Opowiadania z Wieloświata: Nakładka na Życie cz.4 |
|||||||||
|
|||||||||
To był bardzo intensywny dzień w przychodni. Przy takiej liczbie zainteresowanych niedługo będę musiał zatrudnić kogoś do pomocy, rozmyślałem z satysfakcją, podczas gdy miękkość żelowego siedziska kusiła wizją krótkiej drzemki. – Czy wydrukować kawę, Radoux? – Nie, Onja, zablokuj wszystkie sygnały przychodzące i obudź mnie za dziesięć… niech będzie piętnaście minut. Wyślij… – ziewnąłem leniwie – wyślij też pinga do Annoux. Pingi zastąpiły sms-y, gdy era samarfonów dobiegła końca. Te małe pakiety myślowe były bardziej praktyczne i niosły więcej informacji. – Przyjąłom, miłej przerwy, Radoux. Poczułem, jak moje ciało wiotczeje i lekko wtapia się w miejscowo bardziej podgrzany polimer fotela. Chciałem odlecieć w sferę marzeń: takich wykreowanych chemicznie, a nie wirtualnie. – Radoux, masz nadchodzące połączenie na linii priorytetowej. – Ech… – Nie mogłem tego zignorować. Dzwonił ktoś z zarządu nadzorującego projekt „Przejście”, albo ktoś od sponsorów; ci ludzie łożyli ogromne środki na nasze badania i przyśpieszyli postęp prac o kilka dekad. – Dopuść sygnał, Onja. Obraz kobiety w średnim wieku ubranej w schludny biały fartuch z naszywką firmową i włosami upiętymi w praktyczny kok zawisł nad pulpitem; duże okrągłe okulary noszone tylko dla mody podkreślały naukowy motyw przewodni przyodzianej gender nakładki. Spiąłem się nieco na jej widok. – Dzień dobry, doktorux Ali. Ali nie dzwoniła do mnie często, ale jedynie wtedy, gdy zaobserwowała coś wartego zaraportowania w mojej grupie projektowej. Od samego początku pełniła tam funkcję biegłego psychologa i orzekającej. – Profesorux. – Skinęła głową w geście minimalistycznej grzeczności. – Mam dobre wieści odnośnie do pańskiej sekcji. – Ulżyło mi jak cholera. – Podczas ostatniej sesji, META-DEC zarejestrowało jednie drobne aludzkie zachowania: dwa wyrzuty niemożliwej wiedzy w szkole i jeden przypadek koniecznej korekcji emocjonalnej. Nie zaobserwowano żadnego zmatowienia wśród dorosłych, a pacjentax Mar Bonnetti przywrócono iskrę; najwidoczniej to było tylko przejściowe zachwianie programowe. – To… To są naprawdę dobre wieści! – podniosłem głos. Szczery i niemal boleśnie szeroki uśmiech udzielił się też Ali, która zrzuciła kurtynę opanowania i zaczęła dyskretnie chichotać. – Tak, zasugerowane przez ciebie poprawki przyniosły zamierzony rezultat. Zaraportuję wszytko do zarządu i zobaczymy, co dalej… – Czy współczynnik czasowy nadal wynosi jeden do dziewięćdziesięciu? – Tak, być może po tym przełomie, kwartalne konsultacje będzie można zmienić na półroczne i przyspieszymy symulację. Wszystko zależy od zadowolenia sponsorów. – Tak! – Klasnąłem głośno. – Radoux, czy zmniejszyć poziom ekscytacji? – Nie, Onja, tak powinno być; jest się czym cieszyć. – Nie klaszcz za wcześnie: decyzja jeszcze nie zapadła – rzuciła Ali, żeby nieco ostudzić emocje. – Pogadajcie sobie z moim implantem – pozwoliłem sobie na żart. Alert połączenia na drugiej, standardowej linii wyświetlił się na holopulpicie. – Przepraszam cię na chwilę, Ali. Tak Annoux? – Przyszedł ostatni umówiony pacjetax. – Myślałem, że poprzednia osoba była ostatnia…? – Nie, masz jeszcze jedną pozycję na liście, profesorux… Czym mam przełożyć tę wizytę? – Ja już przekazałox wszystko, co chciałox. – Ali uprzedziła moje pytanie. – W takim razie wpuść pacjentax, Annoux. Ali… – zawiesiłem głos, myśląc nad tym: co ja właściwie chcę? – Daj znać, proszę, jak zapadną jakieś decyzje. – Oczywiście, Radoux. Zakończyłem oba połączenia i otworzyłem akta oczekującego przed gabinetem pacjenta. Brunet, ponad metr osiemdziesiąt, nakładka w średnim wieku, od dwudziestu lat na emeryturze z możliwością wznowienia pracy. Włazy w drzwiach rozsunęły się i mężczyzna przekroczył próg, szczerząc się promiennie. Poprawiłem fartuch, wypiąłem tors i ułożyłem usta w wyćwiczony uśmiech: sympatyczny, nienachalny i komfortowy dla odbiorcy. – Dzień dobry, nazywam się… – Wiem, jak się pan nazywa, doktorze Rigge – oświadczył, pomijając zaimki neutralne. Takie zachowanie przy spotkaniu dwóch obcych osób uznawano za co najmniej niestosowne, a nawet wulgarne. – Proszę trzymać się protokołów społecznych i pozostać przy otwartych płciowo formach: osobiście mi to nie przeszkadza, ale jesteśmy w przestrzeni publicznej – upominałem go grzecznie i wskazałem drugi fotel. Uśmiechnął się upiornie, ale nic nie odpowiedział, tylko usiadł naprzeciwko. – Poproszę o dostęp do biodych – kontynuowałem standardową procedurę programu. Klucz został przesłany, nim skończyłem o niego prosić: żadnych implantów, żadnych odczytów medycznych nowszych niż sprzed pięciu lat, wiek… dochodził do pięćdziesiątki, status Onja – nieaktywny! Facet był odłączony od METY, nie nosił żadnej nakładki. Przełknąłem ślinę, ale dalej udawałem, że przyswajam dane. – Onja, zawołaj ochronę – wysłałem komunikat. Odpowiedziała mi pustka myślowa. – Przykro mi doktorze, ale musiałem na chwilę wyłączyć pewne funkcje implantu – odezwał się mężczyzna psychopatycznie obojętnym głosem. Zerwałem się z fotela, ale zastygłem w miejscu na widok małej broni wycelowanej prosto w twarz. – Proszę się uspokoić; nic się panu nie stanie, jeśli zgodzi się pan z nami współpracować. – A czego Wy chcecie? – spytałem, nie okazując strachu. – W rzeczywistości jelita skręciły mi się, jak wyżymany z determinacją materiał. Stabilizację emocjonalną docenisz, dopiero kiedy ją stracisz… Brunet nachylił się w moją stronę, układając mimikę twarzy w sympatyczną maskę. – Chcemy nadać komunikat ogólnosieciowy, nic więcej. – Rękawy nieco za małej skórzanej kurtki uniosły się, ukazując tatuaż na lewym nadgarstku: oko bez powieki z podpisem: „Otwórz się na Real”. Kurwa, terroryści! – I w czym może wam pomóc pracownik espicjum? – Pracownik espicjum… w niczym. – Rozsiadł się wygodniej w fotelu, nadal mierząc do mnie z dziwnego półprzeźroczystego pistoletu, który przypominał bardziej zabawkę niż prawdziwą broń, ale nie chciałem tego sprawdzać. – Tak, żeby nie przedłużać, bo nie mam całego dnia… Wiem, że jest pan jednym z założycieli i twórców programu META… Ćśśś… proszę się nie emocjonować. Było nam niezwykle trudno zdobyć takie dane, ale do meritum. Potrzebuję pańskiego kodu nadrzędnego, żeby przekaz nie został natychmiast zablokowany. – Ja naprawdę nie wiem o czym… – Wzdrygnąłem się nerwowo na dźwięk wystrzału. Pocisk utkwił w polimerowej ścianie gabinetu. – Ja nie żartuję, profesorze. I proszę się nie spodziewać, że pana asystenka przyjdzie z odsieczą; jest chwilowo… niedysponowana. – Znowu się uśmiechnął, ale tak, że ciarki przeszły mi po plecach. Onja nadal milczał. Musiałem grać na zwłokę. Wyłączenie jednego z kreatorów z sieci na pewno zaalarmowało kolektyw AI. – Wiesz, że nieautoryzowane użycie kodu nadrzędnego zostanie zablokowane po kilku minutach, a ty nie wyjdziesz stąd żywy. – Udawałem niezłomnego, choć kolana trzęsły mi się pod biurkiem jak galareta. Onja zwykle zabierał lub matowił negatywne emocje; nigdy nie doświadczałem strachu w takiej skali. Jak ja bardzo teraz tęskniłem za czymś, co towarzyszyło mi od dziecka…. Ta samotność mentalna, ona jeszcze bardziej potęgowała narastającą grozę. – Żeby być dokładnym – zaczął, promieniując pewnością siebie – obejście i zablokowanie kodu zajmie AI jakieś piętnaście minut, plus-minus kilka sekund, ale my nie potrzebujemy więcej… A jeśli chodzi o moje życie... to i tak dobiega końca. Nad biurkiem wyświetliła się hololista: zaawansowany nowotwór trzustki z przerzutami – rokowania bez leczenia: półtora miesiąca. – Przecież to od dawna można leczyć… – rzuciłem w desperacji. – Nie pozwolę wszczepić sobie jakichś plastikowych organów z nadajnikami. Już wystarczy, że ten potworek oplata mi mózg! Wyraźnie się poirytował. – Co to za przekaz? – spytałem, zmieniając temat. Facet ewidentnie miał wyłączone blokery agresji: nie chciałem go denerwować. – Treść to nie twoja sprawa, ale mogę doktorka zapewnić, że chodzi nam jedynie o chwilę uwagi, nic więcej. Nikomu nie stanie się krzywda. – Nawet mi? Grałem w niebezpieczną grę, ale nie mogłem przekazać klucza do rdzenia systemu w ręce psychopaty – nawet na pietnaś… Moje ciało nagle zwiotczało i straciłem kontrolę nad mięśniami. – Hakowanie się powiodło, Marku. – Usłyszałem głos jak ze starego głośnika w krótkofalówce. Brunet nerwowym ruchem ściszył tradycyjny aparat przy uchu. Wcześniej go nie widziałem; najwidoczniej paraliż zachwiał nakładką z kamuflażem terrorysty. Starodawny sprzęt szwankował, ale był trudny do zhakowania. – Wygląda na to, doktorku, że potrzebowaliśmy mniej czasu, żeby przełamać twoje zabezpieczenia; chyba jednak META poczuł się zbyt bezpiecznie ostatnimi czasy. Uruchom przekaz – wyszeptał do mikrofonu. Zapadła ciemność, a po ścianach zaczęły wędrować jarzące się neony: standardowe hasła antywirtualistów: „Otwórzcie oczy!”, „Żyjcie prawdziwym życiem!” i tego typu głupoty… Tak, otwórzcie się na choroby, ból i śmierć! Nie ważne, że to będzie chujowe życie, ważne, że prawdziwe… takie tradycyjne. Chyba pierwszy raz od lat doświadczyłem gniewu: był… cudowny, ale nie mogłem tego zademonstrować, bo siedziałem sparaliżowany na fotelu. Działały tylko podstawowe funkcje umysłu i ciała. – Jeszcze chwilę, doktorku, i już mnie nie ma. – Marku… – Głos z konwencjonalnego nadajnika znowu się rozregulował. – Mamy tu coś dziwnego… W serwerze palcówki. Ten instytut to jakaś przykrywka. – Głupi szmelc! – warknął brunet i pogrzebał przy uchu. – Daj mi dostęp – rozkazał, przysiadł w fotelu i zastygł w nim na jakieś dziesięć minut, ale dla mnie trwało to wieczność. Gdy mężczyzna skończył penetrować dane, spojrzał na mnie przerażonym i wściekłym wzrokiem. Cały dygotał od szalejących emocji. – Co wy żeście zrobili!! Światło wróciło do normy. Centrala zwalczyła wtargnięcie. Odzyskałem władzę nad ciałem. – Daj mi wytłumaczyć! – poderwałem się z fotela. Pierwszy strzał słyszałem wyraźnie, kolejne już tylko zadudniły pośród rozpaczliwego, gniewnego płaczu… |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |