiek, tam wszędzie są karaluchy. Zabij je na litość boską!
Półprzytomny Krzysztof zaczął rozglądać się po kuchni. Faktycznie na podłodze zupełnie spokojnie, przechadzało się kilka robaków. Wystarczyło jedynie je rozdeptać i byłoby po sprawie. Pechowo przybiegł na bosaka, a deptanie ich gołymi nogami wydawało mu się niezbyt dobrym rozwiązaniem. Widząc jednak przerażoną minę małżonki, obrócił się, by wybiec z kuchni i przynieść kapcie. Niestety pech nie opuszczał rodziny, czego potwierdzeniem było pojawienia się kota Żarłoka, który rzucił się na pierwszego z brzegu karalucha i zaczął go zżerać. To nie spodobało się Janinie, która ponownie krzyknęła.
- Krzysiek, nie pozwól Żarłokowi zjadać te ohydztwa.
Krzysiek nie zdążył zareagować, gdyż do kuchni wbiegł Tomek, chwycił kota i próbował z jego gęby wyciągnąć karalucha. Oczywiste było, iż był z góry na przegranej pozycji, wszak karaluch był już w dużym i obszernym brzuchu ich pupila. Zszokowany Krzysztof patrzył na poczynania swojego syna. Również Janina wydała się zaskoczona jego zachowaniem i przestała krzyczeć. Pierwszy otrząsnął się Krzych, który widząc syna otwierającego paszczę kota i próbującego w niej znaleźć karalucha stwierdził, iż są to działania niedorzeczne i dodatkowo stwarzające realne zagrożenie dla niego. Porzucił tym samym swój zamiar szukania kapcia, zamiast tego podszedł do syna i chwycił jego ręce, uwalniając tym sposobem kota. Chwilowo niebezpieczeństwo przynajmniej na tym polu zostało zażegnane. Niestety Żarłok, korzystając z przywróconej wolności, rzucił się na kolejne karaluchy. Tomek tymczasem krzyknął.
- Weźcie stąd Żarłoka, on pozjada wszystkie karaluchy. Ja je potrzebuję do szkoły!
- Do jakiej szkoły, co ty u diabła mówisz!? – zapytał Krzysztof, jednocześnie chwytając kota, co uniemożliwiło mu zjedzenie kolejnego insekta.
Ostatecznie kot wylądował zamknięty w łazience, a Tomek wraz ze swoim ojcem zaczęli chwytać robaczki i wkładać je do słoika. Po kilku minutach udało się zebrać sześć karaluchów, co oznaczało, iż operacja zakończyła się pełnym sukcesem. Wszystkie karaluchy zostały zamknięte w słoiku. Janina, upewniając się, iż niebezpieczeństwo minęło, zeszła z krzesła i na nim usiadła. Po porannej panice nadszedł czas na poważną rozmowę. Janina już całkowicie spokojna kazała swoim chłopakom usiąść na krzesłach i zadała pytanie, które musiało paść.
- Tomek, dlaczego te karaluchy biegały po kuchni. Nie mogłeś ich dać do słoika.
- One były w słoiku. – powiedział oburzony Tomek.
- To dlaczego te karaluchy biegały po podłodze ? - Janina nie ustępowała.
Tomkowi niedane było odpowiedzieć, gdyż rozległ się dźwięk dzwonka. Chcąc nie chcąc Krzysztof zapominając, iż jest ubrany jedynie w piżamę w paski, poszedł otworzyć drzwi i je otworzył. Na progu stała ich starsza sąsiadka także ubrana w piżamę i dodatkowo z wałkami we włosach, a w jej prawej ręce znajdował się tłuczek. Groźnym głosem zapytała.
- Gdzie jest Janina? Co z nią zrobiłeś ?
Nie czekając na odpowiedź, próbowała siłą wedrzeć się do mieszkania.
Donośny głos sąsiadki dobiegł do uszu Janiny, która z niejakim zaskoczeniem zobaczyła męża szamoczącego się z panią Ireną. Sąsiadka widząc Janinę, chwilowo odpuściła i wpatrywała się w nią, szukając śladów przemocy rodzinnej. Niczego się nie dopatrzyła, co w jej opinii równie dobrze mogło świadczyć o jej słabym wzroku, jak o niewinności Krzysztofa.
- Pani Ireno, nic mi nie jest. Krzyczałam, bo w kuchni były karaluchy.
Sąsiadce wystarczyła taka odpowiedź. W końcu od dawna uważała, iż Florkowie są niechlujami, a to, że mają w kuchni karaluchy, jest prostym następstwem ich stosunku do porządku. Sprawa przemocy rodzinnej była już dla niej zamknięta. Wiedziała jednak, iż będzie musiała jeszcze podejść do spółdzielni, ponieważ nie może być tak, iż przez jedną niechlujną rodzinę, w całym bloku zalęgną się insekty.
Krzysztof z ulgą zamknął mieszkanie i wraz z małżonką wrócili do kuchni, gdzie czekał na nich Tomek. Janina wróciła więc do rozmowy.
- To dlaczego te karaluchy biegały po podłodze w kuchni?
- Bo wczoraj wieczorem chciałem jeszcze sobie je pooglądać i otworzyłem słoik. No i nakrętkę gdzieś położyłem, ale nie wiedziałem gdzie. Pytałem się was przecież, czy macie jakieś nakrętki do słoików. I co powiedzieliście? Że mogę sobie poszukać jutro. No to zostawiłem otwarty słoik i poszedłem spać. Nie moja wina, że karaluchy wyszły.
- Tomku, trzeba nam było powiedzieć, iż w słoiku masz karaluchy. Wtedy byśmy poszukali z tobą tej nakrętki.
Tomek popatrzył spode łba na mamę. Dla niej wszystko było takie łatwe. A przecież gdyby wczoraj powiedział jej o karaluchach, to kazałaby mu je wyrzucić, albo zabić. A tak jakaś tam afera była, ale karaluchy do szkoły ma. Nie chcąc się kłócić, wybąkał jedynie.
- Przepraszam. Następnym razem powiem o wszystkim.

Data:

 01.2017

Podpis:

 Józef Kemilk

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=80759

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl