DRUKUJ

 

Bliskie spotkania

Publikacja:

 21-04-24

Autor:

 Voyager
Letnim popołudniem wybrał się w swoim rodzinnym mieście na niedzielne nabożeństwo do kościoła Bożego Miłosierdzia, ale zamiast wejść do środka, stanął za kościołem pośród zieloności żywopłotów. A ptaki tak radośnie świergotały, śpiewały, że więcej już nie można, bo więcej już nie ma, bo nie trzeba. Przyklęknął w alejce, a kiedy się podniósł, zobaczył wychodzącego zza zakrętu wysokiego, młodego, przystojnego mężczyznę, który idąc w jego stronę tak jakoś dziwnie patrzył, jakby patrzył przez niego.
- A skądże on się tutaj tak nagle znalazł? - pomyślał zdziwiony.
Zrobiło mu się tak jakoś dziwnie nieswojo i ruszywszy speszony do przodu, wszedł bocznym wejściem do kościoła i stanął w przedsionku.
Następnej niedzieli powtórzyła się podobna sytuacja, kiedy znowu stanął podczas nabożeństwa za kościołem. Podnosząc się z klęczek, zobaczył tego samego mężczyznę, który tym razem go minął i ruszył przodem, jakby mu pokazywał drogę. Idąc za mężczyzną, zauważył że ma na sobie gustownie uszytą sukienną kurtkę, ozdobioną z tyłu dragonem z dwoma dużymi guzikami na krańcach.
Mężczyzna wszedł do kaplicy przy głównej nawie kościoła i wspiąwszy się po sześciu marmurowych schodkach z prawej strony ołtarza, zniknął za drzwiami. Jeżeli chodzi o niego, to resztę nabożeństwa spędził w kaplicy.
- Ciekawe, że tak mi się dwukrotnie pojawił - rozmyślał.
Następnej niedzieli już nie poszedł stać podczas nabożeństwa za kościołem, tylko od razu wszedł do kaplicy.
Kilka miesięcy później, poślizgnął się zimą w bramie prowadzącej na dziedziniec kościelny i upadł do tyłu, uderzając głową i plecami o zamarzniętą ziemię. Zabolało i przez chwilę nie mógł złapać oddechu, ale później jakoś się pozbierał, kojarząc upadek ze swoim wcześniejszym zachowaniem.
- Słusznie mi się należało - rozmyślał w kościele. - Słusznie, bo z Panem Bogiem nie ma żartów, bo to nie nasz kolega ze szkolnego podwórka.
Prosząc Boga o pomoc, dotrwał do końca nabożeństwa i po przyjęciu Eucharystii powrócił szczęśliwie do domu, ale serce go jeszcze później bolało przez dwa tygodnie. Nawet zrobił prześwietlenie, ale po wyniki już nie poszedł, bo mu cześniej przeszło.

Pod koniec lipca pojechał do Lichenia i po skończonej sprzedaży książek poszedł się wieczorem pomodlić do Kaplicy Miłosierdzia, która znajduje się po prawej stronie nawy głównej Bazyliki. Widoczny w ołtarzu obraz Twarzy Chrystusa powstał w momencie Jego Zmartwychwstania i został odtworzony z archetypu Całunu Turyńskiego w Amerykańskim Laboratorium Kosmicznym NASA.
Dochodziła północ, ale w kaplicy ciągle jeszcze się modliło wielu ludzi. Usiadł, wpatrzony w naznaczoną śmiercią Twarz Zbawiciela i nagle Obraz zaczął ożywać. Kolejne Twarze przemieniały się w coraz żywsze, pogodniejsze i po chwili z Obrazu patrzył na niego zmartwychwstały Chrystus, pełen przebaczającej miłości i boskiego majestatu.
Pozostał w kaplicy z godzinę wpatrując od czasu do czasu w cudowny Wizerunek i za każdym razem widział to samo. Ożywającą na jego oczach, wydobywającą się z okowów śmierci Twarz Zmartwychwstałego Boga. Po wyjściu z kaplicy, odchodząc, kilkakrotnie przystawał na szerokich schodach i oglądał się do tyłu, i za każdym razem widział to samo. Trudno mu się było z tym cudownym widokiem rozstać. Następnego dnia poszedł z rana do kaplicy, żeby się pomodlić przed powrotem do domu i znowu zobaczył ożywający na jego oczach Obraz.
Wielokrotnie później nad tym rozmyślał i nawet miał ochotę zapytać znajomych, czy i oni widzieli podobnie, ale ostatecznie nie zapytał, bo trochę się obawiał, że go wyśmieją, a trochę uważał, że to jego osobista święta sprawa.

Rok później we wrześniu dwa tysiące siedemnastego roku pojechał ze znajomymi do znajdującego się w pobliżu Olsztyna Gietrzwałdu, gdzie znajduje się w kościele słynący łaskami cudowny obraz Matki Boskiej. W dziewiętnastym wieku, Matka Boska ukazywała się wielokrotnie w pobliżu kościoła dwóm dziewczynkom, Justynie i Barbarze. Są to jedyne polskie objawienia maryjne oficjalnie uznane za prawdziwe przez Stolicę Apostolską. W pobliżu kościoła bije uzdrawiające źródełko, pobłogosławione przez Matkę Boską podczas ostatniego z licznych objawień.
Zamieszkał ze znajomymi w Olsztynie, skąd dojeżdżali samochodem na rocznicowe uroczystości do pobliskiego Gietrzwałdu. W sobotę przed niedzielną koncelebrą sto czterdziestej rocznicy objawień pomodlił się przed cudownym obrazem i poszedł do spowiedzi, a później powędrował alejką w stronę odległego o kilkaset metrów źródełka. Po drodze odmówił wszystkie cztery części różańca, bo wzdłuż alejki stały kapliczki z dwudziestoma tajemnicami różańcowymi. Matka Boska przekazała wizjonerkom, żeby ludzie odmawiali różaniec i po wiodącej do źródełka drodze wędrowało wielu pelgrzymów.
Zabawił jeszcze później przy źródełku, stojąc w kolejce po wodę i kiedy wrócił na przykościelny dziedziniec, to znajomi już odjechali do Olsztyna. Stał zmartwiony, rozglądając się smętnie dookoła, a kiedy usłyszał, że sprzedający miód bartnik wybiera się samochodem do Olsztyna, to poprosił o podwiezienie.
- Mieszkam przy Wędkarskiej - powiedział do pszczelarza, kiedy jechali samochodem. - Może mnie pan wysadzić w pobliżu tej ulicy?
- Nie wiem, gdzie Wędkarska, mogę pana wysadzić przy jeziorze Ukiel.
- Znam to jezioro, pół wieku temu odsługiwałem wojsko w olsztyńskiej prokuraturze i przychodziłem się tutaj kąpać.
Chwilę później został wysadzony obok dużego ronda i w ciepły sobotni wieczór powędrował brzegiem jeziora, podziwiając zacumowane przy brzegu jachty. Rozdźwięczane muzyką i śpiewem, rozjarzone odbijającymi się w wodzie światłami, kojarzyły mu się z widokami Lazurowego Wybrzeża.
W okalającym jezioro parku robiło się coraz ciemniej. Od godziny błąkał się brzegami rozlśnionej księżycem wody i co jakiś czas pytał o drogę, ale chociaż pokazywano mu ją kilkakrotnie, to ciągle błądził, instynktownie bojąc się wchodzić w najciemniejsze zakątki. Wszystko naokoło coraz bardziej pustoszało, robiło się coraz bardziej ponuro, z gęstniejących ciemności coraz śmielej wychylały się w jego stronę groźne straszydła.
- Takim już, Boże, tym wszystkim zmęczony - poskarżył się w myślach. - Przecież ja już mam siemdziesiąt lat i jestem jak stary korsarski okręt, przeciekający we wszelkich możliwych miejscach, i bez Twojej pomocy już bym dawno zatonął.
I tym momencie zobaczył wychodzącego zza zakrętu wysokiego, młodego przystojnego mężczyznę.
- Nie wie pan, jak trafić na Wędkarską? - zapytał i nieznajomy spojrzał w samrtfona.
- Chodźmy...
Powiedział cichym nienarzucającym się głosem i zanurzyli się w mroczne zarośla.
- Czułem, że tędy wiedzie moja droga - spojrzał na nieznajomego. - Ale bałem się wchodzić w najciemniejszą gęstwinę.
- We dwoje raźniej - zauważył nieznajomy.
Szli dosyć szybko, mijając pośród leśnej gęstwiny liczne rozwidlenia ścieżek i pomyślał, że sam by tędy nie trafił.
W pewnym momencie zaczął go ogarniać niepokój i spojrzawszy na nieznajomego z rodzącą się obawą obawą, zauważył że jego rysy zaczęły się jakby wyostrzać, stawały się bardziej dojrzałe, męskie i szybko odwrócił głowę, przestraszony że za wiele zobaczy. I wtedy nieznajomy, jakby wyczuwając jego obawę, zaczął opowiadać o uzależnionym od alkoholu znajomym.
- Fałszywi przyjaciele częstują go wódką - opowiadał nieznajomy. - Im się później nic wiele nie dzieje, a on po wypiciu dostaje białej gorączki.
- Ja również w młodości utraciłem kontrolę nad piciem - spojrzał z zainteresowaniem na nieznajomego. - Alkohol działał na mnie jak czerwona płachta na byka, ciągle upadałem i ciągle się podnosiłem, ale z coraz większą trudnością, aż w końcu zostałem zepchnięty przez alkohol do przedsionka piekła i zacząłem wołać na ratunek Matkę Boską.
- Jeżeli pan jeszcze kiedyś upadnie, niech pan Ją znowu zawoła na ratunek i niech się pan nie podnosi z pustymi rękami.
- To znaczy?
- No, coś tam zawsze wartościowego na ziemi leży.
- Myśli pan, że tak dalej będę upadał?
- Na pewno, jeżeli nie przez to uzależnienie, to przez inne.
- I jak długo tak będę przegrywał?
- Dopóki pan nie wygra wojny, ostatnia bitwa najważniejsza.
- Na łożu śmierci?
- Powiedzmy... Ojcze, w Twoje ręce powierzam mojego Ducha.
- To ostatnie słowa Pana Jezusa z krzyża.
- Owszem...
- Taki pan młody, a już pan tak dobrze zna Ewangelię.
Nieznajomy tylko się lekko uśmiechnął.
Tak się zajęli rozmową, że nawet nie zauważył, że przebrnęli przez ciemność i stoją na oświetlonej ulicy przed znajdującą się w ogrodzeniu furtką narożnego domu.
- Wędkarska dwadzieścia, tutaj mieszkam! - zawołał ucieszony. - Niech mi pan poda adres, to panu poślę w podzięce swoje powieści, cały pięcioksiąg o życiu Kuby.
Wyciągnął z szaszetki kartkę z długopisem i spoglądał wyczekująco na młodego człowieka.
- Niech pan da, to panu napiszę - zaproponował nieznajomy po chwili milczenia.
Podał nieznajomemu kartkę z długopisem, który ją oparł na filarze ogrodzenia i po chwili mu ją oddał z adresem.
- Poślę panu książki, jak tylko wrócę do domu - zapewnił.
Otwierając drzwi mieszkania, odwrócił się na progu i spojrzał z wdzięcznością na nieznajomego, jakby mu tym spojrzeniem jeszcze raz chciał podziękować, że oto właśnie teraz dzięki niemu wchodzi do domu.
Spoglądał za odchodzącym, jak idzie powoli wzdłuż ogrodzenia po pogrążonej w nocnej ciszy ulicy Wędkarskiej... Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi. I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim (Mk 1, 16-18).
Po powrocie do domu posłał pocztą do Olsztyna tworzące pięcioksiąg powieści, a kartkę z adresem, jak to miał w zwyczaju, wyrzucił do kosza. I dopiero wtedy po jakimś czasie skojarzył, że spotkany nad jeziorem nieznajomy miał na sobie kurtkę przyozdobioną z tyłu dragonem z dwoma dużymi guzikami. Podobnie, jak dwukrotnie spotkany wcześniej młody człowiek, który go zaprowadził w rodzinnym mieście do kaplicy Bożego Miłosierdzia. Wcześniej tego nie skojarzył, bo jego oczy były na uwięzi. Zajęci codziennymi sprawami, wędrujemy przez życie jak zdążający do Emaus uczniowie i nie widzimy, że obok nas idzie Jezus.
Rzucił się do kosza w poszukiwaniu kartki, bo pomyślał, że Nieznajomy chciał mu zostawić na pamiątkę dowód swojej obecności, ale to już było po kilkunastu dniach szukanie wiatru w polu. Nie wyrzucajcie kartek z adresami do kosza, bo nie wiadomo, który adres może wam być jeszcze później potrzebny.
Szczerze mówiąc, do dzisiaj nie wie, do kogo jego książki dotarły. Może do jakiegoś zagubionego człowieka, żeby mu pomóc w odnalezieniu drogi? A może się znajdują w jakiejś nieziemskiej bibliotece i anielscy bibliotekarze dają je czasem do poczytania pokutującym duszom, żeby mogły szybciej dojrzeć do wieczności? Może, może, och, może. Cóż więcej, nawiązując do Paltona, ma do powiedzenia człowiek przykuty w jaskini do skały tyłem do wejścia? Prawdziwy świat mógłby zobaczyć, gdyby się mógł odwrócić i spojrzeć w wyjście jaskini, a najlepiej wyjść na zewnątrz i oglądać rzeczy same, a nie przemykające po ścianie mgliste cienie... W jaskini moje mieszkanie, przykutym do ściany twarzą, zjaw cienie płyną po ścianie, zwidne widziadła się marzą. Złudne marzenia zamglone, o raju z biblijnych mitów, po drodze czeka Golgota ostatni z życiowych szczytów.
W dwa tysiące dwudziestym drugim roku znowu pojechał do Lichenia i znowu zobaczył w kaplicy ożywającą na jego oczach Twarz Chrystusa. Tym razem jawiła mu się jeszcze jeszcze piękniejsza, jeszcze bardziej pogodna i jasna.
Im więcej nad tym wszystkim w późniejszych latach rozmyślał, tym mniej się dziwił owym bliskim spotkaniom z cudownym Przewodnikiem, który za każdym razem pojawiał się na jego drodze we właściwym czasie i we właściwym miejscu. Wdzięczny za otrzymywaną pomoc, teraz pod koniec ziemskiego życia wreszcie uwierzył, że istnieje inny lepszy świat, który znajduje się w zasięgu ludzkich możliwości. Człowiek dorósł do niego z chwilą, gdy otrzymał nieśmiertelną duszę. Przepełniony bożą bojaźnią, z pokorną wdzięcznością chylił siwą głowę pod strumieniem Bożej łaski, pojmując że pewne prawdy człowiek może tu na ziemi tylko przeczuwać, a więcej pojmie dopiero na drugim świecie, pod warunkiem że dojrzeje do wieczności.
Są na ziemi rzeczy, o których się nawet nie śniło największym filozofom i dlatego nie dziwiło go specjalnie, kiedy przybliżając do siebie dłonie, czuł pulsującą pomiędzy nimi energię, kłucie i mrowienie w palcach. Nie dziwiło go też specjalnie, że kiedy klęcząc przy modlitwie, wyciągał do góry ręce, to czuł wwiercający mu się w dłonie delikatny, wyraźnie wyczuwalny ucisk...
- Przytulasz mnie, Boże?
- Może.
Za sen nocy letniej z gwiezdnymi skrzydłami, za nieba wieczorne kolorów śpiewanie, i za to, że nie śpisz i czuwasz nad nami, tak bardzo Cię kocham, Ojcze nasz i Panie. A za to, że dałeś mi duszę skrzydlatą, najbardziej Cię kocham i dobranoc, Tato. Dobranoc i bardzo chciałbym się kiedyś z Tobą spotkać na drugim brzegu w cieniu zielonych drzew nad rzeką po jasnej stronie mocy.

Data:

 2021

Podpis:

 Andrzej Jarosz

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=81478

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl