![]() |
|||||||||
Państwo Florek-Rozdział VII-Wariat? |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
- Przepraszam najmocniej, całkowicie przypadkiem zauważyłem, że pozwolili panowie temu hochsztaplerowi i oszustowi zoperować waszego psa i widzę, iż zmienił się w pingwina. To jest naprawdę oburzające ! - nieznajomy wydarł się na cały parking. Wiesiek i Krzysiek spojrzeli po sobie i za bardzo nie wiedzieli co powiedzieć. Facet wyglądał może troszkę nieszablonowo, ale zdecydowanie nie jak wariat. Miał na sobie fajne czerwone sztruksowe spodnie, do tego wściekle kolorowe buty i takąż koszulę. Na pierwszy rzut oka, wyglądał bardziej na artystę niż na psychola, jednak jego słowa dobitnie świadczyły o jego problemach z głową. - Przepraszam, nie przedstawiłem się, Alojzy Miętus jestem. – Wyciągnął rękę w kierunku chłopaków. - Wiesiek Łasy, a to Krzysztof Florek. Miło nam pana poznać. Niestety pana uwaga jest dla nas całkowicie niezrozumiała, rzekłbym nawet, że szalona. Alojzy zaczął niepewnie rozglądać się na boki, w końcu odezwał się. - Panowie odstawcie waszego psa na ławkę. Nie chcę, by ktokolwiek słyszał, o czym będziemy rozmawiać. Krzysiek i Wiesiek ostrożnie położyli pingwina i odeszli od niego kilkanaście kroków, podążając za nowym znajomym. - Sprawa wygląda tak…, nie wiem, czy mogę panom zaufać? – popatrzył na nich nieufnie. - Jesteśmy ludźmi godnymi zaufania – zapewnił Krzysiek. - No dobra..., niech będzie. Panowie ufam, że to co mówię, zostanie pomiędzy nami. - Alojzy jeszcze raz rozejrzał się wokół i kontynuował. - Jakieś dwa miesiące temu przyjechałem do pracy z kozą i tak jakoś nieszczęśliwie się stało, że urwał się jej ogon. - Jak to urwał się ogon? – nie wytrzymał Wiesiek. - Chciałem kolegom pokazać moją wyjątkową kozę. Wiecie jak to jest, chwaliłem się, że co rano mam świeże mleko, które ma właściwości lecznicze. Opowiadałem o niewielkich potrzebach żywnościowych kozy, o tym, że zje cokolwiek, byle zapchać żołądek. Chwaliłem się, że trzymam ją na balkonie, a jej to w zupełności odpowiada. Rzekłbym, że koza jest przykładem zwierzęcia minimalistycznego, jednocześnie oferując właścicielowi znaczne korzyści. Panowie, ta koza sobie mieszka na moim balkonie i nawet nie przejmuje się pszczołami, które latają wokół niej. - Jakie pszczoły, o czym w ogóle pan mówi. To jakieś brednie są. - Monolog Alojzego przerwał Wiesiek. - No właśnie. Myślicie panowie, że podobało mi się, że sąsiad z dołu postawił ule na balkonie. Cholernie mi się nie podobało. Niestety jestem przekupny, a sąsiad wyczuwając moją słabość, przynosi mi przy każdym miodobraniu słoiczek miodu. To co miałem robić? Walczyć z tak hojnym i uprzejmym człowiekiem? Czułbym się jak szuja jakaś. Wrócę może do kozy którą miałem. Tak jak wspominałem zachwalałem ją każdego dnia i nieopatrznie obiecałem, że ją przywiozę do pracy. Biuro mamy na piątym piętrze, schodami nie chciałem iść, to wziąłem ją do windy. W tamtym momencie nawet przez myśl mi nie przeszło, że może z tego wszystkiego wyniknąć nieszczęście. A jednak panowie - Alojzy przerwał na chwilę, wyciągnął chusteczkę, którą otarł czoło zroszone potem i kontynuował. - Stało się! Nieszczęśliwie w momencie, gdy drzwi się zamykały, moja kózka wystawiła ogon, winda zaś ruszyła, no i było po ogonie. Koza z bólu meczała jak oszalała, zaczęła skakać jak opętana. Spanikowany nie wiedziałem co robić. Szczęśliwie winda się otworzyła, wyskoczyłem z kozą i w te pędy pobiegłem do biura. Koledzy popatrzyli na mnie znacząco, ja zaś tylko wepchnąłem nieboraczkę do pokoju i pobiegłem z powrotem. - No i? – spytał Wiesiek. - Tam na dole stał facet ubrany w biały kitel, w ręce zaś trzymał ogon. No to ja do niego mówię: „Facet oddaj ogon, on jest od mojej kozy”. A on mi na to, że jest weterynarzem i może go przyszyć. Panowie ucieszyłem się jak dziecko, wskoczyliśmy czym prędzej do windy i po chwili byliśmy na górze. Weszliśmy do biura, a przede mną stała biedaczka, mecząca ostatkiem sił. Weterynarz dał jej zastrzyk, a ona przewróciła tylko oczami i padła na podłogę. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Chwyciliśmy ją i położyliśmy na biurku, co jak się okazało, nie było prostym zadaniem. Biureczko małe, a moja malutka okazała się troszkę zbyt wielka. W końcu weterynarz zarządził mycie podłogi i tam na czystej powierzchni wylądowała moja żywicielka. Nigdy nie widziałem, jak pracuje weterynarz i pewnie tak by zostało, gdyby nie ten głupi wypadek. Mimowolnie przyglądałem się operacji, mając nadzieję, że mam przed sobą profesjonalistę. Jego działania nie wyprowadzały mnie z błędu. Jak przystało na fachowca, ubrał maseczkę, umył ręce, nałożył rękawiczki, ukląkł i zaczął przyszywać ten nieszczęsny ogon. Panowie wyglądał jak światowej sławy chirurg. Jego sprawność i opanowanie jest niemal nie do opisania. W końcu skończyło się to niecodzienne widowisko, za usługę zainkasował 400 zł i zaproponował fakturę. Jakoś głupio mi ją było brać, więc nie wziąłem, zapłaciłem i wydawało mi się, iż na tym skończy się ta niefortunna przygoda. Okazało się jednak, że to oszust był, a my niczego nie świadomi jego fuszerkę nagrodziliśmy oklaskami. Ani Wiesiek, ani Krzysiek nie rozumieli, w czym problem. Weterynarz zrobił swoje, a ten go od oszustów wyzywa. Ponadto ten jego durny pomysł, by kozę do pracy przywozić. - Czy koza umarła? – spytał się Krzysiek. - Nie, żyje i się ma całkiem dobrze. - No to o co chodzi? – dopytał Wiesiek. - Sęk w tym, że po operacji koza stała się ruda, a później zamieniła się w wiewiórkę. - Aha… – wyjąkał Krzysiek i dodał – ja na chwilę muszę iść do firmy. Chcąc nie chcąc Wiesiek pozostał sam na sam z Alojzym, natomiast Krzysiek pobiegł poszukać psychiatry. - Wie pan, jak ja to przeżyłem! - Ponownie podniósł głos, dodatkowo zaczął wymachiwać rękami. - Codziennie miałem świeże mleko, robiłem sobie sery, a nawet masło. A teraz co? Wiewiórkę mam, która skacze po drzewie. Alojzy chwycił Wieśka za rękę i pociągnął w kierunku drzewa. - Widzi pan, niech na nią spojrzy, niby wiewiórka a pysk ma kozi. Czy można darować takie draństwo? - No chyba nie można. – odbąknął Wiesiek. - Dobrze pan mówi. A co ja zrobię? Faktury nie wziąłem, a udowodnić tego, o czym mówię, nie mogę. A pan wziął fakturę? - No jakoś o tym nie pomyślałem. – odpowiedział skołowany Wiesiek. - I to był błąd! Teraz zamiast psa ma pan pingwina. Z psem to można na spacer wyjść, pobawić się, a z tym zwierzem to niby co można zrobić? Całkiem nic! W ten oto sposób biedny Wiesiek wysłuchiwał rewelacji Alojzego, powoli tracąc kontakt ze światem realnym. Czy można było wymarzyć sobie lepszy czas na spłatanie kolejnego psikusa? Janina Florek uważnie obserwując tą niecodzienną sytuację, w której uczestniczył także jej mąż, wyszła z założenia, że oczywiście nie można było sobie wymarzyć lepszej okazji. Znalazła dużego pięknego psa z karteczką na łapie „nie ruszać” i czym prędzej pobiegła z nim do ławki, gdzie przebywał pingwin. Psa przywiązała do ławki, natomiast ranne zwierzę delikatnie wzięła na ręce i zaniosła do taksówki, którą odjechała w nieznanym kierunku. Wiesiek, słuchając Alojzego, zastanawiał się, czy przedłużająca się rozmowa z wariatem może mieć dla jego zdrowia psychicznego negatywny wpływ. Wiele osób mających znajomych wśród psychiatrów, potwierdziłoby, iż na ich kolegów wykonywany zawód miał zdecydowanie zły wpływ. Tymczasem Wiesiek dzielnie się trzymał, próbując zachować chociaż okruchy zdrowego rozsądku, co niestety stawało się coraz trudniejsze, mając na uwadze towarzystwo w jakim się znalazł. - No i widzi pan, takie małe coś zostano z mojej kozy. - Alojzy bezradnie rozłożył ręce i postanowił zakończyć swoją rozmowę. - Ja tutaj pana zagaduję, a pies został sam. Chodźmy do niego, moja koza i tak już się przyzwyczaiła do bycia wiewiórką. - Panie, to był pingwin, a nie pies! - Kochany, pingwina to możesz sobie pooglądać w ogrodzie zoologicznym, a nie mieć go w swoim domu – zripostował Alojzy. Tym sposobem panowie wrócili do ławki, gdzie jeszcze chwilę wcześniej leżał pingwin. Zszokowany Wiesiek wpatrywał się w psa, do którego łapy była przypięta kartka „nie ruszać”. Czy to możliwe, żeby pingwin zamienił się w psa? - No jak widać, był to jednak pies. Ciekawe czemu wydawało mi się, że tam leżał pingwin? Może to przez słońce? – dywagował Alojzy. Zszokowany Wiesiek milczał, Alojz kontynuował swój wywód. -To pewnie ten tak zwany weterynarz dodatkowo namieszał w naszych głowach. Wmówił panu, że ma pan pingwina i siłą rzeczy też zacząłem w to wierzyć. No niech pan się zastanowi, czy ktoś w Polsce trzyma w domu pingwina? No jasne, że nikt! Może być pies, kot, świnka morska, chomik, jakieś rybki, ale nie pingwin. No niech pan sobie przypomni, co się działo przed tą nieszczęsną operacją? - Mieliśmy postrzelonego pingwina, wybiegliśmy z nim na parking i napatoczył się ten weterynarz… - No niech pan się posłucha, pan gadasz jak jakiś wariat! Tymczasem pies zaczął się łasić do Wieśka, który mimowolnie pogłaskał go po głowie. - Panie, fakty są takie, że nie było żadnego pingwina. Był tylko ten pies, który w wyniku osłabienia spowodowanego upływem krwi oraz tej pseudooperacji wyglądał jak pingwin. Masz pan szczęście, w końcu pies to najlepszy przyjaciel człowieka. Wiesiek jak zahipnotyzowany wpatrywał się to w psa to znów w Alojzego. W takim oto stanie Krzysztof zastał swojego przyjaciela. Przybył on wraz z psychiatrą, jednak widok psa z tą nieszczęsną kartką „nie dotykać” i na nim zrobił piorunujące wrażenie. Najpierw obmacał zwierzę, nie dowierzając w to, co widzi, później zaś siadł obok Wieśka i przyłączył się do głaskania. Psychiatra nie rozumiejąc nagłej zmiany w zachowaniu Krzyśka, postanowił ją zignorować i przedstawił się. - Waldemar Mądry jestem, który z panów twierdzi, iż koza zmieniła się w wiewiórkę? - Oczywiście, że ja. Właśnie opowiadałem o tym panu Wieśkowi, tylko dlaczego się pan o to pyta? Czy zamiast wiewiórki, koza siedzi na drzewie? Cóż pytanie zaskoczyło jedynie psychiatrę, gdyż pozostali dwaj panowie siedzieli jak zahipnotyzowani, analizując w swoich głowach, co mogło spowodować przemianę pingwina. Psychiatra, mając na uwadze, iż jego czas jest cenny, postanowił zająć się przypadkiem Alojzego. Wyciągnął ze swojej obszernej torby pudełko śniadaniowe, z niej zaś dwa palce. - Ile pan widzi palców? - Dwa – odpowiedział Alojzy. - Dobrze…, niech mi pan powie, dlaczego uważa pan, że koza zamieniła się w wiewiórkę? - Panie, to wszystko przez tego partacza pseudoweterynarza. Przyszył ogon kozie i omyłkowo zamienił ją w wiewiórkę. Po co w ogóle takie pytania? Sprawa jest oczywista! - wykrzyknął. - A wie pan, co ten weterynarz zrobił z ich psem? - No niech pan mówi – psychiatra przyzwyczajony do nietypowych sytuacji, kontynuował rozmowę. -Ten facet zrobił im operację psa, tak że przez chwilę wyglądał, jak pingwin. - Kto wyglądał jak pingwin? – dopytał psychiatra. - Ten pies oczywiście. - Panie to był pingwin – stwierdził Wiesiek. - Z tego, co wiem, jest pan psychiatrą, niech się pan nimi zajmie. Wyraźnie coś z nimi jest nie tak. Alojz sugestywnie pokręcił palcem wskazującym wokół swojej głowy. On jedyny pewnie czuł się w zaistniałej sytuacji. Pozostali coraz bardziej skołowani, nie zdawali sobie sprawy, co się wokół nich dzieje. Psychiatra, by nie stracił szacunku do swoich umiejętności, postanowił chwilowo odpuścić Alojzemu i zająć się stanem psychicznym pozostałych. Jeszcze chwilę wcześniej wydawało mu się, iż Krzysiek jest zupełnie normalnym facetem. Teraz jak mu się bliżej przyjrzał nie był już tego taki pewien. Twarz Krzysztofa nie wyglądała normalnie. Szeroko otwarte usta, z których mimowolnie wydobywały się jakieś bliżej nieokreślone dźwięki, sprawiały wrażenie, że ma przed sobą człowieka upośledzonego umysłowo. Jego towarzysz miał identyczny wyraz twarzy, co gorsza z kącików ust wypływała mu ślina. - Panowie, opanujcie emocje, wszystko da się jakoś wyjaśnić. Proszę uważnie posłuchać. - Psychiatra ponownie wyciągnął pudełko śniadaniowe, z którego wydobył jeden palec. - Ile palców widzicie? - Jeden – odpowiedział Wiesiek. - Jeden - powtórzył Krzysztof i poczuł się, jakby ściągał na egzaminie. - Bardzo dobrze panowie. Spróbujemy teraz czegoś trudniejszego. - Psychiatra zaczął grzebać w swojej dużej torbie i z pewnością wydobyłby coś niezmiernie interesującego, gdyby nie grobowy głos Alojzego. - Zaraz wyciągnie głowę, on w tej torbie nosi poćwiartowane ciało swojej żony. Psychiatra zaniemówił z wrażenia. Pomysł wydawał mu się niedorzeczny, jednak jak się nad nim zastanowił, to faktycznie miał logiczne podstawy. Te jego palce schowane w pudełku śniadaniowym mogły rzeczywiście wywołać niezdrowe skojarzenia. W końcu na pierwszy rzut oka wyglądały na prawdziwe. Postanowił troszkę rozładować atmosferę. Wyciągnął wszystkie palce, jakie miał w pudełku i podał je Alojzemu. - Niech pan spojrzy, te palce są sztuczne. Alojzy nieufnie wziął je do ręki i z ulgą przyjął, iż psychiatra mówi prawdę. Już chciał coś powiedzieć, gdy usłyszał ostry głos właśnie przybyłego weterynarza. -Panowie, to jest ten pies, którego operowałem ! Dlaczego nie przyznaliście się do niego? Chcieliście mnie oszukać i wyłudzić usługę operacji ?! Wiesiek i Krzysztof spojrzeli na weterynarza, natomiast Alojzy na tak bezczelne oskarżenia, zaatakował. - Tak! Oskarżać innych o oszustwo to łatwo, ale przyznać się, że samemu się jest oszustem, to już się nie da! Kozę zamienił mi w wiewiórkę i jeszcze bezczelnie tu przychodzi. Weterynarz zaniemówił, natomiast psychiatra, korzystając z chwilowej ciszy, postanowił wyegzekwować swoją należność za leczenie. - Panowie jak nie uregulowaliście zobowiązań wobec tego pana, to proszę to natychmiast zrobić. Dodatkowo za moją usługę poproszę od każdego sto pięćdziesiąt zeta. Alojzy, Wiesiek i Krzysztof wyciągnęli swoje portfele i zapłacili zarówno psychiatrze, jak i weterynarzowi. Sprawa przynajmniej w tym zakresie została załatwiona, niemniej wciąż nie wiadomo było, o co chodzi z wykonanymi przez weterynarza operacjami. Mówi się, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Ten przypadek był jednak inny. - Panowie tak na marginesie może to was zainteresować. Ten pingwin, którego operowałem, został uprowadzony przez kobietę, która odjechała z nim taksówką. W zamian przywiązała do ławki psa. W sumie to nie wiem, czy ten pies jest wasz, więc jestem gotowy zwrócić należność za operację nieboraka. - Nie, nie trzeba. Niech mi pan powie, jak wyglądała ta pani? – zapytał Krzysztof. - Dosyć szczupła brunetka ubrana w obcisłą zieloną spódnicę. - Czyli moja żona – dopowiedział. - Panie, a nie widział pan może, jak ktoś moją kozę zamienia na wiewiórkę? - z nadzieją w głosie spytał się Alojzy. - Tego nie widziałem. Proponuję pooglądać nagrania z kamer w biurze i na parkingu może sprawa się wyjaśni. Życzę powodzenia. I tak oto weterynarz okazał się prawdziwym fachowcem i jedynie przypadek kozy Alojzego nie został wyjaśniony. - Panie Alojzy, niech pan kupi nową kozę i będzie po kłopocie – zaproponował psychiatra. Alojzy podrapał się po głowie i po namyśle oznajmił. - Chyba tak zrobię. Dziękuję panu i przepraszam za to całe zamieszanie. Do widzenia. Co złego, to nie ja. Psychiatra, korzystając z okazji, także się pożegnał i poszedł szukać nowych klientów. Odchodził bogatszy o czterysta pięćdziesiąt złotych, które co ważne nie były obciążone żadną daniną publiczną. W ten oto sposób ponownie tego dnia Wiesiek i Krzysztof zostali sami, nie licząc oczywiście psa. - Widzisz chłopie, nawet jak chcesz zwolnić swoje życie i odpocząć, to nic z tego nie wychodzi – stwierdził Wiesiek. - Może i masz rację. Tylko co my mamy zrobić z tym psem? Mamy go wziąć biura? |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |