DRUKUJ

 

Na krańcach świata

Publikacja:

 23-12-11

Autor:

 mesue
Rozdział 22 Na krańcach świata

Przeceniła swoje siły. Promieniowanie było zbyt silne, czy coś się stało. Pamiętała, że byli jeszcze tam jacyś ludzie, ale w pewnym momencie poczuła silny ból i odleciała. Teraz obudziła się w jakimiś namiocie i leży na pryczy. Podniosła się. Chciała wstać, ale nie miała siły, aby iść. Miała nogi z waty. Czuła, że zaraz zemdleje.
- Nie możesz jeszcze wstawać!
- Gdzie jestem?
- Tam gdzie trzeba.
- Możesz pomóc mi wyjść na świeże powietrze.
- Lekarz nie pozwolił ci jeszcze wychodzić.
- Dlaczego?
- Musisz wydobrzeć.
- Długo tu jestem?
- Tydzień.
- To długo. Pewnie już się martwią o mnie. Nie mogę leżeć bezczynnie.
- Jak nie uspokoisz się, to cię przywiążę pasami.
- Zwariowała pani!
- Pozostawię to bez komentarza. Masz wybór, albo dalej wierzgasz nogami, a ja zastosuję pasy, albo uspokoisz się, przestaniesz krzyczeć i grzecznie poleżysz w łóżeczku, tyle ile potrzeba. Wybór należy do ciebie.
- Powiadomisz przynajmniej moją rodzinę.
- Jak się nazywasz?
- Klara. Ze mną na drugiej stronie był jeszcze ktoś. Co z nim?
- Nic nie wiem o nim. Ciebie tutaj przywieźli i nikogo więcej. Jestem Sara.
- Nie możesz kogoś zapytać?
- Nie ma kogo.
- Coś kłamiesz.
- Kładź się!
- Nikt o mnie nie pytał?
- Nie.
- Kto mnie tu przywiózł?
- Zadajesz za dużo pytań. Jesteś głodna?
- Trochę.
- Przyniosę ci coś do jedzenia.
- Jeszcze coś do picia. Gorąco tutaj.
Kiedy wyszła Klara sięgnęła do szafki. Szukała ubrania, ale nie znalazła go. Po chwili wyjęła nadajnik z zęba i próbowała łączyć się z bazą. Nie nawiązała połączenia.
- Nadajnik zepsuty? To nie możliwe.
- Widzę, że szukałaś czegoś.
- Tak Saro. Gdzie moje ubranie?
- Spaliliśmy je. Odkarmimy ciebie, nabierzesz sił i odwieziemy w bezpieczne miejsce. Teraz musisz leżeć.
- Nic więcej nie powiesz?
- Nie.
- Bezczynność i niewiedza mnie zabije.
- Nie sądzę, ale za to egzaltacja może doprowadzić do pogorszenia stanu zdrowia. Leż aż będziesz tak silna, że zrobienie trzech kroków nie będzie torturą.
- Jest gorąco.
- Wieczorem przeniesiemy ciebie do baraków. Tam będziesz miała klimatyzację.
- Możesz powiedzieć, gdzie jestem?
- Nie teraz.
Sara wyszła. Na zewnątrz był upał ponad 50 stopni. Weszła do głównego sztabu.
- I jak tam?
- Lepiej Jahi. To nie Lea.
- A kto?
- Klara.
- Mieliśmy czekać na Leę i Jana. Nie możemy dłużej tutaj zostać. Czarny idzie naszym tropem i w końcu nas znajdzie. On też szuka Lei. Zanim to się stanie będziemy daleko. Mamy na razie przewagę nad nim, więc musimy ją wykorzystać.
- Obiecałam Klarze, że przeniesiemy ją do baraku. Ona nie da rady chodzić, a co dopiero przedzierać się przez dżunglę.
- Nie mamy wyjścia. Wyruszamy wieczorem. Najwyżej będziemy nieść ją na plecach. Przygotuj dla niej ubranie i lekarstwa. Alex zajmiesz się apteczką. Ted i Jo zajmiesz się żywnością. Reszta zajmie się bronią i pakowaniem niezbędnych rzeczy. Na siódmą mamy wszyscy być gotowi. Mamy do przejścia piętnaście kilometrów do Irtso, gdzie będą czekać nasi. Do tego czasu wszyscy trzymamy się razem. Placówkę zniszczyć. Nie zostawiać niczego dla Czarnego.
Uwijali się sprawnie. Wszystko było gotowe przed siódmą.
- Zostanę i podpalę obóz. Później do was dołączę.
- Jahri zostanę z tobą.
- Zostań. Ty Josif będziesz dowodził pod moją nieobecność, a jak by mi się coś stało to masz ich prowadzić do końca.
- Tak jest.
- Idziemy.
Jahri popatrzył na grupkę ludzi, z którymi zdążył zaprzyjaźnić się. Stworzyli bazę dla potrzeb organizacji. Teraz ją opuszczali niby w lepsze miejsce, bezpieczniejsze. Tutaj też miało być bezpiecznie, a już nie jest. Sama droga nie była długa, ale warunki, jakie mieli pokonać bardzo trudne. Część z tych osób nigdy nie przedzierała się przez puszczę. Zastanawiał się nad tym, czy wytrzymają.
- Szefie podpalamy?
- Budowaliśmy tę bazę przez miesiąc, a teraz ją zniszczymy w ciągu godziny. Szybciej można zniszczyć niż zbudować. Podpalaj. Poczekamy aż ogień zacznie trawić wszystko.
- Idziemy.
Grupa pracowników bazy nie uszła daleko, gdy obaj do nich dołączyli. Klara starała się iść sama, ale sił jej brakowało, więc z powrotem wylądowała na nosidełku.
- W ten sposób nie dojdziemy daleko. Dasz radę ? Możesz siedzieć?
- Tak.
Szli w milczeniu. Wysoka trawa i zwarta kosodrzewina utrudniała marsz. Na czele ekipy szli dwaj mężczyźni, którzy torowali drogę.
- Teraz zmieńcie się. Jo i Hors na tyły. Odpocznijcie. Jeszcze około kilometra i skręcimy w prawo. Tam będzie łatwiej, ale i tak… Zaczekaj! Nie ruszaj się!
Nożem ściął łeb wężowi, który już pełznął w kierunku Sary.
- Dziękuję - wykrztusiła przestraszona.
- Musimy uważać. Są nawet na drzewach.
- Co się stało – przybiegł Jisif.
- Nic. Tylko Sara miała spotkanie z wężem, a ja je utrudniłem. Chyba nie ma nic przeciwko mojemu trąceniu się w ich randkę.
- Musimy być uważniejsi. Nie oddalać się nawet na moment ze szlaku. Sikać na szlaku.
- Łatwo powiedzieć. Wyciągniesz fujarę i już. Ja muszę przykucnąć.
- Niestety jeśli nie chcesz powtórki to będziesz kucać na szlaku.
- Dobra już. Idziemy, bo noc nas zastanie tutaj. Jak Klara i ten drugi?
- Niesiemy ich na zmiany.
- Idźcie już. Muszę zatrzeć ślady.
- Dobra. Kadi. Już idziemy.
Doszli do wielkiego kawowca.
- Tutaj skręcimy w prawo.
- Jabłuszka – krzyknęła Klara.
- Stop! Nie ruszaj! Nie widzisz tego czerwonego znaku na drzewie?
- Nie widziałam. Teraz widzę.
- Zanim czegoś tu dotniesz uważaj. Wszystkie drzewa co mogą zatruć są oznakowane czerwonym iksem. Te jabłuszka mogą cię otruć.
- Jak nazywa się to drzewo?
- Hippomane mancinella. Owoce zabijają. Nie ruszaj niczego, czego nie znasz i nie schodź ze szlaku. Mam ciągle to powtarzać. Jeszcze trochę i dojdziemy do szopy. Włącz lokalizator!
- Gdzie Czarny?
- Jakieś 10 godzin od nas.
- No to nie na długo zatrzymamy się w szopie.
- Stop! Zanim wejdziemy do szopy muszę coś sprawdzić.
Kadi wrzucił świecę dymną.
- Nic tu nie ma. Wchodźcie! Mamy godzinę. Zjemy i idziemy dalej.
Siedzieli w milczeniu. Klara zastanawiała się, czy zdarzą na czas. Dziesięć godzin to dużo i mało. Szła wolno. Miała obrzęk na prawej stopie i ciężko oddychała. Musieli ją nieść. Utrudniała im marsz.
- Nie myśl tak.
- Kadi jak?
- Nie zostawimy ciebie samej.
- Czytasz w moich myślach?
- Po minie można poznać o czym myślisz. Zostawienie ciebie tutaj to pewna dla ciebie śmierć, a w innym przypadku możesz stać się przynętą. To zły pomysł. Odrzuć go.
- Ile czasu mamy do bazy?
- Nie ma bazy. Jest rozbita.
- Mówiłeś, że…
- Dostaliśmy wiadomość, że mamy iść w górę rzeki.
- To sprawdzona wiadomość?
- Chyba tak.
- Oni wiedzą?
- Nie.
- I co dalej?
- Tam mamy wsiąść na barkę i odpłynąć.
- Jesteś pewny, że tak ma być?
- Teraz niczego już nie jestem pewny. Pójdziemy do zaprzyjaźnionej wioski. Tam załatwimy transport. Nie wierzę już nikomu. Ta wiadomość też jest niesprawdzona. Może to pułapka.
- Do wioski ile czasu?
- Jakieś dwie lub trzy godziny. Jest dobrze ukryta, więc daje największe szanse na przeżycie.
- Nie zjedzą nas tam żywcem?
- Mnie nie, ale ciebie to nie wiem. Jesteś całkiem apetyczna.
- Kadi!
- Nie mów tylko innym. Nie chcę paniki.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Jesteś biała, a wy zawsze jesteście przed nami.
- Co masz na myśli?
- Może masz ukryty chip, albo coś w tym rodzaju.
- Nie mam. Byłam nieprzytomna. Nie wiem nawet jak znalazłam się u was. Nie wiem kim jesteście tak naprawdę. czy naszymi sprzymierzeńcami, czy wrogami. A może to ty jesteś czarnym. Niczego nie wiem. Idę w ciemno a raczej jadę na waszych barkach.
- Dobrze już. Nie złość się. Muszę chwilę pomyśleć.
- Dobrze. Odrzucam głupie myślenie.
Kadi odszedł.
-Saro musimy zostawić część rzeczy. Za dużo i za ciężko. Zrób selekcję. Broń zabieramy i lekarstwa. To co zostawicie trzeba zakopać. Kiedy skończycie ruszamy dalej.
Po dwóch godzinach dotarli do wioski. Przywitał ich szaman. Kazał im rozgościć się. Kadi przygotował dla niego prezenty, które wręczył przy ognisku. Szaman był wyraźnie zadowolony.
- A teraz mów co chcecie, bo nie przyszliście tutaj w odwiedziny.
- Chcemy łódź,
- Co za nią dasz?
- Koce, noże. A co chcesz ?
- To za mało. Zostaw tę kobietę z białymi włosami. To wystarczy.
- Dani, nie mogę. Ona idzie z nami.
- Jest przecież chora. Mogę ją wyleczyć.
- Nie mamy czasu. Depcze nam po piętach Czarny ze swoimi.
- Dasz mi trzy strzelby, koce i noże i ją.
- Nie mamy czasu. Ona nie może tutaj zostać, bo Czarny ją zabije.
- Jesteś uparty. Ukryjemy ją. Mamy gdzie. Nawet ty tej kryjówki nie znasz. Myślisz, że ona wytrzyma tak trudną drogę, będąc ranna. Opóźnia wasz marsz, a tutaj będzie bezpieczna.
- Zapytam ją, czy zostanie.
- Jeśli mądra jest to zostanie.
Klara została. Reszta odeszła. Poczuła się trochę nieswojo, gdy szaman odprawiał nad nią rytuały niezrozumiałe dla niej. Nie oponowała. Zasnęła. Wędrówka skończyła się dla niej w tej małej wiosce schowanej w wielkiej dżungli drzew.

Data:

 10.12.2023

Podpis:

 MESUE

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=82248

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl