![]() |
|||||||||
Opowiadania z Wieloświata: Pigmalion cz5 |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
– I w jakim jest stanie, doktorze? – dopytał komandor. – Nie mam tu nic do roboty: jej odczyty są lepsze niż przed… przed tym, co się stało – odpowiedział Nefat, jakby zamroczony. Pewnie jego umysł nadal tkwi w lekkim szoku. Nie dziwię mu się; wydarzenia w komorze artefaktu były tak niezwykłe, tak… fantastyczne, że sam czasami odruchowo szczypałem się w ramię z nadzieją na pobudkę w normalnej wersji świata. – A ślady obcego DNA? – warknął Chen. – Nie czuję się zapłodniona, komandorze, jeśli o to panu chodzi – oznajmiła z wyczuwalną ironią kapitan Hunsen. Chen się zarumienił. Brawo Jenny. – Nie to miałem na… – Kompletnie nic. – przerwał mu Nefat zapatrzony w pulpit diagnostyczny. – Materiał genetyczny pobrany z kilku miejsc, w tym z krwi, jest stuprocentowo zgodny ze wzorcem w bazie, a skany nie wykazują żadnych anomalii prócz iście doskonałego stanu zdrowia. Ulżyło mi. – Czy mogę zatem już wyjść z komory skanującej? – spytała Jennifer znużona kilkugodzinnym badaniem. – I naprawdę nic pani nie pamięta, pani kapitan? – dopytał dla pewności komandor. – Tylko coś, co mogę opisać jako zbliżającą się fałdę przestrzeni, potem wybuch i scena, jak maltretuje pan Kurta, komandorze. – Otwórz komorę, Nefat, a pani, pani kapitan… W razie dziwnych objawów ma pani obowiązek natychmiast zgłosić się do ambulatorium. To jest rozkaz! Doktor będzie monitorował odczyty z implantu medycznego do momentu cumowania w stacji MarsSeed9. Potem czeka go sąd wojskowy. Czyli jeszcze mu nie przeszło, skoro nawet doktorek nadal jest na widelcu. – Pan chyba żartuje, komandorze! – oburzyła się Jen. – Nie! To, co zrobili razem ze Skalskim, naraziło statek i całą jego załogę, więc kwalifikuje się pod są. Niezależnie od intencji. Z miny odczytałem, że Jennifer zorientowała się, iż teraz nie ma miejsca na dyskusję w tej sprawie. – Czy mogę mu chociaż podziękować? W końcu ocalił mi życie. – Patrzy przez kamerę. – Chen wskazał na monitoring, a ja pomachałem do tabletu w celi jak jakiś przygłup. – Błagał, a ja nie jestem potworem. Jutro wydam zgodę na widzenie; tylko krótko! – burknął. *** – Jeden… dwa… trzy… – liczyłem czerwone błyski kontrolki od więziennej kraty. Miałem nadzieję, że pozwoli mi to zasnąć, ale niestety, galopujące myśli uniemożliwiały odpowiednie wyciszenie. Przynajmniej Jennifer jest cała, uśmiechnąłem się i przekręciłem na lewy bok; przy okazji odkryłem, że więzienna koja jest tak twarda, jak ta w mojej kajucie. W sumie… jakby przenieść tu meble… byłoby tak samo jak u mnie – no może trochę ciaśniej. Właz zasyczał, a kontrolka otwarcia zmieniła kolor na zielony. Usiadłem na posłaniu. Skrzydła rozsunęły się wolno. Wyraźny odgłos uderzeń obcasami o posadzkę sprawił, że poderwałem się z łóżka. – Jennifer! – Z radości rzuciłem się w jej stronę, ale Marines stojący u wejścia do celi ostudził moje zapędy do ciepłego powitania. Stanąłem niespełna metr od doktor Hunsen. Jenny trzymała w dłoniach tacę wyłożoną czymś, co wyglądało i pachniało jak świeże ciasto drożdżowe. Odruchowo wkasałem koszulę w spodnie, przyklepałem niesforną grzywkę i uśmiechnąłem się delikatnie, mając pełną świadomość, jak niechlujnie wygląda moja nieogolona twarz. – Cześć, Kurt – pozdrowiła mnie delikatnym, aksamitnym głosem. – Chciałam ci podziękować i… I przep… – Nie musisz, a nawet nie możesz. Nie przepraszaj. Było warto. – Uśmiechnąłem się wdzięcznie. Oczy pani kapitan zeszkliły się, a ręce zaczęły dygotać. Zabrałam tacę i odstawiłem na mały stolik. – Kurt! – Rzuciła mi się na szyję. Zauważyłem, że wojskowy chciał oponować, ale odpuścił i odwrócił się w drugą stronę. – Gdyby nie ty i Nefat – kontynuowała – pewnie nie doczekałabym cumowania na MS9. Jest mi tak przykro, że Chen… – Wsadził mnie do paki? Nic nie szkodzi; nie jest tu tak źle. Żywię też cichą nadzieję, iż zdąży ochłonąć, nim dolecimy do stacji. Wiem z wiarygodnych źródeł, że nie złożył jeszcze raportu. – Puściłem jej oko i radośnie wyszczerzyłem zęby. – Chodź, usiądź na chwilę. – Wskazałem jedyne krzesło, którym dysponowałem. – Jak pewnie się domyślasz, nie mam zbyt wielu okazji, żeby pogadać z kimś sympatycznym. Bez obrazy, Nick! – krzyknąłem do Marines za drzwiami. Tylko fuknął. Przysiedliśmy: ja na koi, a Jen przy stoliku. Pani kapitan pokroiła jeszcze ciepłe ciasto i podała mi na talerzyku. Pomimo obłędnego zapachu, jaki roztaczał wypiek, jedzenie nie było mi w głowie. – Jak się czujesz, Jennifer? Wszystko z tobą w porządku? – W jak najlepszym. Tak szczerze, to czuje się o wiele lepiej niż przed wypadkiem. – To bardzo dobrze – przytaknąłem. – Obca AI spełniła obietnicę. – Ciekawe dlaczego zdecydowała się mi pomóc? – Zamyśliła się i ugryzła kawałek puszystej drożdżówki. Wtedy mi się przypominało. Przełknąłem kawałek wypieku – bardzo powoli, ledwie przepychając kęs przez zaciśnięte gardło. – Zresztą może kiedyś nam powie – dodała Jen i uśmiechnęła się do mnie. – Kiedyś? – spytałem nieco drżącym głosem. – Tak, komandor zdecydował się pozostać przy artefakcie, dopóki nie ustalimy źródła tej grawitacyjnej anomalii, która pojawiła się na jednym z pierścieni Saturna. Ponoć sonda dostarczyła niesamowitych dan… Potworny, kłujący ból wbił mi się w głowę. Świat stracił kontury. – Kuuurt? Usłyszałem zniekształcony głos Jen, zupełnie jakbym dryfował zanurzony w głębokiej wodzie, a ona krzyczała z powierzchni. Stłumiony pogłos rozległ się gdzieś na granicy jawy i snu. – Nick, zawołaj lekarza! *** Powoli rozchyliłem powieki. Świat wydawał się eteryczny, zbudowany z oparów zmuszonych do przybrania kształtu. Przetarłem oczy i… I kompletnie nic to nie dało – choć byłem już całkowicie świadomy. Niebieskawe półprzeźroczyste ściany pulsowały rytmicznie przecinane impulsami energii. Uniosłem się z czegoś, co przypominało kabinę ambulatoryjną. Powietrze pachniało ozonem. W pobliżu nie było nikogo jedynie rozmyta sylwetka błyszcząca metalicznym blaskiem. – Musicie odlecieć – usłyszałem. Tak, tym razem usłyszałem normalny głos. Srebrzysta zjawa przybliżyła półpłynne ciało, które przybrało humanoidalny kształt. – Niedługo przybędą nowi Pierwsi. Oni nie tolerują innych ognisk sieci. Musicie odlecieć. – Ehh… Wiem, że obiecałem, ale nie mam na to wpływu: komandor postanowił kontynuować misję badawczą. – Zginiecie. Oni nie oszczędzają zalążków życia. Wasz trójświat zostanie wysterylizowany. – Słuchaj! Co ja mam zrobić!? Jestem zamknięty w celi! Nikt nie będzie mnie słuchał! – krzyknąłem. Miałem już tak dość tej całej chorej sytuacji… – W takim razie ja odlecę. Zamknę za sobą branę styku – oznajmiło AI. – Co!? Obcy zniknął. Otworzyłem oczy. – Kurt? Jak się czujesz? – spytała Jennifer. Poderwałem się gwałtownie. – Muszę porozmawiać z Chenem! – Jestem tu – warknął komandor. – Trafiłeś do ambulatorium Pigmaliona. Słuchaj, Kurt… – Chen podszedł bliżej kabiny skanującej, w której wcześniej leżałem. Ja… – zaczął tonem osoby, która chciała wyznać coś krępującego. – Nie, to ty posłuchaj! – wypaliłem. Chen znieruchomiał, a Jenny rozwarła usta. – To obce AI twierdzi, że musimy stąd jak najszybciej odlecieć, bo jeśli nie… – A już miałem ci powiedzieć, że chyba przesadziłem z tym więzieniem. – Proszę mnie wysłuchać do końca! – Jeszcze raz podniesiesz na mnie głos i zaklinam się na mój statek, że wyślę ten przeklęty raport do centrali! – Obcy oświadczył, że jak my nie odlecimy, to on zabierze statek i zamknie bramę, to znaczy branę… Kabiną nagle szarpnęło, zupełnie jakby Pigmalion wpadł na asteroidę. Nefatem i Chenen rzuciło na pobliski pulpit, a Jen chwyciła się ramienia wieloskalpelowego, dzięki czemu uniknęła uderzenia głową o kriokomorę. Ja z całych sił trzymałem się poręczy od kapsuły diagnostycznej. Czerwone światło wypełniło przestrzeń, a przerywany dźwięk alarmu dochodził zewsząd. – Uwaga! Zagrożenie dekompresją w śluzie łącznikowej – ogłosiło AI Pigamliona. Chen, zagryzając zęby z bólu, wstał z podłogi i pomógł Nefatowi. – Chen do mostka! – wywołał przez wszczep komunikacyjny. – Panie Komandorze, obcy obiekt wykazuje aktywność w całej strukturze. Mocowania cumownicze śluzy są obciążone do granic wytrzymałości. – Natychmiast ewakuować personel ze statku obcych. Za dziesięć minut będę na mostku. – Chen wyłączył implant. – Co tu się, kurwa, wyrabia!? – rzucił pytanie losowi, sycząc gniewnie. – Komandorze, to coś chce odlecieć. Powiedziałem, że my tego nie zrobimy, więc uznało, że… Chen dobiegł do mnie z furią wyrysowaną na brodatej twarzy. Chwycił za kołnierz i spojrzał prosto w oczy. Widziałem, że kalkuluje konsekwencję z niesprowokowanego rozszarpania cywila na służbie. Odpuścił i wyszedł z ambulatorium, złorzecząc pod nosem. – Nic ci nie jest? – spytała doktor Hunsen. – Nie. Pigmalionem znowu szarpnęło: porządnie, ale lżej niż poprzednio. – Nefat, możesz przełączyć obraz na ten z kamer dronów orbitujących wokół statku obcych? – spytałem doktora. – Daj mi chwilę. *** – Uwaga! Procedura awaryjnego odłączenia śluzy rozpocznie się za pięć sekund. Pięć… Cztery… Trzy… Dwa… Śluza odseparowana od kadłuba. Manewry silnikami taktycznymi rozpoczęte. Szacunkowy, bezpieczny dystans zostanie osiągnięty za trzydzieści minut. *** Kamery rozmieszczone na ogonie Pigmaliona transmitowały obraz oddalającego się obiektu, który teraz przypominał skalny okruch na tle ogromnego kosmicznego pasterza opasanego majestatycznymi pierścieniami. Nefat zestawił sygnały kamer z kilku dronów monitorujących statek obcych na jednym, wielkim pulpicie. Kosmiczny gruz oblekający kadłub prastarego promu zaczął pękać i ulatywać w przestrzeń. Kawałek po kawałku wiekowa skorupa odpadała, ukazując poszycie statku. Odsłonięte malachitowe tworzywo przecinały bursztynowe błyski. Statek przybrał owalny kształt złożony z połączonych pierścieni, które obracały się jednostajnie wokół centralnej osi. W pewnym momencie obręcze zaczęły się od siebie oddalać. Widoczna przez szpary pomiędzy żebrami żelopodobna struktura rdzenia statku roztaczała łunę z niebieskiego światła. Coś na kształt gargantuicznego korpusu kałamarnicy pulsowało rytmicznym blaskiem. Pierścienie skierowały dziób promu w stronę grawitacyjnej anomalii deformującej fragment przestrzeni w jednym z pasów okalających gazowego olbrzyma. Rdzeń obcego statku wyrzucił falę oślepiającego światła. Zakryliśmy oczy porażeni nagłym rozbłyskiem. – Pigmalion, filtry polaryzacyjne! – rozkazał Nefat, a komputer skalibrował natężenie światła. Mogliśmy ponownie spojrzeć na monitory. Snop energii wychodzący z dziobu obcego statku wystrzelił w anomalię grawitacyjną. Pierścienie przyśpieszyły obroty wokół kadłuba i zlały się w jedną, wirującą całość. Kolejny wybuch światła – tym razem bursztynowy. Fala grawitacyjna przetoczyła się przez przestrzeń. Układy Pigmaliona zaczęły wariować. Jennifer przylgnęła do mnie, jakbym był herosem ze starych komiksów: tym, który obroni ją przed całym złem tego świata. Światła zgasły. Alarm chwilowo ucichł. *** Dwóch Marines odprowadziło mnie do celi. Komandor nadal był wściekły; postrzegał mnie jako źródło całego zamieszania. O tyle dobrze, że tym razem nikt nie odniósł większych obrażeń. Jennifer obiecała, że pójdzie z nim porozmawiać, a ja przysiągłem jej, że będę wzorowym więźniem, aż do momentu, kiedy Chen nie ochłonie. Okręt obcych zniknął wraz z anomalią wywołującą grawitacyjne dystorsje przestrzeni, które – swoją drogą – unieruchomiły Pigmaliona na kolejne dwa tygodnie. Miałem zatem dużo czasu, żeby dojść do siebie. Nigdy nie byłem ani zbyt rozrywkowy, ani chętny do rzucania się w wir przygody. Ceniłem spokój codziennego przeciętnego życia, delektując się małymi przyjemnościami, obok których większość ludzi zwykle przechodziła obojętnie. Rzuciłem się na posłanie, które w obecnej chwili wydawało się nad wyraz miękkie. Zamknąłem oczy i utonąłem w błogim śnie. – Obudź się, zsieciowany Kurt. – Kurwa… |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |