DRUKUJ

 

Sedina: Przebudzenie mrocznej magii - Prolog

Publikacja:

 25-05-01

Autor:

 RobertStein
W odległych czasach, gdy magia przenikała każdy zakątek świata, rozciągała się kraina pełna dzikiego piękna i tajemnic. Gęste, starożytne lasy o potężnych, splątanych koronach drzew pokrywały ziemię, a ich liście lśniły intensywną zielenią, jakby wypełnione były esencją życia. Przez ten nieskalany świat płynęły szerokie, krystalicznie czyste rzeki, wijące się wśród zielonych dolin, których złote trawy falowały jak morskie fale pod delikatnym podmuchem wiatru.

W oddali wznosiły się góry, monumentalne i niezdobyte, ich szczyty często skrywały się w chmurach, tworząc aurę tajemniczości. Starożytne jaskinie ukryte w tych górach nosiły na swoich ścianach wyryte symbole, zagadkowe znaki pochodzące z czasów, których nikt już nie pamięta.

Powietrze było przesycone aromatem wilgotnej ziemi i dzikich kwiatów, a czasem można było wyczuć delikatną woń egzotycznych ziół, nieznanych cywilizacjom współczesnym. Na rozległych równinach przemierzały stada majestatycznych zwierząt, których widok wzbudzał zarówno podziw, jak i respekt.

Nad tą ziemią rozciągało się nieskończone, przejrzyste niebo, z którego błękitnych przestworzy czasem spadały na ziemię drobne krople deszczu, ożywiające ten świat jeszcze bardziej. Nocą, gdy mrok pokrywał wszystko niczym miękka, aksamitna zasłona, na niebie rozbłyskiwały niezliczone gwiazdy, tworząc świetlisty baldachim nad tą pradawną, niepoznaną krainą. To był świat, w którym magia i natura były nierozerwalnie ze sobą splecione, tworząc miejsce pełne niesamowitych zjawisk i nieodgadnionych tajemnic.

Na jednej z gór, żyła potężna czarownica o imieniu Morgana. Wysoka i szczupłą kobieta o prostych, czarnych włosach, które opadały jej na ramiona. Jej fioletowe oczy lśniły tajemniczym blaskiem, który odzwierciedlał jej niezgłębioną wiedzę i potęgę. Jej postura i elegancja budziły szacunek, a jednocześnie dystans, jakby każdy, kto stanął z nią twarzą w twarz, odczuwał przepaść dzielącą śmiertelników od bogów. Jej moc była legendarna, a wiedza o tajemnicach świata przerastała nawet najstarszych magów. Ubrana była zawsze tak samo. W długą, ciemnofioletową suknię z ciężkiego aksamitu, ozdobioną srebrzystymi haftami starożytnych run. Na ramionach miała czarny płaszcz z futrzanym wykończeniem i kapturem. Na szyi wisiał naszyjnik z czarnego obsydianu, a jej palce zdobiły pierścienie z białego złota z fioletowymi kamieniami. Całość podkreślała jej majestatyczną i tajemniczą aurę.

Morgana miała dwoje dzieci – córkę o imieniu Evelara, która specjalizowała się w starożytnych runach. Była zgrabną kobietą o delikatnej sylwetce. Jej brązowe włosy sięgały do ramion, miękko okalając twarz. Nie była ani zbyt wysoka, ani zbyt niska – jej wygląd łączył w sobie harmonię i naturalną elegancję. Najbardziej charakterystyczne były jednak jej oczy – mieszanka fioletu i błękitu, tworząca niepowtarzalny, niemal magiczny odcień, który wydawał się zmieniać zależnie od światła i nastroju. Drugim dzieckiem Morgany był Draven, młody adept magii zaklęć, transmutacji, ziół i eliksirów. Miał przenikliwe, czarne oczy, które zdawały się przeszywać na wskroś każdego, na kogo spojrzał. Był mężczyzną o wyniosłej posturze, z surowymi rysami twarzy, które podkreślały jego nieustępliwość i siłę. W jego spojrzeniu czaiła się ciemność, echo mocy, która z jednej strony przerażała, a z drugiej fascynowała tych, którzy mieli odwagę na niego spojrzeć.
Oboje byli niezwykle utalentowani, a ich moce były niemal równe.

Jednakże, rodzeństwo od zawsze rywalizowało ze sobą. Draven wierzył, że zaklęcia i eliksiry są najpotężniejszymi formami magii, zdolnymi kształtować rzeczywistość wedle jego woli. Evelara z kolei twierdziła, że to runy kryją prawdziwą esencję wszechświata, będąc kluczem do zrozumienia i kontrolowania wszelkiej magii. Ich spory o to, która forma magii jest najpotężniejsza, przerodziły się z czasem w otwartą wrogość.

Pewnego dnia, tłumione przez lata gniew i ambicje eksplodowały, a rodzeństwo stanęło naprzeciw siebie w walce, która miała zdecydować o losach świata. Draven i Evelara, zdeterminowani, by udowodnić wyższość swojej magii, przygotowali się do ostatecznego starcia.

Draven był pierwszy. Jego dłonie rozbłysły błękitnym ogniem, gdy rzucił zaklęcia, które rozdarły niebo i sprowadziły na ziemię niszczycielskie siły natury. Błyskawice tańczyły po niebie, uderzając w ziemię z przerażającą mocą, a wichry podniosły pył i gruz, tworząc wirujące trąby powietrzne. Ziemia pod jego stopami zadrżała, a wulkaniczne erupcje wyrzucały lawę w powietrze, jakby świat sam krzyczał w bólu. Draven manipulował materią, zmieniając skały w płynny metal, wodę w parę, a powietrze w ostrze, którym ciął rzeczywistość.

Evelara odpowiedziała z lodowatym spokojem. Jej głos był pewny, gdy wymawiała starożytne formuły, wyciągając z ziemi pradawne runy, które zaczęły świecić intensywnym światłem, odblaskiem fioletu i błękitu. Runy te, zaklęte przez jej moc, wznosiły się w powietrze, tworząc wokół niej wirujące tarcze i filary energii. Każdy symbol miał swoje własne życie, rezonując z rytmem serca świata. Gdy Draven próbował uderzyć w nią swą magią, runy odbijały jego zaklęcia, wzmacniając je i odsyłając z powrotem z podwójną siłą. Ziemia pod stopami Evelary pękała, lecz zamiast zniszczenia, wyrastały z niej kryształy, które rozprzestrzeniały się niczym sieć, zamykając niszczycielską magię Dravena w swojej strukturze.

Magia rozszalała się w pełni. Każde ich zaklęcie tworzyło nową rzeczywistość – fragmenty świata zmieniały się w odłamki lodu, płomieni, kryształów i cienia. Draven, w szaleńczej furii, tworzył kolosalne byty z energii, które atakowały Evelarę, jednak ona odpowiadała, budząc do życia starożytne konstrukty runiczne, które broniły jej z niezachwianą mocą. Ziemia pękała, tworząc przepaści, z których wyrywały się trujące opary, niebo zmieniało kolory jak kalejdoskop, a fale energii przetaczały się przez krajobraz, niszcząc wszystko na swojej drodze.

Nad nimi, między nimi i wokół nich, magia – rdzeń wszechświata – drżała, rozszczepiała się i zanikała. Z każdym uderzeniem, z każdą falą energii, świat stawał się coraz bardziej niestabilny. Energia wymykała się spod kontroli, tworząc anomalie, które rozrywały rzeczywistość. Wszystko zdawało się dążyć ku nieuchronnej katastrofie, gdyż dwie najpotężniejsze siły magii zderzały się, niszcząc nie tylko siebie nawzajem, ale i sam fundament istnienia.

Walka trwała bez końca, a jej skutek był niepewny. Ziemia krwawiła energią, niebo płakało ogniem, a magia, która kiedyś utrzymywała równowagę świata, stawała się przyczyną jego upadku.


Morgana, obserwując z oddali destrukcję, którą siali jej dzieci, poczuła przerażenie, jakiego nigdy wcześniej nie zaznała. Wiedziała, że ich walka zagraża nie tylko im samym, ale całemu światu, który mogła zniszczyć ich niepohamowana moc. Decydując się na natychmiastowe działanie, uniosła ręce ku niebu, wymawiając starożytne zaklęcia, których dźwięki rezonowały z głębią samej ziemi.

Nagle wokół Morgany zaczęły pojawiać się wiry czarnej i fioletowej energii, wirujące niczym mroczne tornada. Skierowała je ku swoim walczącym dzieciom, starając się rozdzielić ich siły. Jej moc, której nikt nie mógłby się przeciwstawić, zaczęła oplatać Dravena i Evelarę, próbując zbudować między nimi barierę nie do przebicia. Czarownica włożyła w to zaklęcie całe swoje doświadczenie, całą swoją potęgę, ale mimo to, magia jej dzieci była zbyt dzika, zbyt potężna i pełna nienawiści.

Bariera, którą stworzyła Morgana, pękła niemal natychmiast, jak szkło uderzone młotem. Siły Dravena i Evelary były jak dwa tornada, które pożerały wszystko na swojej drodze, w tym i magiczne bariery ich matki. Morgana próbowała ponownie – tym razem splatając swoją energię z magią ziemi i nieba, próbując odwrócić energię zaklęć swoich dzieci przeciwko nim. Ale zamiast je powstrzymać, zaklęcia te tylko wzmocniły ich moc, sprawiając, że walka stała się jeszcze bardziej gwałtowna i destrukcyjna.

Ziemia pod stopami Morgany zadrżała, gdy próbowała zapanować nad chaosem. Jej ręce drżały z wysiłku, a czoło pokryło się potem, gdy wymawiała kolejne zaklęcia ochronne i próbowała utworzyć magiczny krąg, który miałby zneutralizować siły Dravena i Evelary. Jednak każdy jej wysiłek kończył się fiaskiem – magia jej dzieci była tak głęboko spleciona z ich gniewem i ambicją, że niemożliwe było ich rozdzielenie.

Draven zareagował gniewnie na próbę ingerencji matki. Jego czarne oczy błyszczały dziką furią, a zaklęcia, które rzucał, były coraz bardziej niebezpieczne. Widział, jak energia Morgany próbuje zmusić go do odwrotu, ale zamiast ustąpić, wzmocnił swoje ataki, sprawiając, że ziemia wokół pękała, a powietrze było przesycone niszczycielską siłą. Evelara, choć bardziej opanowana, również nie cofnęła się ani o krok. Jej runy lśniły coraz jaśniej, odbijając moc matki i wzmacniając obronę, którą wokół siebie zbudowała.

Morgana czuła, jak jej moc słabnie, a świat zaczyna się wymykać jej kontroli. Widziała, że każde zaklęcie, które rzuca, tylko wzmaga chaos, a jej dzieci, zamiast się poddać, walczyły jeszcze zacieklej. Próbowała ich powstrzymać, apelować do ich rozsądku, ale jej słowa ginęły w szumie magii i furii. Każda próba zatrzymania ich wydawała się tylko dolewać oliwy do ognia. Było to starcie, którego nawet ona, najpotężniejsza czarownica swoich czasów, nie mogła przerwać.

Wiedziała, że musi podjąć drastyczne kroki, zanim świat, który znała, ulegnie całkowitemu zniszczeniu. Jednak, mimo całej swojej mocy, Morgana zrozumiała z przerażeniem, że może nie zdołać ocalić ani świata, ani własnych dzieci, jeśli one same się nie opamiętają.

Morgana, stojąc pośrodku pola bitwy, była wycieńczona, ale zdeterminowana. Wiedziała, że nie ma innego wyjścia. Wyciągnęła ręce ku niebu, szeptając pradawne słowa, których dźwięki wypełniły przestrzeń wokół niej. Powietrze zgęstniało, a ziemia drżała, jakby cała rzeczywistość miała się zaraz rozpaść.

Każda sylaba zaklęcia niosła ze sobą moc zdolną zmienić losy świata. Czas zaczął zwalniać. Najpierw powoli, jakby niechętnie, a potem coraz szybciej, aż w końcu stanął w miejscu. Draven i Evelara, w pełni zanurzeni w swojej destrukcyjnej walce, zamarli w pół ruchu. Błyskawice zgasły w ułamku sekundy, płomienie zatrzymały się, jakby zastygły w lodzie, a ziemia przestała się trząść. Świat wokół nich stężał, zatrzymując się w jednym, przerażającym momencie.

Draven stał z ręką uniesioną do kolejnego ataku, jego czarne oczy płonęły gniewem, ale teraz były zamrożone, pełne nienawiści, lecz nieruchome. Evelara z kolei, z runami otaczającymi ją jak ochronna tarcza, również zamarła, jej oczy o barwie indygo pełne były determinacji i bólu.

Morgana poczuła, jak ciężar zaklęcia osiada na jej ramionach. Każdy oddech przychodził jej z trudem, ciało było zmęczone do granic możliwości, ale wiedziała, że osiągnęła to, czego pragnęła. Na chwilę udało jej się zatrzymać czas, na krótką, przerażającą chwilę odsunęła zagładę, która zagrażała światu.

Jednak, mimo że ciała jej dzieci były nieruchome, ich umysły wciąż były świadome. Draven i Evelara, zamknięci w pułapce czasu, spojrzeli na swoją matkę. W ich oczach wciąż tliły się emocje – gniew, bunt, ale także coś, czego Morgana nie widziała od dawna: zrozumienie. Choć byli zamrożeni w czasie, choć nie mogli poruszyć się ani o milimetr, ich spojrzenia mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa. To była chwila ciszy pośród chaosu, moment, w którym cała trójka zrozumiała ogrom tego, co się stało.

Morgana, patrząc na swoje dzieci, poczuła, jak ciężar tego, co musiała zrobić, osiada na jej sercu. Wiedziała, że nie może ich tak zatrzymać na zawsze, ale w tej chwili, w tym krótkim momencie zatrzymanego czasu, byli razem – bez walki, bez destrukcji. Byli po prostu rodziną, choć tylko na tę jedną chwilę.

Spojrzenia Dravena i Evelary, pełne gniewu i niezrozumienia, przeszywały ją na wskroś. Jednak wiedziała, że nie ma wyboru – jeśli ich nie powstrzyma, ich walka zniszczy cały świat.

Zbierając w sobie resztki mocy, Morgana uniosła ręce, a z jej ust wydobyły się słowa zaklęcia, które miało na zawsze zmienić losy jej dzieci. Czarownica, której siła kiedyś przewyższała wszystkich, teraz ledwo była w stanie utrzymać się na nogach, ale jej wola była niezłomna.

„Dravenie,” wyszeptała, a jej głos, mimo wycieńczenia, wypełnił przestrzeń potęgą. „Za twe ambicje i gniew, skazuję cię na wieczne zesłanie w Otchłań. Będziesz tam więziony przez wieki, lecz co pięćset lat powrócisz, by siać zniszczenie i zgubę. Ale nigdy nie zdołasz ostatecznie zwyciężyć.”

Podczas gdy Morgana wypowiadała te słowa, przed Dravenem otworzyła się przepaść – ciemna, bezdenna Otchłań, z której emanował chłód i przerażenie. Otchłań przyciągała go, zasysając jak wir, choć Draven próbował się opierać. Jego gniewne spojrzenie wciąż było skierowane na matkę, ale powoli, nieubłaganie, jego ciało zaczęło się zanurzać w ciemności. Ostatni krzyk wściekłości, który wyrwał się z jego ust, zamarł w ciszy, gdy został pochłonięty przez bezkres Otchłani.

Morgana, choć prawie wyczerpana, zwróciła się teraz do Evelary. Jej serce pękało na myśl o tym, co musi zrobić, ale wiedziała, że nie ma innego wyjścia. „Evelaro,” rzekła, jej głos łamał się z bólu, „tobie powierzam zadanie uwięzienia brata za każdym razem, gdy powróci. Staniesz się podróżniczką, strażniczką, która będzie go ścigać przez wieki. Ale to jest twoje przekleństwo – będziesz widziała zło, ale nigdy nie zdołasz go własnoręcznie pokonać.”

Evelara poczuła, jak jej ciało otacza magiczna energia. Nogi zaczęły ją same unosić, jakby coś kazało jej ruszyć w podróż, której nigdy nie miała zakończyć. Jej oczy pełne były żalu, ale też cichej akceptacji, gdy spojrzała na matkę. Wiedziała, że to zadanie, choć bolesne, jest jej przeznaczeniem.

Ziemia wokół Morgany zaczęła drżeć, a powietrze było przesycone energią, która nie była już stabilna. Wiedziała, że to jest jej ostatni akt. Kiedy Evelara zniknęła w oddali, ruszając na swą nieskończoną wędrówkę, Morgana opadła na kolana. Ostatnie krople mocy odpływały z jej ciała, a świat wokół niej, choć teraz spokojny, zdawał się drżeć pod ciężarem tego, co się wydarzyło.

Morgana, wyczerpana, poczuła, jak życie powoli opuszcza jej ciało. Udało jej się powstrzymać katastrofę, ale zapłaciła za to najwyższą cenę. Jej dzieci, teraz przeklęte, były skazane na odwieczną walkę, której nie mogli uniknąć. Draven, uwięziony w Otchłani, i Evelara, która co pięćset lat musiała ponownie stawić mu czoła – oboje na zawsze spleceni z losem świata.

Gdy osunęła się na ziemię, zamykając oczy po raz ostatni, świat pogrążył się w ciszy. Z jej śmiercią nadszedł koniec pewnej ery, ale zaczęła się nowa – pełna magii, ale i cierpienia, gdzie odwieczna walka między światłem a ciemnością miała trwać na wieki.

Kiedy wszystko się skończyło, a magia Morgany rozproszyła się po świecie, Evelara poczuła, jak wraca do rzeczywistości. Ziemia była spokojna, a niebo rozjaśniało się, jakby nic się nie wydarzyło. Jednak w jej sercu panowała pustka, której nic nie mogło wypełnić. Jej matka, najpotężniejsza czarownica, była martwa. Draven, jej brat, został skazany na wieczne więzienie w Otchłani, a ona sama została naznaczona niekończącym się zadaniem.

Kiedy Evelara uświadomiła sobie, co się stało, poczuła, jak żal i ból ściskają jej serce. Z oczu popłynęły łzy, których nie mogła powstrzymać. Osunęła się na kolana, a jej ramiona zadrżały pod ciężarem rozpaczy. Płakała nad losem matki, nad losem brata, ale też nad sobą – nad samotnością, która od tej chwili miała być jej towarzyszką przez wieki. W jej łzach mieszały się gniew, żal i poczucie straty. Chociaż wiedziała, że musi wypełnić swoje zadanie, w tej chwili nie mogła myśleć o przyszłości. Została tylko głucha cisza i ból.

Łzy Evelary spływały po jej policzkach, tworząc małe kałuże na ziemi. Każda z nich była wyrazem bólu, którego nie mogła z siebie wyrzucić inaczej. Jej długie, samotne podróże miały się dopiero zacząć, ale teraz, w tej chwili, pozwoliła sobie na smutek. Znała swojego brata, wiedziała, że nawet w Otchłani jego gniew i ambicja będą trwać, ale miała nadzieję, że może kiedyś zrozumie, jak wielką cenę zapłacili za swoją walkę.

W tym samym czasie, w ciemnościach Otchłani, Draven powoli otworzył oczy. Otaczająca go ciemność była nieprzenikniona, zimna i pusta, ale dla niego stała się nowym domem. Poczuł, jak jego usta rozciągają się w szerokim, złowrogim uśmiechu. Czuł moc Otchłani, czuł, jak ta ciemność przenika jego duszę, dając mu siłę, którą stracił. Mimo że został uwięziony, jego umysł już knuł plan zemsty. Wiedział, że powróci – co pięćset lat będzie miał swoją szansę na ucieczkę, na ponowne sianie zniszczenia.

Śmiech Dravena wypełnił Otchłań, echo tego dźwięku rozbrzmiewało w nieskończonej ciemności, jak złowieszcza melodia. Był pewien, że nikt, nawet jego siostra, nie powstrzyma go na zawsze. W tym mrocznym miejscu, które miało być jego więzieniem, Draven odnalazł nie tylko siłę, ale i chorą radość w myśli, że jego klątwa jest jednocześnie jego przepustką do przyszłych bitew.

Evelara płakała na powierzchni świata, a Draven śmiał się w głębinach Otchłani. Dwie przeciwstawne emocje, dwie przeciwne dusze – jednocześnie splecione i rozdzielone na zawsze przez los, którego nie mogli uniknąć. Od tej chwili każde z nich miało nieść swój ciężar, wiedząc, że ich ścieżki będą się przeplatać przez całą wieczność.

Data:

 2024

Podpis:

 Robert Stein

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=82577

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl