DRUKUJ

 

r. 19 Mapa świata

Publikacja:

 22-12-26

Autor:

 mesue
. r.19 Mapa świata

Szymon włączył telewizor i usiadł wygodnie w fotelu. Nie szło mu jednak oglądanie wiadomości. Jego myśli wciąż krążyły wokół nadchodzącej zagłady. Nie chciał dożyć czasów kiedy ludzie będą umierać na ulicy. Miał cichą nadzieję, że to co zapowiadano od dawna nadejdzie po jego śmierci.
- Chyba jestem w depresji. Muszę otrząsnąć się z tego, bo inaczej zwariuję. Siedzę sam. Dzwonić do nikogo nie mogę. Ile czasu to potrwa? Ukrywać się bez końca też nie można. Poczekam aż moje dziecko wróci i rozmówię się z nią.
Zadzwonił wideofon.
- Tak. Jestem.
- Szymonie, czy rozmawiałeś z córką?
- I tak i nie.
- Coraz gorzej się czuję. Mam wrażenie, że mój ziemski czas dobiega końca.
- Może tylko tak ci się wydaje. Masz chyba zły nastrój.
- Raczej nie.
- Chcesz, żebym przyjechał do ciebie?
- Na razie nie. Rozmów się z córką i wtedy przyjedź do mnie. Muszę ciebie w niektóre rzeczy wtajemniczyć zanim umrę. Ciebie wybrałem na mojego następcę, ale jak wiesz możesz się nie zgodzić. Musisz przemyśleć sobie wszystko i dać mi szybką odpowiedź.
- Nie przesadzaj.
- Szymek już nadchodzi ten czas. Czuję to.
- Powiedz lepiej co ci leży na sercu.
- Dowiedziałem się, że wojna jest nieunikniona.
- Trzeba było tak od razu, a nie mówić o umieraniu. Miałeś cichą nadzieję, że do tego nie dojdzie?
- Tak. Jak przyjedziesz zobaczysz mapę świata, to porozmawiamy. Kiedy Lea będzie u ciebie?
- Nie wiem. Jest u niego.
- Rozbili nam siódemkę.
- Jak?
- Jacyś z galaktyki Hei i Kouni niespodziewanie zaatakowali platformę. Nie byli przygotowani na atak. Wszyscy zginęli poza Krisem.
- Mieli przecież zaporę elektromagnetyczną.
-Tak, ale ktoś ich zdradził i odciął do niej dostęp.
- To znaczy, że już się zaczęło. Może w tej sprawie Mistrz wezwał Leę do siebie. A Kris jak się uratował?
- Był w kapsule i penetrował teren wokół platformy.
- I…
- Wiem co ci chodzi po głowie. Sprawdzamy go.
- Nie niszczcie go tylko, bo może być nam użyteczny.
- To też jest brane pod uwagę. A ty co?
- Na razie jestem uziemiony. Skrobią mi marchewki.
- Kto?
- Ci od Konrada. Zgubiłem ich. Jestem banitą.
- Nie możesz tam być zbyt długo. Wracaj do mnie. Masz tam ukryty w schowku drugi wideofon. Ten zniszcz. Dalsze instrukcje dostaniesz za parę minut. Stosuj się do wszystkich wskazówek.
Szymon wyłączył wideofon i zniszczył go. Nie zdążył dojść do kuchni, gdy usłyszał pisk opon. Wyjrzał przez okno.
- Lea? Tak szybko!
Chwycił wideofon, portfel i ruszył w kierunku szafy. Drżącą dłonią wcisnął guzik i wszedł do ukrytego pokoju. Popatrzył przez wizjer.
- To nie moja córka. Stworzyli sobowtóra, ale to nie ona. Jest tylko łudząco podobna do mojego dziecka. Może to ta, którą kiedyś podmieniono z moją córką. Widział jak sobowtór jego córki krąży po pokoju i krzyczy:
- Tato, gdzie jesteś?
- Jeśli jesteś Leę, to mnie znajdziesz.
Usiadła w fotelu i czekała. Rozejrzała się po pokoju. Na stole stała niedopita kawa i popielniczka z petami.
- Musi być gdzieś niedaleko – pomyślała. Zaczekam. Mam czas. Nie będę go szukała. I tak będzie musiał przyjść jak zgłodnieje. Ludzie muszą jeść.
Nie zauważyła nawet jak za jej plecami skradał się powoli cień. Nie widziała go. Zastosowanie usypiającego gazu zadziałało. Sobowtór zasnął. Szymon powoli otworzył drzwi i wyszedł.
- Udało się – cieszył się jak małe dziecko ze spłatanego figla.
Przez kilka minut szedł przedziarając się przez chaszcze bez zatrzymania. W końcu zmęczony usiadł w krzakach i wyjął wideofon. Wysłał komunikat, że jest w potrzebie. Postanowił, że trochę odsapnie i ruszy dalej.
- Jak pech to pech- pomyślał i wtedy usłyszał za swoimi plecami czyjś głos.
- I co teraz?
- Ktoś ty?- zapytał Szymon i powoli odwracał głowę.
- Twój anioł stróż.
- To miło poznać. A tak naprawdę?
- Widzisz ten znak?
- Tak. Mogę ci zaufać.
- Musisz. Innego anioła stróża na razie nie będzie. Nie możesz iść dalej. Zawracamy.
- Dlaczego?
- Tam, gdzie idziesz też ktoś na ciebie czeka.
- Rozumiem.
- Wejdź we mnie. Odteleportujemy się do bezpiecznego miejsca.
- O Boże! Jaki jesteś wielki.
- Zamilknij. Mam możliwość schowania ciebie, ale nie wyciszenia, a jeśli nas usłyszą to po nas.
- Milknę.
Rychło w czas Szymon zamilkł. Nieopodal pojawili się dwaj mężczyźni, niewyglądający na zwykłych turystów.
- Słyszałeś coś?
- Nie wiem. Wydawało się, że ktoś rozmawia, ale to może jakiś pogłos. Nie widzę nikogo. Stefan, a ty?
- Ja też nie. Wsiadajmy do auta i odjeżdżamy. Może to jakiś niedźwiedź ryczał.
- Dobra. Znajdziemy go i tak. W lesie nie przeżyje długo. Będzie musiał wyjść z kryjówki. U bacy też się nie pożywi. Nasi tam rozłożyli popas.
- Dobra jedziemy. Ukrył się, ale my go w końcu i tak wytropimy.
Odjechali.
- Szukają mnie. To nie dobry znak. Do Bukowiny jest trochę kilometrów. Mają tropicieli. Paweł miał rację, że zaczęło się.
- Mają tropicieli, a ty masz anioła stróża. Nie jest bezpiecznie, ale damy radę tylko musimy być ostrożni. Jakoś cię przeniosę przez ten las.
- Jesteś czuwający?
- Tak. Inga zawiadomiła Trybuna i ten kazał mi znaleźć ciebie zanim oni cię zgarną. Wskakuj do mojej torby i odlatujemy.
- Nie spadnę?
- Postaram się.
- Masz imię?
- Tak. Sek.
Wylądowali pod Bukowiną. Sek kazał schować się Szymonowi za domem, a sam poszedł na przeszpiegi. Kiedy wrócił nie miał zadowolonej miny.
- Tu też są. Wskakuj. Lecimy do Zakopanego.
- To daleko.
- Nie jesteś leciutki, ale jakoś wytrzymam. Tutaj zostać nie możemy. Wiadomość?
- Tak. Mamy lecieć do Częstochowy.
- Nie dam rady jednym skokiem.
- Dobra jak będziesz miał dość to zatrzymamy się. A co z moją córką?
- Nie wiem. Mam ciebie dowieźć w bezpieczne miejsce.
Jeszcze nie odlecieli, gdy dwóch mężczyzn szło w ich kierunku.
- To chyba on. Patrz Leon tam. To on.
- Mamy go. Wyciągaj spluwę. Mamy go unieruchomić nie zabijać.
Biegli i w pewnym momencie zatrzymali się. Zdębieli obydwaj.
- To nie może być prawda przecież go widziałem.
- Stefan on znikł. Był tam przy stogu siana. Czułem jego zapach.
- Zawiadom Czarnego. Nic tu po nas.
- A panowie to dokąd?
- My?
- Chyba tylko jesteście tutaj wy? Nieprawdaż?
- Jedziemy…
- Jedziecie, jedziecie, ale nie tam gdzie chcecie.
- Stoją jak kukły. Kajdanek nie trzeba. Przez piętnaście minut nie ruszą się.
- Tu Arek Kraski. Szefie mamy ich.
- Do mnie z nimi natychmiast na przesłuchanie.
- Leon jedziemy do twierdzy.
- Już ich zapakowałem do puszki. A swoją drogą to głupcy, dali się tak podejść jak dzieci.
- Ano.
Droga szybko minęła. Oddali puszki dla szefa i ruszyli w drogę powrotną.
- Nie możemy wracać tą samą trasą.
- Toteż i nie wracamy. Pojedziemy do Kielc. Zdrzemnij się trochę.
- Nie. Musimy obydwaj czuwać. Zaczynają ginąć nasi, to nie dobry znak.
- Którzy nasi? – zapytał Arek i strzelił w kierunku Leona.
- Spudłowałeś. Podmieniłem naboje na ślepaki. A teraz pan się zatrzyma.
- Ani myślę i dał na gaz.
Nagle samochód zgasł silnik.
- Wysiadać – krzyknęli mężczyźni otaczający wóz.
Arek i Leon grzecznie wysiedli z podniesionymi rękami do góry.
- Szefie co tak długo?
- Tak się jakoś złożyło. Zlikwidować gnoja. Zagraża nam. To ich szpieg.
Po chwili na poboczu została tylko mała plamka – ślad. Ciało Leona zostało zutylizowane.




-

Data:

 19.12.2022

Podpis:

 MESUE

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=81926

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl