DRUKUJ

 

Państwo Florek Rozdział VI-Na ratunek

Publikacja:

 18-01-01

Autor:

 Kemilk
Okazało się, iż wypożyczenie pingwina nie było dobrym pomysłem. Ba..., pomysł mógł mieć fatalne w skutkach konsekwencje i pogrążyć nie tylko Krzysztofa, ale także cały zespół łącznie z przełożonym Adrianem. Zabicie pingwina z broni palnej rodziło znaczące konsekwencje prawne, których nikt nie chciałby ponieść. Dlatego też Krzysztof wraz z Wieśkiem lecieli na złamanie karku, by uratować niewinne zwierzę. Wybiegli z budynku, gdy niespodziewanie Krzysztof przytrzymał Wieśka i powiedział.
- Stary, cały dzień biegam i nic dobrego z tego nie wynika. Przez ten cholerny pośpiech robię coraz to głupsze rzeczy, a końca ich nie widać. Ta ciągła bieganina, ten stres, to mnie wykańcza. Ponadto ten pingwin jest ciężki jak diabli i nie mam siły tak z nim biegać. Odpuśćmy.
- No, a co mamy robić? Niech pingwin zdechnie?!– oburzony Wiesiek spojrzał na kolegę i ponownie chciał biec.
- Stary czy ja mówię, że pingwin ma zdechnąć? No..., nie mówię. Nie mamy żadnego planu i to mnie niepokoi. Powiedziałbym nawet, że jest to nieodpowiedzialne z naszej strony, tak biegać z rannym, bez żadnego planu. Nie wiemy nawet, gdzie jest najbliższy gabinet weterynaryjny. Czy widziałeś, by ktoś ratował rannego, biegając z nim bez końca?
- Co proponujesz? – zapytał Wiesiek.
- Usiądźmy na ławce i pomyślmy.
Usiedli na ławce, Pingwina zaś ostrożnie położyli na kolanach.
- Widzisz, nie cieknie już krew, a on się chyba do nas uśmiecha. - Krzysztof optymistycznie ocenił sytuację.
Wiesiek spojrzał na pingwina i stwierdził.
- Krew faktycznie nie cieknie, ale pingwiny raczej się nie uśmiechają, tylko mają taki wyraz twarzy.
- Ok, może tak jest. Odpoczniemy tutaj i zastanowimy się co robić dalej. - Niespodziewanie Krzysztof zmienił temat. - Zobacz jakie ładne drzewo tutaj rośnie. Wszędzie wokół samochody i ten piękny, dostojny dąb, ze swoimi zielonymi liśćmi. Toż to prawdziwy symbol potęgi przyrody. Człowiek nawet nie ma czasu, by podziwiać przyrodę, wciąż tylko w biegu. A tu proszę, dąb jak się zwie!
- Zobacz, wiewiórka! Ona ma tam dziuplę! – Wiesiek podchwycił temat i z zachwytem zaczął obserwować skaczącą wiewiórkę.
- Ty, faktycznie. Pierwszy raz widzę wiewiórkę i to na parkingu, Ale jaja.
I tak panowie się przekomarzali, obserwując wiewiórkę, która swobodnie skakała sobie z gałęzi na gałąź. Nie zauważyli, jak przed nimi pojawił się facet w białym kitlu lekarskim.
- Przepraszam panów, widzę, że na waszych kolanach leży ranny pingwin. Czy mogę go zobaczyć? Jestem weterynarzem.
Krzysiek uśmiechnął się zadowolony. Jego pomysł ze zwolnieniem tempa okazał się niesłychanie trafny.
- Proszę, niech pan na niego spojrzy – odpowiedział.
Weterynarz delikatnie odsunął koszulę, w którą było zawinięte zwierzątko.
- To jest od kuli. Widzę jednak, że delikwent miał dużo szczęścia, kula przeszła na wylot. Niech panowie położą koszulę na ławce i na niej proszę położyć nieboraka. Zaraz zszyję ranę i go opatrzę.
Tak jak zarządził, tak i zrobili. Tymczasem lekarz założył białą maseczkę, wyciągnął z walizki wodę utlenioną, obmył nią ręce, następnie zaś założył rękawiczki. Przygotowany do operacji wyciągnął igłę wraz z nićmi i zaczął zszywać ranę. Wiesiek i Krzysztof z podziwem obserwowali wprawne ruchy weterynarza i coraz to niżej zaczęli się nad nim nachylać.
- Panowie, odsuńcie się, bo światło mi zasłaniacie.
Już bez dalszych większych komplikacji weterynarz zszył pechowca, założył opatrunek i zadowolony skończył swoją pracę.
- Panowie to już jest wszystko, trzysta złotych się należy. Czy chcecie fakturę?
Krzysiek wyciągnął pieniądze i zapłacił.
- Nie jest nam potrzebna. Niech pan lepiej powie, jakim cudem się tu pojawił?
- To jest dziecinnie proste. Nie mam gabinetu, bo prowadzenie go wiąże się z wysokimi kosztami. A weterynarzem, można by rzec, jestem z powołania. Przemyślałem sytuację i wymyśliłem. Jestem takim weterynarzem na telefon, tym samym mam dużo czasu wolnego, który przeznaczam na poszukiwanie klientów w terenie, a jest ich najwięcej w okolicy biurowców. Pracuje tam wiele przeciążonych pracą osób, u części z nich pojawiają się także czasowe zaburzenia psychiczne. No i właśnie tacy delikwenci, mają różne dziwne pomysły, na czym przede wszystkim cierpią zwierzęta. Dzisiaj dla przykładu operowałem psa, który wyglądał na martwego. Zwierz był cholernie duży, ważył z pięćdziesiąt kilo i do nogi miał przymocowaną karteczkę „nie ruszać”. Postawiłem bydlaka na nogi, niestety właścicieli brak. Zrobiłem, co do mnie należy, zużyłem własne materiały, poświęciłem czas, a zapłaty nie ma. Teraz szukam jego właściciela, by zainkasować należność. Może państwo go znają?
- Nie oczywiście, że nie - wyjąkał Wiesiek.
- Gdyby jednak to proszę dać znać – weterynarz wręczył wizytówkę. – Natomiast jakby był potrzebny psychiatra, to proszę podejść do tego gościa w różowym kitlu. On też pracuje bez gabinetu. Straszny z niego sknera, dusigrosz, jakich coraz więcej chodzi po tym bezdusznym świecie.
- Dziękuję serdecznie, gdyby nie pan, to nie wiem, co byśmy zrobili. – powiedział Krzysztof, wciąż nie mogąc pojąć, ile mieli szczęścia.
- Panowie to jest tylko moja pracy, każdy weterynarz postąpiłby tak samo. W razie czego dzwońcie. Do widzenia.
- Do widzenia i jeszcze raz dziękujemy – dodał Wiesiek.
Weterynarz oddalił się, natomiast zadowolony Krzysztof spojrzał na kolegę i stwierdził.
- Widzisz, jak tylko zwolni się tempo, to rozwiązanie samo się znajdzie. Tylko jakim cudem on operował naszego psa? Przecież on był martwy.

Data:

 03.2017

Podpis:

 Józef Kemilk

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=80854

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl